W latach dziewięćdziesiątych Czeczeni w Polsce (i w Europie Środkowo-Wschodniej) cieszyli się niezwykłą sympatią. Nazwa ich narodu była synonimem nieugiętej walki z rosyjskim imperializmem. Tacy przywódcy, jak Dżohar Dudajew czy Asłan Maschadow, uchodzili w wielu krajach świata za romantycznych bohaterów, rzucających wyzwanie potężnej Moskwie. Dla osób niepamiętających tamtych czasów może to być sporym zaskoczeniem, ponieważ dziś Czeczeni uchodzą za naród wyjątkowo lojalny wobec władzy rosyjskiej, a ich prezydent Ramzan Kadyrow jawi się jako jeden z najbardziej oddanych Putinowi polityków.
Żeby zrozumieć, jak się dokonała owa metamorfoza, należy cofnąć się do października 1999 roku, gdy rozpoczęła się druga wojna czeczeńska. W tamtym czasie Czeczeni po zawarciu trzy lata wcześniej rozejmu w Chasawjurcie cieszyli się dość sporą autonomią w ramach Federacji Rosyjskiej. I właśnie wtedy doszło do wybuchów czterech domów mieszkalnych na terenie Rosji, w których zginęło około 300 osób. Dziś wiemy, że za tą akcją stała FSB – spadkobierczyni KGB, która chciała w ten sposób winą za przeprowadzenie zamachów obciążyć Czeczenów. Prowokacja udała się i w efekcie wybuchła wojna, która stała się częścią kampanii prezydenckiej ówczesnego premiera Władimira Putina.
Ekspedycja karna
Tamta wojna wywarła olbrzymi wpływ na Putina nie tylko dlatego, że wyniosła go do władzy, ale także dlatego, że pokazała mu skuteczny model postępowania ze zbuntowanymi narodami. Potrafiła przemienić lud buntowników w posłuszne sługi imperium, antyrosyjskich partyzantów w przybocznych gwardzistów Kremla.
To nie była zwykła kampania wojenna, lecz ekspedycja karna. W jej ramach dokonywano masowych „zaczystek”, czyli eksterminacji lokalnych elit i elementów niepodległościowych. Porywano, torturowano, gwałcono i mordowano tych, na których padł choćby cień podejrzenia o niechęć wobec Rosji. Totalny terror siał strach i paraliżował wolę oporu. W ten sposób w ciągu kilku lat złamano ducha Czeczenów.
Wiele wskazuje na to, że te same metody planowano zastosować na Ukrainie, by spacyfikować nastroje tamtejszej ludności. Listy proskrypcyjne zawierające nazwiska polityków i działaczy przeznaczonych do likwidacji, eksterminacja ludności cywilnej w Buczy i innych okupowanych miastach czy teksty w rodzaju manifestu Timofieja Siergiejcewa, zapowiadającego bezwzględną rozprawę z „nazistowską elitą” Ukrainy, świadczą o realności takiego scenariusza.
Dziś dowódcami armii i dywizji rosyjskich na Ukrainie są generałowie, którzy często swe pierwsze szlify żołnierskie zdobywali jako porucznicy lub kapitanowie właśnie podczas drugiej wojny czeczeńskiej. To oni dokonywali wówczas „zaczystek”, terroryzując miejscową społeczność, mordując bezbronnych cywilów i jeńców wojennych. Oni także – podobnie jak Putin – z własnego doświadczenia wiedzą, że jest to model, który sprawdza się na okupowanych terytoriach, ponieważ pozwala ujarzmić podbitą ludność. A nawet więcej: pozwala zamienić wrogów imperium w jego sługi. A taki był przecież cel całej operacji: zaprowadzić „ruski mir”, w którym Ukraina stanie się lojalną częścią rosyjskiego świata.
Putin i jego dowódcy wynieśli jeszcze jedną naukę z drugiej wojny czeczeńskiej – że zbrodnie wojenne pozostają bezkarne. Że można dokonywać ludobójstwa, a świat nie będzie reagował. A jeśli zareaguje, to symbolicznie, a potem zapomni i powróci do robienia interesów. Czy podobną lekcję wyniosą także z wojny na Ukrainie?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/593394-pacyfikacja-spoleczenstwa-i-bezkarnosc-zbrodniarzy