Do Lwowa dotarłem wieczorem, tuż przed godziną policyjną, jednak zdążyłem doświadczyć pozytywnego nastawienia Ukraińców do polskiego „korespondara”. Na przejściu granicznym w Hrebennem szybko znaleźli się chętni do podwiezienia mnie do dowolnego miejsca we Lwowie. Honorowo odmówili przyjęcia jakiejkolwiek zapłaty – „Poliakom shche dołogo budem diakowat, dla dobra, katore wy dajete naszym riebiatom i żinkom”.
Kontrola dokumentów na umocnionych zaporach przy wjeździe do miasta nie przysporzyła zbędnych nieprzyjemności. Orzeł w koronie na mojej bordowej i Tryzuby na niebieskich okładkach paszportów pasażerów busa nie wzbudziły podejrzeń u uzbrojonych po zęby ukraińskich funkcjonariuszy. Mniej szczęścia mieli dziennikarze legitymujący się książeczkami z amerykańskim orłem oraz cesarską chryzantemą na ich okładkach. Czekała ich szczegółowa kontrola.
Znany mi z poprzednich wypraw na Wschód hostel był już pełny, jednak ponownie polski paszport okazał się nie li tylko dokumentem potwierdzającym narodowość. Na Ukrainie obecnie to potwierdzenie braterstwa i klucz otwierający niejedne drzwi. Hostel był już pełny, ale dla „polskiego żurnalista” łóżko jednak się znalazło. Warto wspomnieć, że część dochodu placówki przeznaczana jest na potrzeby ukraińskiej armii. Rzeczywiście zajazd pęka w szwach, jestem jedynym nie-Ukraińcem, pozostali, nieustannie się zmieniający, są w drodze – kobiety do Polski, mężczyźni głównie dalej na Wschód. Na twarzach wszystkich widać zadowolenie, że z „Polszy pryjechał żurnalist szczob prawdu pokazaty”.
Obecna tragiczna sytuacja milionów uchodźców z Ukrainy i postawa jaką my Polacy wobec nich prezentujemy, może otworzyć zupełnie nowy, dotychczas nieznany rozdział w relacjach pomiędzy naszymi narodami. Nie możemy zaprzepaścić tej szansy.
W dzień obszedłem centrum Lwowa, Łyczaków i okolice kolejowego Dworca Głównego. Wszędzie widać przygotowania do ewentualnego oblężenia. Mężczyźni napełniają worki piaskiem, z których później budowane są barykady, układane są one w oknach urzędów, blokowane są nimi zejścia do piwnic z poziomu chodnika. Kobiety szyją siatki maskujące, pełnią służbę pomocniczą, służą też w armii. Gdzieniegdzie napotykam stalowe zapory przeciwczołgowe. Uliczki są patrolowane przez uzbrojonych policjantów i wojsko, od czasu do czasu, w akompaniamencie ryku syren, przez miasto przebijają się wojskowe konwoje medyczne. Na większość z tych obiektów nałożony jest, i rygorystycznie pilnowany jego przestrzegania, zakaz fotografowania. Zabytkowe kościoły, w szczególności witraże i rzeźby, zabezpieczane są płytami paździerzowymi obitymi blachą. Cztery fontanny z marmurowymi greckimi boginiami, stojące wokół ratusza na rynku starego miasta, całkowicie zniknęły pod ich osłonami. Szyby w oknach niektórych domów oklejone są taśmą samoprzylepną – co ma minimalizować zagrożenie ze strony szkła tłuczonego falami uderzeniowymi.
W kościołach i cerkwiach wszystkich obrządków wielokulturowego Lwowa wierni wznoszą gorliwe modły do Boga o ratunek i pokój. W niektórych świątyniach aż biją w oczy wojenne wystawy – zdjęcia poległych, fotografie dzieci, które utraciły ojców w walkach, z krótkimi podpisami zawierającymi ich marzenia, ołtarze zbudowane z odłamków, podziurawionych manierek, pocisków, z brzozowymi krzyżami…
W wielu miejscach widzę patriotyczne plakaty. Jedne przedstawiają Rosję jako wielkiego niedźwiedzia, z którym zwyciężą dzielny ukraiński rosomak, na innych widnieje Ukrainka naciskająca na spust pistoletu, którego lufa znajduje się w ustach osoby łudząco podobnej do nijakiego Władymira Władymirowicza, jeszcze inne nawiązują do sytuacji kiedy ukraińska kobieta chciała wsypać ruskim sołdatom nasiona słoneczników, by ich ciała przydały się chociaż na nawóz dla kwiatów, gdy już zginą marnie na Ukrainie. W salonach z elektroniką wszystkie telewizory wyświetlają napisy na tle ukraińskiej flagi: „chwała Ukrainie!” na zmianę z „ruski okręcie wojenny, idź na ch*j!”.
Główny dworzec jest centrum wyjazdowym do Polski. W jego kierunku, ze wszystkich stron ciągną kobiety z dziećmi i bagażami. Na miejscu działają organizacje pomocowe – PCK, zakon maltański, wolontariusze. W wielu miejscach widnieją informacje o darmowych autobusach do Polski, spotykam też Polaków, którzy własnymi samochodami przyjechali do Lwowa, by zabrać uchodźców. Są też punkty z darmowym ciepłym jedzeniem, ubraniami i oczywiście wielu funkcjonariuszy strzegących porządku i chroniących przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
Lwów nie uległ panice
Z drugiej strony Lwów nie uległ panice. Miasto funkcjonuje na tyle normalnie, na ile jest to możliwe. Działają sklepy, banki (choć ustawiają się do nich długie kolejki), apteki (do nich też trzeba odczekać, by się dostać do środka), restauracje. Na bazarach trwa ożywiony handel żywnością, która na zachód od Przemyśla byłaby oznaczona jako ekologiczna. Działają telefony komórkowe i internet, ludzie rano wychodzą do pracy i po południu z niej wracają. Komunikacja publiczna sprawnie obsługuje mieszkańców miasta – tych stałych jak i tych tylko będących tu przejazdem, w drodze do Polski. Dotychczasowe tłumy turystów zastąpiły bez porównania mniej liczne grupki dziennikarzy z całego świata, poza nami innych cudzoziemców trudno dostrzec.
Tak, została wprowadzona godzina policyjna. Tak, nie wszystko i nie w dowolnej ilości da się kupić w sklepach. Tak, nie każdy kantor sprzedaje waluty. Tak, restauracje zamykane są wcześniej. Tak, została wprowadzona prohibicja. Nigdzie jednak nie widać oznak przerażenia, znacznie bardziej rzuca się w oczy determinacja i wola walki. Lwów na chłodno systematycznie, przygotowuje się do nie pierwszego w jego historii oblężenia. Być może obok wiszącej na łacińskiej katedrze XVII-wiecznej tureckiej kuli armatniej zawiśnie niedługo XXI-wieczny ruski pocisk…
W barze przy bazarze zamawiam hot-doga. Pytam pracującą tam kobietę, co teraz będzie. Ona nie wie, co będzie. Wie, że Putin zdurniał. Będzie, co będzie, ale będzie dobrze. Nie boi się.
Czy hot-dog ma być na ciepło czy na zimno – pyta. Na ciepło – odpowiadam.
W końcu we Lwowie jest naprawdę zimno…
Covid? Maseczki? Certyfikaty szczepień? Dystans społeczny? Bądźmy poważni, tu już nikt się takimi błahostkami nie przejmuje.
Andrzej Skwarczyński
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/590325-skwarczynski-lwow-na-chlodno-nie-widac-oznak-przerazenia