W zachodnioeuropejskim i amerykańskim dyskursie na temat ostatnich rozmów z Rosją utarł się pogląd, że ich głównym, bez mała jedynym, celem jest uniknięcie wojny na Ukrainie. Stąd jasno sformułowane przez Wendy Sherman w Genewie żądanie, formułowane pod adresem Rosji, deeskalacji sytuacji na granicach jako warunku kontynuowania rozmów i możliwości osiągnięcia kompromisu. Co ciekawe, rosyjscy eksperci zapatrują się na sprawy zupełnie inaczej. Ich zdaniem Ukraina jest ważna, ale to o czym Moskwa chce rozmawiać ma tylko luźny związek z tym państwem, można wręcz określić go mianem wątku pobocznego, słabo, jeśli w ogóle, związanego z kwestiami natury zasadniczej. Warto zderzyć ze sobą te perspektywy, zachodnią i rosyjską, bo wówczas nieco łatwiej będziemy w stanie ocenić w jakiej fazie konfliktu się znajdujemy, czy zmierza on do zakończenia i wreszcie czy rzeczywiście „Putin przelicytował” jak uważają niektórzy polscy analitycy.
Co ujawniły rozmowy USA-Rosja?
Zacznijmy od opinii Samuela Charapa, starszego analityka w think tanku RAND, który na łamach Financial Times zamieścił komentarz poświęcony ostatnim rozmowom z Moskwą. Charap jest uznawany za przedstawiciela umownego „skrzydła gołębi” w amerykańskim establishmencie strategicznym, zwolennika szukania możliwości współpracy z Moskwą, przyjęcie do wiadomości, że Rosja ma swoje interesy i nie uwzględnianie ich jeśli nie osłabia, to przynajmniej komplikuje amerykańską politykę zagraniczną. Nota bene mówiło się o nim, wiosną ubiegłego roku, jako jednym z kandydatów, który mógłby objąć stanowisko w Departamencie Stanu, ale właśnie ta reputacja „gołębia” spowodowała, że jego kandydatura została zablokowana. Charap pisze, że poniedziałkowe rozmowy w Genewie ujawniły, jak głębokie są różnice między Stanami Zjednoczonymi a Rosją w kwestii przyszłości Ukrainy. O ile Sergiej Riabkow, szef rosyjskiej delegacji domagał się gwarancji, że „nigdy, przenigdy” nie wejdzie ona do NATO, o tyle szefowa delegacji amerykańskiej odwoływała się do dokumentów powołujących NATO w których zapisano politykę otwartych drzwi i bez ogródek oświadczyła, że takie stawianie przez Moskwę spraw powoduje, iż kwestia ta staje się czymś, co określić można mianem „non starter”. Bez zgody w tej materii nie ma sensu prowadzić negocjacji na jakiekolwiek inne tematy, więc któraś ze stron musi zrewidować swoje stanowisko, albo przygotować się na inne scenariusze, oczywiście o ile nie uważamy, że ktoś w tej rozgrywce blefuje. Charap, zamierzając przedstawić receptę co zrobić aby przezwyciężyć impas proponuje porozmawiać o realiach politycznych roku 2022, bo to one kształtować będą politykę NATO i państw członkowskich. Punktem wyjścia jest konstatacja, że „NATO nie zaprosiło Ukrainy do przyłączenia się, a sojusznicy nie mają takiego zamiaru. Jeśli może załagodzić ten kryzys, Sojusz powinien opisać swoją faktyczną politykę, a nie dalej kłócić się z Moskwą o abstrakcyjne zasady”. Charap jest zdania, że „temat” członkostwa Ukrainy i Gruzji w pakcie Północnoatlantyckim jest w gruncie rzeczy zamknięty, nie ma w dającej się przewidzieć przyszłości sił w obrębie sojuszu, które byłyby w stanie zbudować jednomyślność w tej sprawie. Jeśli zatem faktycznie nikt nie myśli o rozszerzeniu NATO na wschód, to co stoi na przeszkodzie aby to otwarcie przyznać i w ten sposób uspokoić Moskwę? Amerykański analityk jest zdania, że główną barierą jest postawa Rosji, jej z czasem coraz twardszym językiem formułowane żądania w tej kwestii. To zaś, niezależnie od istoty, uruchamia w NATO mechanizm polityczny, którego istotą nie jest kwestia Ukrainy, czy rozszerzenia NATO na wschód, ale niedopuszczenie aby Moskwa swoimi żądaniami ograniczała swobodę Paktu Północnoatlantyckiego.
NATO nie może i nie powinno zaakceptować, że Rosja mówi mu, co ma robić. Jednak podburzająca retoryka Moskwy nie powinna odwracać uwagi od faktu, że NATO nie jest przygotowane do zaoferowania Ukrainie członkostwa. Jeśli przyznanie tego mogłoby zapobiec wojnie, dlaczego nie znaleźć sposobu, by głośno powiedzieć to, co każdy urzędnik NATO powiedziałby za zamkniętymi drzwiami: że członkostwo Ukrainy w NATO nie jest brane pod uwagę?
— pisze Charap.
Problemem jest, że to co Charap określa mianem „podburzającej” retoryki Moskwy, czyli domaganie się, pod groźbą wojny, przyznania, że Ukrainy „nigdy, przenigdy” nie stanie się członkiem NATO z perspektywy rosyjskich ekspertów wcale nie jest najważniejszą kwestią, co oznacza, że jeśli tak jest, to nawet najdalej idące deklaracje w kwestii neutralności Ukrainy i Gruzji, zablokowania na dziesięciolecia ich drogi do NATO nie rozwiążą problemu relacji z Rosją, nie spowodują ani w dłuższej ani w krótszej perspektywie deeskalacji napięcia. Warto zatem poznać argumentację i tok rozumowania drugiej strony. Dmitry Susłow, ekspert i jeden z dyrektorów programowych Klubu Wałdajskiego opublikował artykuł poświęcony ocenie sytuacji po ubiegłotygodniowych rozmowach na szczycie. Jaki jest tok jego rozumowania? Jak pisze Susłow, „powinniśmy wreszcie nazwać rzeczy po imieniu i oficjalnie uznać, że era stosunków w Europie, która rozpoczęła się wraz ze zjednoczeniem Niemiec w 1990 roku, już dawno się skończyła. Reguły i zasady postępowania w obecnej epoce, charakteryzującej się nową konfrontacją wielkich mocarstw i nowym rozłamem w Europie, powinny wynikać z konieczności pokierowania tą konfrontacją i zapobieżenia wielkiej wojnie”. Co oznacza tego rodzaju formuła? Celem Moskwy nie jest w tym wypadku nierozszerzanie NATO na wschód czy redukcja, a najlepiej wycofanie sił Paktu Północnoatlantyckiego z Europy Środkowej, Bałkanów i Państw Nadbałtyckich. Tego rodzaju zmiany można byłoby określić mianem skutków rewizji, i to jest celem rosyjskiej rozgrywki, stosunków, czy systemu bezpieczeństwa na naszym kontynencie, który funkcjonował przez ostatnie 30 lat. Jego istotą była supremacja państw Zachodu zorganizowanych w NATO, które wygrały konfrontację z ZSRR w czasie zimnej wojny i w związku z tym mogły podyktować warunki pokojowe. Fundamentem tych nowych relacji, było przyjęcie w Paryżu w 1990 roku tzw. Karty Paryskiej, w której zapisano, że każde państwo może suwerennie podejmować decyzje dotyczące własnego bezpieczeństwa i ewentualnych afiliacji w blokach wojskowych. Wcześniej tego rodzaju zasady nie obowiązały, państwa bloku sowieckiego nie miały swobody w tym obszarze, a po II wojnie światowej ZSRR miało również możliwość wpłynięcia, w postaci traktatowej, na status geostrategiczny państw zaliczanych umownie do tzw. bloku państw Zachodu (Finlandia, Austria). Susłow jest zdania, że celem obecnej polityki Putina jest właśnie zakwestionowanie tej fundamentalnej zasady zawartej w Karcie Paryskiej. Gdyby się to udało, to w gruncie rzeczy stary porządek uległby likwidacji i musiałby zostać zastąpiony nowym. Przy czym musiałoby to nastąpić w wyniku albo wielkiej wojny kontynentalnej, albo nowego porozumienia i to ostatnie określa on mianem polityki, której celem będzie „pokierowaniem konfrontacją”. Rosja nie będzie przyjacielem Zachodu, żadnego rodzaju odwilże czy resety nie wchodzą w grę, jedyne co można zrobić to próbować przeciwdziałać wojnie. Ale nie agresji na Ukrainę, choć ta też wchodzi w grę, tylko konfliktowi europejskiemu.
Zachód ryzykuje serię wojen?
Susłow o tym nie pisze, ale z toku jego wywodów dość jasno wynika, że Zachód ma w gruncie rzeczy do wyboru – albo zgodzić się na nowe zasady, w których obszar wpływów Rosji ulegnie znacznemu rozszerzeniu, albo ryzykować wojnę, czy raczej serię konfliktów zbrojnych w Europie, które będą trwały do momentu ukształtowania się nowego punktu równowagi. W takim ujęciu rzeczywiście mamy do czynienia z sytuacja kryzysową, ale nie jest on związany z Ukrainą, ale raczej ma szerszy wymiar. Zachód ryzykuje w tego rodzaju sytuacji nie jedną wojnę Rosji, ale cała serię wojen.
Jak zauważa rosyjski ekspert rozszerzanie NATO było możliwe nie tylko dlatego, ze Zachód zwyciężył w zimnej wojnie a Rosją ją przegrała i była po roku 1991 państwem bardzo słabym. Proces rozbudowy Paktu Północnoatlantyckiego był możliwy również dlatego, że zarówno państwa w nim będące i wyrażające jednomyślnie zgodę na przyjęcie nowych członków jak i aspirujące, uważały, że tego rodzaju polityka nie osłabia bezpieczeństwa zarówno już członków NATO, jak i tych, którzy wstępują. Tylko, że takie zjawisko, w jego opinii to już przeszłość. Od co najmniej 8 lat trwa systemowa konfrontacja między Rosją i Zachodem, co oznacza, że Moskwa nie ma zamiaru dawać przyzwolenia na rozszerzanie NATO. I nie chodzi w tym wypadku o zasady i suwerenne decyzje a interesy, które formułowane są przez rosyjską elitę i w obronie których Rosja jest gotowa odwołać się do argumentu siły. To właśnie argument siły, dla niepoznaki określany mianem „stref interesów” jest tą nową zasadą, na której winno zostać zbudowane bezpieczeństwo europejskie.
Zasady okresu pozimnowojennego oraz dążenia Rosji i Zachodu do budowania partnerstwa powinny zostać zastąpione charakterystycznymi dla konfrontacji regułami gry: relacją sił, dylematami bezpieczeństwa i pokojowego współistnienia, tak jak to funkcjonowało za czasów ostatniej zimnej wojny. Podstawową zasadą powinna być ta de facto przyjęta przez ZSRR i USA po serii ostrych kryzysów militarnych w latach 60.: walczące mocarstwa muszą szanować swoje „czerwone linie” i żywotne interesy, w przeciwnym razie ryzykują stan wojny. To automatycznie wykluczy zarówno dalszą ekspansję NATO, jak i pojawienie się broni uderzeniowej USA i NATO w pobliżu terytorium Rosji
— proponuje Susłow.
Żadna ze stron nie chce ustąpić
Dmitri Susłow formułuje jeszcze jedną ważna myśl. Otóż jego zdaniem niezwykle trudno jest zmienić paradygmat, czy system bezpieczeństwa o rozmiarach kontynentalnych, bez gorącego konfliktu wojennego. Przede wszystkim z tego względu, że któraś ze stron, w tym wypadku Zachód, dobrowolnie musiałby przyznać fakt swojej porażki i „ustąpić” pola rywalowi. Jest to trudne, ale nie niemożliwe. Przy czym, jak argumentuje rosyjski ekspert, aby zwiększyć skłonność rywala, jakim jest Zachód, do myślenia o celowości osiągnięcia kompromisu trzeba nadwyrężyć jego pewność siebie, zakwestionować jego poczucie bezpieczeństwa. Nie osiągnie się tego atakując Ukrainę, bo NATO w wyniku takiego działania raczej się skonsoliduje i wzmocni i nie będzie skłonne do ustępstw. Rosyjski ekspert formułuje w związku z tym dwie zasady, którymi winna kierować się w najbliższych miesiącach rosyjska polityka. Po pierwsze, jak pisze trzeba im bardzo jasno powiedzieć, że utrzymanie polityki „otwartych drzwi”, nie mówiąc już o dalszej ekspansji NATO, znacznie osłabi ich bezpieczeństwo, aż do groźby wojny. Drugim, formułowanym przez niego w sposób otwarty postulatem jest znaczne „zacieśnienie współpracy z Chinami”, przede wszystkim w sferze wojenno-politycznej jak i wojenno-technicznej. Te ostatnie sformułowania można rozumieć wręcz w kategoriach wezwania do zawarcia formalnego sojuszu wojskowego. Zbliżenie Moskwy i Pekinu w obszarach wojskowych jest elementem presji na Waszyngton, bo znacznie zmniejsza to szanse Stanów Zjednoczonych na osiągnięcie sukcesu w rywalizacji z Chinami. „W rzeczywistości, jeśli Rosja podejmie proponowane kroki, to ceną jaką przyjdzie zapłacić Stanom Zjednoczonym za odmowę respektowania rosyjskich ‘czerwonych linii’ będzie groźba przegranej w najważniejszym dla nich kierunku egzystencjalnym”, jakim jest rywalizacja z Pekinem.
Budując sytuację wyboru strategicznego, przed którym stają Amerykanie, Rosja w gruncie rzeczy wysyła jasny sygnał. Waszyngton ma dwie opcje, albo zaakceptować nowe reguły gry w Europie, albo ryzykować zacieśnienie sojuszu Moskwa – Pekin, co w dłuższym horyzoncie czasowym i tak oznacza ryzyko toczenia dwóch wojen, jednej w Azji, drugiej w Europie. Trzeba wybrać jedną z dwóch opcji, dlatego rosyjscy dyplomaci mówią o „rozwiązaniach pakietowych”. Rozgrywka którą rozpoczęła Rosja nie ma wiele wspólnego z Ukraina, choć jej wynik przesądzi los Ukrainy, podobnie jak i innych państw regionu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/581918-nie-o-ukraine-toczy-sie-obecna-rozgrywka-rosja-zachod