W Mińsku, stolicy Białorusi, migrantów widać już praktycznie wszędzie – są na lotnisku, w centrach handlowych i na placach przed nimi, koczują w parkach i przejściach podziemnych, siedzą nawet na placach zabaw.
CZYTAJ TAKŻE:
Nowi „lokatorzy” mińskiego centrum handlowego
Na drzwiach mińskiego centrum handlowym Galereja pojawiła się nowa naklejka: zakaz wstępu z plecakami turystycznymi. Komunikat kierowany jest do „turystów” z Bliskiego Wschodu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy uznawana za najbardziej prestiżową wśród białoruskich sklepów Galereja stała się stałym punktem przebywania migrantów. Jest to przy tym przebywanie długotrwałe.
W Galerei zadomowili się brodaci, śniadoskórzy mężczyźni. Robią tam zakupy, ale też po prostu spacerują grupami lub spędzają czas w strefie gastronomicznej. Stoją, a czasami siedzą na podłodze, w kolejce do kantoru. Są również obecni na placu przed centrum, a także na pobliskich ulicach, parkach, a nawet na placach zabaw. Zbijają się w grupy i razem stoją lub chodzą, zawzięcie dyskutują lub po prostu wbijają wzrok w ziemię. Czekają.
Trudno stwierdzić, czy migrantów w Mińsku przybyło, czy po prostu ich obecność zaczęła bardziej doskwierać Białorusinom, ale stali się oni częstym tematem zarówno osobistych rozmów, jak i dyskusji w mediach społecznościowych.
Jedni wyjeżdżają, ich miejsca zajmują kolejni
W internecie krążą zdjęcia migrantów, którzy śpią w przejściach podziemnych, siedzą, czasami całymi rodzinami, na ławkach, murkach, na ziemi. Niekiedy drzemią, kurczowo trzymając swoje plecaki i śpiwory. Gdy jedni wyjeżdżają z Mińska z plecakami, śpiworami i namiotami, ich miejsce zajmują kolejni.
Wożę ich, wożę. Jeżdżą na rynek po ubrania, do centrów handlowych, do hotelu
— opowiada PAP miński taksówkarz.
Często zabieram ich pod Hiltonem (na tyłach Galerei, która jest szczególnie popularna wśród migrantów – PAP)
— dodaje.
Niektórzy jadą prosto na granicę, ja osobiście nie miałem takich kursów, ale jeździł kilka razy mój kolega. Płacą z góry – 200-300 dolarów. Umawia się w ich imieniu ktoś, kto zna rosyjski, a oni się potem rozliczają. Dokąd jadą? Od razu do lasu. W telefonie mają zaznaczoną lokalizację
— relacjonuje kierowca.
„Punkty odbioru”
Migranci nie zatrzymują się w Hiltonie, ale w znajdujących się nieopodal hotelach Biełarus i Jubilejny. Niemniej w poniedziałek wczesnym popołudniem przed wejściem do eleganckiego hotelu stoi górka usypana z plecaków. Obok kręci się kilkanaście osób o, jak mówi się tutaj, „niesłowiańskim wyglądzie”.
Takie „punkty odbioru” można zobaczyć w różnych miejscach Mińska. Nie tylko przed hotelami, ale także przed samą Galereją, gdzie przez cały dzień podjeżdżają taksówki, odbierając migrantów. Obok stale dyżurują samochody drogówki. Innym popularnym miejscem odbioru migrantów jest parking przy mińskiej obwodnicy, nieopodal Dołhinowskiego Traktu.
Kilka dni temu jeden z operatorów telekomunikacyjnych rozesłał do klientów dziwnego smsa z wezwaniem do szczepień „z powodu obecności dużej liczby obywateli z Bliskiego Wschodu”, podpisany przez ministerstwo zdrowia. Później podano, że był to „błąd techniczny”, a resort zdrowia kategorycznie odciął się od inicjatywy. Prorządowi blogerzy zasugerowali „kolejny spisek”. Tak czy inaczej, temat migrantów znowu wypłynął.
Według władz ci ludzie to „turyści”, którzy na Białorusi przebywają legalnie. Media państwowe nie poruszają tematu ich często uciążliwej obecności, chociaż, jak zwracają uwagę mieszkańcy Mińska, jeszcze kilka miesięcy temu osoba śpiąca w śpiworze na czyimś podwórku byłaby natychmiast dość brutalnie obudzona przez patrol milicji.
„Wierzymy, że nasze miejsce jest w Europie, w Niemczech”
W środę białoruski portal opozycyjny Zerkalo.io zamieścił fragmenty wypowiedzi z wywiadu przeprowadzonego z 21-letnim Kurdem, obywatelem Iraku, Amirem, którego nazwisko nie zostało podane ze względów bezpieczeństwa. Amir przyleciał na Białoruś wraz z matką i dwoma braćmi. Nie ukrywa, że celem jego rodziny jest dotarcie do Niemiec, ponieważ poszukują lepszych warunków do życia niż w Iraku. Niemcy określa jako marzenie swojej matki.
W moim kraju brakuje jedzenia i wody. Dlatego ja i tysiące moich braci wybraliśmy tę tułaczkę – próbę przedostania się do Unii Europejskiej
— tłumaczy Amir.
Migrant zapewnia, że on i jego rodzina dostali się na Białoruś legalnie. Przylecieli samolotem, a organizacja niezbędnych dokumentów zajęła im sześć dni. Opłata wyniosła 3000 dolarów od osobę.
Amir przyznaje, że od początku chciał dostać się legalnie do Polski, jednak czekał na wydanie wizy przez władze irackiego Regionu Kurdystanu przez cztery miesiące. Zdecydował się więc dostać do Unii Europejskiej przez Białoruś. Dziennikarze portalu Zerkalo.io dodali, że nie udało się wyjaśnić, dlaczego w tej sytuacji Amir nie zwrócił się do polskiej jednostki dyplomatycznej bądź innego kraju UE.
Rodzina Amira dostała się z Mińska do przygranicznych miejscowości taksówką, podobnie jak inni migranci, którzy wylądowali na Białorusi. Następnie udali się dalej pieszo. Migranci założyli obóz w pobliskich lasach, w którym, według słów Amira, przebywa obecnie od 2500 do 3000 ludzi. Nie są agresywni.
W dalszej części wywiadu opowiada o braku żywności i chłodzie, jakiego doświadczają on, jego rodzina i inni migranci przebywający przy granicy polsko-białoruskiej.
Po prostu stoimy przy granicy
— stwierdza Amir.
Chcemy, żeby polska policja i polski rząd nam pomogli i otworzyli granicę. Polscy strażnicy często zachowują się niewłaściwie. Kiedy podeszliśmy, aby poprosić o wpuszczenie nas do Polski, zaatakowali nas gazem łzawiącym. Jednocześnie białoruscy pogranicznicy zmuszają nas do wyjazdu do Polski, dlatego nie możemy zostać na Białorusi.
Portal Zerkalo.io jest redagowany zza granicy przez białoruskich opozycyjnych dziennikarzy. Został założony przez redaktorów największego niezależnego serwisu informacyjnego na Białorusi TUT.by, który został zlikwidowany przez władze białoruskie w maju tego roku.
wkt/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/573512-minsk-zalany-migrantami-sa-nawet-na-placach-zabaw