Do Moskwy przyleciała wczoraj Victoria Nuland, z-ca sekretarza stanu, odpowiedzialna za politykę wschodnią Waszyngtonu. Wizyta ta, zaplanowana na trzy dni, jest interesująca co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze, jak informują rosyjskie media inicjatorem tego wydarzenia była strona amerykańska, co wskazuje na to, iż Waszyngton jest zainteresowany podtrzymywaniem dialogu strategicznego z Moskwą. To zresztą trzecie w ostatnim czasie spotkanie amerykańsko–rosyjskie na wysokim szczeblu. Ostatnim były genewskie negocjacje w sprawie równowagi strategicznej, które choć niełatwe, doprowadziły, jak powiedział wiceminister Sergiej Riabkow do powołania dwóch zespołów roboczych, z których jeden pracować ma nad kwestiami związanymi z kontrolą zbrojeń, a drugi zajmować się kwestiami równowagi strategicznej. Trwają też rozmowy o bezpieczeństwie w cybersferze, o których Władimir Jermakow, dyrektor Departamentu Nierozprzestrzeniania i Kontroli Zbrojeń w rosyjskim MSZ-cie powiedział, że są na zaawansowanym etapie, a także ocenił zaangażowanie w nich Amerykanów mówiąc, że „kierują się zdrowym pragmatyzmem”. Wcześniej, w Helsinkach, kilka godzin rozmawiali ze sobą szef rosyjskiego Sztabu Generalnego Gierasimow i szef Połączonych Sztabów Milley. Nuland znajdowała się na rosyjskiej „czarnej liście”, więc jej przyjazd do Moskwy do pewnego stopnia jest sensacją, tym bardziej, że w Rosji uchodzi ona za tego przedstawiciela amerykańskiej dyplomacji, który w największym stopniu przyczynił się do zwycięstwa Rewolucji Godności na Ukrainie. Zastępczyni sekretarza stanu spotkała się już z wiceministrem Riabkowem i jej rozmowy dotyczyły kwestii liczebności personelu dyplomatycznego, w związku z kolejnym kryzysem w tej materii i ryzykiem ograniczenia liczebności rosyjskiej misji dyplomatycznej w Stanach Zjednoczonych (Amerykanie liczą łącznie rosyjskich dyplomatów w USA i przy ONZ, podczas gdy Rosjanie tych afiliowanych przy Narodach Zjednoczonych nie biorą pod uwagę). Ma ona jeszcze, i to zapewne będą ważniejsze rozmowy, spotkać się z doradcą Putina ds. polityki zagranicznej Uszakowem i nadzorującym zarówno Ukrainę jak i Mołdawię, a także Abchazję i Osetię, Dmitrijem Kozakiem, zastępcą szefa administracji Kremla. W rosyjskich mediach spekuluje się, że właśnie kwestii ukraińskiej Victoria Nuland poświęci najwięcej uwagi w trakcie swoich moskiewskich rozmów. Dziennikarze argumentują, iż nie jest kwestią przypadku opublikowanie agresywnego w tonie artykułu Dmitrija Miedwiediewa poświęconego Ukrainie w dzień przybycia amerykańskiej polityk, tym bardziej nieprzypadkowe są wczorajsze rozmowy telefoniczne Putina z Merkel i z Makronem w czasie których uzgodniono, jak poinformowano, zorganizowanie kolejnego Szczytu Normandzkiego na szczeblu szefów resortów spraw zagranicznych. Wszystko to razem wzięte zdaniem rosyjskich ekspertów wskazuje, że coś zaczyna się dziać w kwestii Ukrainy. W Moskwie pisze się, że w gruncie rzeczy transakcja, którą przyjechała omówić Nuland może być szersza – Ameryka miałaby się zgodzić na ustępstwa w kwestii Ukrainy, za „uspokojenie” przez Putina Łukaszenki. Na to, że na tym mogą koncentrować się negocjacje może wskazywać niedawne żądanie Departamentu Stanu pod adresem Białorusi, aby ta zamknęła swój nowojorski konsulat, co miałoby, w opinii rosyjskich komentatorów wskazywać na to, że Ameryka jest naprawdę rozeźlona na białoruskiego dyktatora. Jednak pole możliwej pragmatycznej współpracy między Moskwą a Waszyngtonem jest znacznie większe począwszy od zaostrzenia w ostatnim czasie sytuacji między Azerbejdżanem a Iranem na tle oskarżeń formułowanych przez Teheran, iż Baku de facto zawarło anty-irański sojusz wojskowy z Izraelem po kwestie sytuacji w państwach graniczących z Afganistanem.
Temu ożywieniu na linii Waszyngton – Moskwa, którego celem jest znalezienie formuły pragmatycznej współpracy i możliwości rozładowywania napięć towarzyszy znacznie ważniejszy proces, polegający na przemyśleniu podstawowych założeń amerykańskiej „wielkiej strategii”. Hans Binnendijk i Alexander Vershbow z Atlantic Council, ten ostatni byłe też, co warto pamiętać zastępcą sekretarza generalnego NATO, opublikowali na łamach Defence News artykuł w którym wzywają Waszyngton do rewizji tradycyjnej linii politycznej Stanów Zjednoczonych, której jednym ze stałych elementów, niezależnie od partyjnej afiliacji administracji, był sceptycyzm wobec lansowanej przez Francję idei „suwerenności strategicznej” Europy. Jak piszą, niechęć do bardziej samodzielnej Europy związana była związana z faktem, że amerykańskie kręgi wojskowe uważały tę ideę za mrzonkę w związku z militarną słabością starego kontynentu. Teraz jednak lansowanie i wspieranie tej koncepcji wydaje się leżeć w interesie Ameryki i dlatego warto ją poprzeć. Dlaczego?
„Stany Zjednoczone kalkulują – argumentują Binnendijk i Vershbow – na ile większych zdolności wojskowych będą potrzebować, aby odstraszyć agresywne Chiny w Azji i dlatego potrzebują silniejszego partnera europejskiego po to, aby podzielić się ciężarami”.
Zaufania Europejczyków do polityki amerykańskiej nie udało się odbudować, nie zatarła się jeszcze pamięć o krokach podejmowanych przez Trumpa, a ostatnie jednostronne posunięcia administracji Bidena też nie pomogły, co w sumie, ich zdaniem jest korzystną okolicznością. W przyszłym roku zarówno NATO jak i Unia Europejska będą formułowały swoje nowe dokumenty strategiczne, co umożliwi, zakreślenie nowych ról w relacjach atlantyckich i wyznaczenie nowych obowiązków. Okazją do poważnej na ten temat dyskusji może stać się spotkanie Bidena z Macronem, mające, w świetle zapowiedzi odbyć się pod koniec miesiąca. Zdaniem obydwu ekspertów nie chodzi o wycofanie się Stanów Zjednoczonych ze zobowiązań wobec sojuszników, ale, w ich opinii, trzeba będzie poważnie przedyskutować podział obowiązków. Jak argumentują – „pierwszym celem większej autonomii strategicznej powinno być rozwijanie europejskich zdolności do prowadzenia samodzielnych operacji zarządzania kryzysowego w sąsiedztwie Europy bez konieczności, jak dzisiaj, polegania na amerykańskich narzędziach, takich jak transport strategiczny i możliwość tankowania w powietrzu. (…) Drugim celem powinno być zmniejszenie nadmiernej zależności Europy od Stanów Zjednoczonych w zakresie obrony kontynentu europejskiego przed Rosją lub jakimkolwiek innym równorzędnym konkurentem. Gdyby wybuchł konflikt z Chinami w Azji, Europa nie będzie mogła liczyć na odpowiednie posiłki z USA i musi być sama w stanie uzupełnić te luki”.
Dzisiaj Europa nie jest w stanie, z powodu zapóźnienia w modernizacji sił zbrojnych państw członkowskich, stanu europejskiego przemysłu obronnego i nadmiernego rozdrobnienia polityk w tym zakresie, osiągnąć tego co rozumie się używając terminu „samodzielność strategiczna”. Jednak cel strategiczny, jakim jest uzyskanie zdolności sił europejskich do realizowania równocześnie trzech misji stabilizacyjnych w sąsiedztwie lub prowadzenia jednej dużej wojny z równorzędnym rywalem, wart jest wysiłków. Nie będziemy mieli zatem do czynienia z jednorazową deklaracją w sprawie europejskiej „samodzielności strategicznej”, ale z pewnym procesem, w którym Ameryka winna uczestniczyć i który winna wspierać, bo leży to w jej interesie. W takim ujęciu będzie to proces rozpisany na lata, który obok zwiększenia europejskich zdolności wojskowych musiałby oznaczać również zmianę charakteru relacji atlantyckich na bardziej równoprawne. Ale nie tylko, bo również nastąpiłby „podział pracy” w NATO. Państwa europejskie będą w pierwszym rzędzie odpowiedzialne za sytuację w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, to ich wspólne „siły szybkiego reagowania” byłyby w pierwszej kolejności wysyłane w misje w te regiony świata. Binnendijk i Vershbow mają świadomość sceptycyzmu wobec koncepcji, zwłaszcza w wydaniu francuskim, „suwerenności strategicznej Europy” na wschodniej flance NATO i w związku z tym proponują przesunięcie części lądowych sił amerykańskich w Europie bardziej na Wschód, właśnie po to aby te niepokoje rozwiać i pozyskać naszą część kontynentu dla samej koncepcji. Eksperci Atlantic Council czynią też ukłon, choć nie wprost, w stronę Niemiec. W konkluzji swego wystąpienia piszą bowiem, że „zgoda na większą europejską autonomię strategiczną będzie o wiele bardziej skuteczna w przywracaniu równowagi transatlantyckich obowiązków wojskowych niż ciągłe narzekania Amerykanów na temat podziału obciążeń i celu NATO dotyczącego wydatków obronnych na poziomie 2 proc. PKB. Zamiast skupiać się na abstrakcyjnych wartościach procentowych, Europejczycy będą skuteczniej stymulowani poprzez zrozumienie, jaki wkład mają wnieść i dlaczego”.
To co uderza w tych propozycjach, to brak w nich niemal zupełnie kwestii związanych z polityką powstrzymywania Chin. Nie mówi się o „sojuszu demokracji”, o poszerzeniu pola odpowiedzialności NATO na obszar azjatycki, czy nawet wysłaniu w ten region świata europejskiego kontyngentu. To co jeszcze na początku tego roku było szeroko dyskutowanym tematem, teraz wydaje się zeszło zupełnie na plan drugi. W Waszyngtonie dobrze odczytano, jak się wydaje, deklaracje polityków francuskich, iż Chiny są strategicznym rywalem i konkurentem, ale nie wrogiem i postawę niemieckiego świata biznesowo – politycznego, który nie ma ochoty rezygnować z interesów z Pekinem. Ameryka ma nadal zamiar koncentrować się na geostrategicznej rywalizacji z Chinami, ale już w coraz mniejszym stopniu liczy na to, że będzie robiła to wespół z Unią Europejską. Strategiczna realokacja amerykańskiego potencjału w region Indo–Pacyfiku nie może jednak doprowadzić do powstania próżni polityczno–wojskowej w Europie. Aby temu przeciwdziałać Waszyngtonowi potrzebne są zarówno lepsze relacje z Moskwą, po to, aby rozładowywać ewentualne napięcia i budować układ wielostronnych zależności, co mogłoby skłonić Putina do obrania nieco mniej agresywnego kursu, jak i większa samodzielność strategiczna Europy. Wydaje się, że ostatnie wydarzenia wskazują na to, że Biden chcąc skoncentrować się na Azji, opowie się za większą samodzielnością i odpowiedzialnością Europy, co per saldo oznaczać będzie wsparcie propozycji Paryża.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/569751-ameryka-moze-poprzec-suwerennosc-strategiczna-europy