„Przecież to jest białoruska strefa nadgraniczna. To nie jest, jak w Polsce, że można sobie siedzieć na samej granicy. Żeby przebywać w strefie nadgranicznej na Białorusi – i to od zawsze tak było – trzeba mieć specjalną przepustkę” - mówi portalowi wPolityce.pl Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Telewizji Biełsat.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Kim są uchodźcy koczujący na granicy z Białorusią? Prof. Karski: To element wojny hybrydowej prowadzonej przez Łukaszenkę
wPolityce.pl: Jak wygląda sytuacja na granicy polsko-białoruskiej od strony Białorusi? Czy Pani ma jakieś informacje w tym temacie?
Agnieszka Romaszewska-Guzy: Dwa dni temu wycofano stamtąd chyba dziesięć czy dwanaście osób, a przyprowadzili do tego obozowiska czternaście nowych. Przecież to jest białoruska strefa nadgraniczna. To nie jest, jak w Polsce, że można sobie siedzieć na samej granicy. Żeby przebywać w strefie nadgranicznej na Białorusi – i to od zawsze tak było – trzeba mieć specjalną przepustkę. Na przykład ja, jako dziennikarz, nie mogłam wjechać do strefy nadgranicznej. Akurat strefa nadgraniczna między Białorusią a Litwą to miejsce, gdzie mieszka wielu Polaków - miałam tam między innymi robić reportaże. Pamiętam doskonale, jak był problem, że patrol usiłował nas tam złapać. Tak samo na przykład w Sopoćkinie - to jest strefa nadgraniczna polsko-białoruska i tam w ogóle bez specjalnego pozwolenia nie ma możliwości przebywania, więc cały ten humbuk i ten absurd, że tam migranci siedzą i w ogóle nic nie można z nimi zrobić – biedny Łukaszenka jest za słaby na to – to po prostu jest coś tak absurdalnego, że każdy Białorusin się szczerze śmieje, jak to słyszy. Wystarczy, że ekipa telewizyjna tam wjedzie, to jest od razu wywożona za uszy, a jeszcze jak się tam dobrze narazisz, to jesteś od razu deportowany, więc tu nie ma mowy o żadnym siedzeniu na granicy, z którym biedne służby łukaszenkowskie nic nie mogą zrobić.
To już w ogóle było dla nas od dawna oczywiste. To było oczywiste od czasu, kiedy się zaczęła cała historia na granicy z Litwą, że ci ludzie są dowożeni, że trwa cała turystyka migracyjna, że oni sprowadzają tych nieszczęsnych ludzi, głównie zdaje się z Turcji i z Iraku, a przynajmniej tak było wtedy. Może jeszcze skądś. Wątpię, żeby sprowadzano ich z Afganistanu, bo raczej byłoby to trudne do zrobienia, ponieważ talibowie kontrolują większość przejść granicznych. Moim zdaniem tak to prawdopodobnie nadal wygląda, zwłaszcza że – to widać na zdjęciach, jakie umieściłam na Facebooku – za tymi migrantami widać z tyłu trzech ludzi ze straży granicznej, a pozostałych czterech to są ewidentnie służby do walki z tłumem – wojska wewnętrzne. Widać, że oni są w hełmach, w przyłbicach – przecież oni są do walki z demonstracjami tak uzbrojeni a nie do patrolowania granicy. Straż graniczna nie ma na wyposażeniu hełmów z przyłbicami i tarcz.
To wszystko nie przeszkadza Alaksandrowi Łukaszence oskarżać Polskę, że to Polska rzekomo tworzy jakiś konflikt na granicy z Białorusią.
Tak. Oni już tak twierdzili, bo zaczęli to w przypadku Litwy. Z tego co wiem, to wczoraj przywieźli tam białoruską telewizję i oczywiście chodzi o to, że „jak wiadomo Polska wypycha tych migrantów do Białorusi i to wszystko dlatego się dzieje”.
Jaki w Pani ocenie jest ostateczny cel tej gry? Czy chodzi tylko i wyłącznie o utrudnienie Polsce życia? Czy też Łukaszence przyświeca zdecydowanie bardziej dalekosiężny plan?
Trudno do końca to ocenić. Na pewno chodzi o utrudnienie życia – to widać. Widać, że się już udaje, więc nawet nieźle mu idzie. Natomiast jeśli chodzi o dalekosiężny plan, to oczywiście sytuacja wywołania jakiegoś konfliktu granicznego jest o włos, więc miejmy nadzieję, że o nic takiego nie chodzi, ale generalnie są to ruchy wysokiego ryzyka. Dlatego zirytował mnie poseł, który mówił, że właściwie po co tam ci żołnierze z długą bronią na tej granicy, „co to myślą, że Białorusini będą do nas strzelać? Czy oni chcą strzelać do uchodźców?”. To jest po prostu jakieś kompletne nieporozumienie, bo w oczywisty sposób nie tak daleko stamtąd mamy taką granicę, gdzie strzelano do żołnierzy ukraińskich. Nawet strzelają do tej pory. Także to nie jest jakiś szczególnie dziwny pomysł, żeby tam byli żołnierze z bronią.
Na pewno należy bardzo uważać na każdy rodzaj prowokacji. Zresztą jestem bardzo przeciwna wszelkim demonstracjom typu „nie oddamy ani guzika” pana Bąkiewicza, bo każda z takich rzeczy może być niepotrzebną iskrą wywołującą jakiś konflikt, a sprawa jest bardzo delikatna. To jest na samej granicy, a sytuacja jest napięta. Za chwilę zaczynają się rosyjsko-białoruskie ćwiczenia Zapad i co oni tam kombinują, to naprawdę trudno powiedzieć. Nie sądzę, żeby ktoś przygotowywał się tam do otwartego konfliktu, ale myślę, że sondowanie słabości drugiej strony jest właśnie w tej chwili praktykowane.
Tym bardziej, że wpadka Amerykanów w Afganistanie pokazała Rosji, że może pozwolić sobie na więcej niż dotychczas przypuszczano.
Tak. I w związku z tym z punktu widzenia Putina warto wysondować sytuację, ile jeszcze można zobaczyć, na co jeszcze można sobie pozwolić w ramach tej destabilizacji. Mniej więcej tak widzę tę sytuację. Mogę powiedzieć, że od strony białoruskiej to wygląda o wiele mniej kontrowersyjnie niż od naszej.
To znaczy?
W tym sensie, że tam ludzie nie mają żadnych wątpliwości, co tam się dzieje. Nikt nie ma wątpliwości, skąd się biorą na przykład dziwne obozy na granicy Polski, że same się tam nie rozłożyły. Jakoś na Białorusi nie mogą się rozłożyć obozy. Jak się opozycjoniści usiłują rozłożyć jakimś obozem, to ciach i już ich nie ma, już siedzą w więzieniu, więc jest oczywiste, że jest to dopuszczone, a nawet wręcz pewnie inspirowane. Czy ich tam dowożą? Tego nie wiem. Mieliśmy dane, ale z litewskiej granicy, że ludzie widzieli tam m.in. busiki białoruskich służb – grupy migrantów i obok nich te busiki służb. Widać było, że po prostu oni są wspierani.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/563610-romaszewska-dzialania-lukaszenki-to-ruchy-wysokiego-ryzyka