Mamy do czynienia z ciekawym dwugłosem na temat relacji rosyjsko-amerykańskich, choć właściwie należałoby napisać o stosunkach w trójkącie Waszyngton–Moskwa–Pekin, bo kwestia Chin jest w tej debacie w gruncie rzeczy kluczowa.
Pierwszym, wartym dostrzeżenia głosem w tej debacie, jest wystąpienia Charlesa A. Kupchana, profesora waszyngtońskiego Georgetown University, który na łamach Foreign Affairs zastanawia się, co Stany Zjednoczone powinny zrobić, aby osłabić a najlepiej rozbić alians strategiczny Rosji i Chin. Na sformułowane przez Kupchana tezy, wprost odpowiedział, zresztą polemicznie, Fiodor Łukianow na łamach rządowej Rossijskiej Gaziety. Łukianow jest redaktorem naczelnym periodyku Rossija v Globalnej Politikie, który jest partnerskim wydawnictwem Foreign Affairs, ale zarówno jego pozycja w rosyjskich establishmencie, a jest jednym z najbardziej wpływowych ekspertów ds. stosunków międzynarodowych, oraz miejsce publikacji jego odpowiedzi na tezy Kupchana, skłaniają do wniosku, że nie mamy do czynienia z czymś w rodzaju „sporu w rodzinie”, ale wręcz przeciwnie, dialogiem na najwyższym poziomie politycznym.
Zresztą w Stanach Zjednoczonych tezy podobne do tych, które głosi Kupchan, najkrócej rzecz ujmując, na temat potrzeby dokonania manewru „odwróconego Kissingera”, powracają regularnie, ostatnio zresztą z coraz większą intensywnością. I tak pod koniec lipca Michael McFaul były amerykański ambasador w Moskwie przytoczył w swym artykule na łamach The Washington Post opinię anonimowego urzędnika administracji Bidena, który orędował za zmianą charakteru relacji między Stanami Zjednoczonymi a Rosją, po to, aby osłabić siłę sojuszu Moskwy i Pekinu. McFaul nazywa wprost tego rodzaju myślenie Jałtą 2.0, bo za poprawę relacji z Putinem w jego opinii Waszyngton zapłaciłby interesami Europy Środkowej. Nie jest jeszcze oczywiście przesądzone, czy tego rodzaju linia zwycięży w administracji Bidena, ważne z naszego punktu widzenia jest to, że tego rodzaju rozważania mają miejsce. Trzeba je śledzić, trzeba też podejmować polemiki ze zwolennikami „odwróconego Kissingera”.
Jaka jest argumentacja Kupchana? Otóż jest on zdania, że polityka Waszyngtonu, której głównym celem jest powstrzymywanie Chin, winna mieć co najmniej dwa elementy. Stany Zjednoczone powinny, i już to robią, odbudować swe więzy sojusznicze, ale zarazem muszą działać, aby utrudnić Pekinowi stworzenie koalicji państw przyjaznych polityce i geostrategicznym planom Chin. Kluczowym państwem w chińskim systemie sojuszniczym, z racji swej wielkości i potencjału wojskowego, jest Rosja i jednym z głównych zadań amerykańskiej dyplomacji w najbliższych latach winno być, w opinii amerykańskiego eksperta, osłabienie więzów łączących dziś Moskwę z Pekinem. Nie będzie to łatwe, również z tego względu, że oba państwa nieźle się w planie strategicznym (wpływy w różnych krajach i instytucjach międzynarodowych) uzupełniają, ale pod powierzchnią sojuszniczej przyjaźni, taka tezę stawia Charles A. Kupchan, gotują się emocje i sprzeczne interesy, które z pożytkiem dla siebie Ameryka winna wykorzystać. Przy czym nie ma co liczyć na szybki efekt tego rodzaju polityki, z pewnością nie za rządów Putina, ale tym nie mniej należy już teraz „siać ziarna niezgody” między Moskwą a Pekinem.
Kupchan ma świadomość, że z punktu widzenia Moskwy strategiczny sojusz z Chinami umożliwił rosyjskim elitom przesunięcie znacznej części swego potencjału, przede wszystkim wojskowego, na granicę z kolektywnym Zachodem, co nie byłoby możliwe, gdyby długa południowa granica z Chinami była zagrożona. Obserwowane obecnie zacieśnienie więzów między Moskwą a Pekinem zostało, w opinii amerykańskiego eksperta, wywołane zerwaniem Putina z Zachodem po 2014 roku. Nie zmienia to jednak faktu, że strukturalnie w obliczu oczywistej nierównowagi między Chinami a Rosją, alians ten wystawiony jest na ryzyko zerwania, co zresztą już wcześniej, choć z innych powodów, za czasów Chruszczowa, miało miejsce. Rosyjskie elity są, niezależnie od tego, że prezentują urzędowy optymizm, poważnie zaniepokojone powiększająca się przepaścią, jeśli chodzi o możliwości gospodarki, potencjał demograficzny czy w zakresie nowoczesnych technologii, między Moskwą a Pekinem. Świadomość tego, że „czas nie pracuje na naszą korzyść” winna skłonić rosyjskie elity w dłuższej perspektywie do poszukiwania czynników równoważących chińskie przewagi i tym potrzebom, taką tezę stawia Kupchan, Stany Zjednoczone winny już teraz wyjść naprzeciw. Tym bardziej, że jak argumentuje Chiny w swej polityce inwestycyjnej i ekonomicznej raczej wypierają (Azja Środkowa) Rosję niźli pomagają się jej rozwijać. Liczba finansowanych przez Pekin wspólnych projektów inwestycyjnych jest symboliczna, a perspektywa stopniowego odchodzenia gospodarek głównych światowych graczy od paliw kopalnych, w tym kierunku, nawet jeśli z opóźnieniem również podążą Chiny, tylko obnaży ekonomiczna słabość Rosji i jej uzależnienie od Pekinu. Konsekwencją tego musi być, bo w polityce nie ma bezpłatnych obiadów, w przyszłości zmiana relacji między Moskwą a Pekinem z obecnych partnerskich, na podległości. Kupchan realistycznie zauważa, że „Jeśli Rosja ma być przyciągnięta przez Zachód, to nie będzie to wynikać z zabiegów Waszyngtonu czy z altruizmu, ale z chłodnej ponownie dokonanej przez Kreml oceny tego, jak najlepiej realizować swój długoterminowy interes strategiczny”. Jednak z konstatacji tej wyciąga jak się wydaje naiwne, a z naszej perspektywy wręcz zgubne wnioski. Otóż jego zdaniem Waszyngton już dziś powinien starać się wpłynąć na wynik tej rosyjskich kalkulacji geostrategicznych. Jak? Przez „pokazywanie Moskwie”, że obniżenie poziomu napięcia z Zachodem i większe otwarcie na współpracę na tym kierunku strategicznym pomoże Rosji równoważyć rosnące uzależnienie od Chin, które w przyszłości będzie się jeszcze pogłębiało. Innymi słowy mamy do czynienia z propozycją, aby Moskwa równoważyła dysproporcję między nią a Pekinem współpracując z Zachodem. Nawet jeśli bez dalszych rozważań pozostawimy kwestię, istotną z naszego punktu widzenia, że taka wizja relacji jest w gruncie rzeczy uznaniem porządku światowego opartego na idei koncertu mocarstw, czego zresztą Kupchan jest zwolennikiem, z których każde, w tym i Rosja ma swoje interesy i swoją strefę uprzywilejowanych wpływów, to w jego propozycji co innego jest niepokojące. „Administracja Bidena – postuluje Kupchan - powinna prowadzić z Moskwą szczerą dyskusję na temat obszarów, w których długofalowe interesy narodowe Stanów Zjednoczonych i Rosji pokrywają się, w tym w odniesieniu do Chin”. Co więcej, proponuje on, aby sojusznicy Stanów Zjednoczonych otrzymali jasny sygnał z Waszyngtonu, aby również zaczęli uprawiać politykę dialogu z Moskwą, wszystko po to, aby pokazać rosyjskim elitom, że nie są skazane na sojusz z Chinami i mają nie mniej atrakcyjną opcję, jaką jest współpraca z Zachodem. W tym sensie zgoda administracji Bidena na dokończenie budowy gazociągu Nord Stream 2 była „mądrą inwestycją” w przyszłe relacje z Moskwą. Postuluje on też, aby „Stany Zjednoczone i ich sojusznicy dwukrotnie zastanowili się nim wprowadzą nowe sankcje przeciw Rosji”, a także zadeklarowały wsparcie dla Moskwy w zakresie dyplomatycznego rozwiązania kwestii wojny na wschodzie Ukrainy oraz pomogli Rosji transformacji energetycznej jej gospodarki. Wszystko to, jak otwarcie przyznaje Charles A. Kupchan, nawet bez nadziei, że Putin dokona zwrotu w swej polityce zagranicznej, a raczej w ramach „inwestowania w przyszłe relacje” już z następcami obecnego gospodarza Kremla. To nawet nie jest propozycja polityki transakcyjnej, a raczej wizja polityki polegająca na przeświadczeniu, że kolejne ustępstwa ze strony kolektywnego Zachodu, w tym i Stanów Zjednoczonych, skłonią racjonalnie myślące rosyjskie elity do przemyślenia swej polityki w przyszłości. Można nawet przypuszczać, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z wtórną racjonalizacją już podjętych decyzji, motywowanych tym, że kolektywny Zachód nie ma ani potencjału i sił, ani też wewnętrznej determinacji, aby kontynuować politykę powstrzymywania rosyjskiego imperializmu i teraz jedyną nadzieją jest rozsądek i umiarkowanie rosyjskich elit, które dojdą do władzy po Putinie.
Łukianow odpowiadając Kupchanowi zauważa, że przekonanie amerykańskiego profesora o narastającej dysproporcji między Chinami a Rosją, jakkolwiek słuszne, a nawet można do tego obrazu dodać wyraźnie rosnące przekonanie chińskich elit o własnych możliwościach i potencjale, co obiektywnie rzecz biorąc utrudnia utrzymanie partnerskiego charakteru relacji, nie implikuje tego, iż w przyszłości chińsko-rosyjski alians zamieni się w rywalizację czy wrogość. Po pierwsze nieufność między Rosją a Stanami Zjednoczonymi jest obecnie, zdaniem Łukianowa, tak wielka, że jakiekolwiek amerykańskie oferty nie będą w Moskwie traktowane serio. Po drugie, jak zauważa, zbyt wcześnie jeszcze mówić, aby relacje Moskwy i Pekinu w Arktyce, w Azji Środkowej czy w innych regionach świata, zmieniały się z kooperacyjnych na oparte na rywalizacji. Póki co, jak zauważa, obydwa państwa przede wszystkim zainteresowane są w utrzymaniu wewnętrznej stabilności i nie szukają pól ekspansji, gdzie mogłaby nastąpić kolizja ich interesów. I wreszcie, jak zauważa Łukianow „nie jest jasne, dlaczego Moskwa miałaby chcieć pogarszać relacje z głównym sąsiadem, któremu nikt nie odmawia rosnącej siły, orientując się na kraj położony daleko”, który na dodatek wszedł właśnie w fazę nawet jeśli nie zmierzchu swojej potęgi, to z pewnością znacznego ograniczenia możliwości?
Racjonalność odpowiedzi Łukianowa jest uderzająca. Dobra współpraca, być może nawet sojusz, między Rosją a Chinami, gwarantuje Moskwie nie tylko stabilność z głównym, jeśli chodzi o potencjał, sąsiadem, ale również daje nowe możliwości, w tym skoncentrowania uwagi na rywalizacji z Zachodem. Zmniejszenie napięć na tym kierunku, czy nawet odwrócenie sojuszy, choć ten wariant wydaje się zupełnie nieprawdopodobnym, byłoby nie tylko polityką ryzykowną sprowadzająca się do zamiany korzystnego aliansu w imię mglistych przyszłych korzyści, ale również obiektywnie pogarszało geostrategiczne położenie Rosji. Przenosiłoby bowiem rywalizację z obszarów gęsto zaludnionych (zachodnia granica). gdzie Rosja czuje się silna, na teren Syberii, a tam trudno mówić o rosyjskich, w porównaniu z Chinami, przewagach. Teoretycznie rzecz biorąc Rosja mogłaby zapewne rozważyć tego rodzaju opcję, jeśliby „premia” czy stawka tej gry były atrakcyjna. Musiałaby nią być kontrola Moskwy nad Europą, co zresztą Rosja już kilkukrotnie proponowała, nawet ostatnio, formułując ideę „wspólnego obszaru bezpieczeństwa” od Lizbony do Władywostoku, ale póki co, nikt tego rodzaju ofert nie składa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/562464-o-idei-odciagniecia-rosji-od-chin