„Jeżeli nie dostaniemy jasnych, precyzyjnych przeprosin, wystąpimy na drogę prawną” - ostrzegł Niemców, a dokładnie publiczną rozgłośnię Niemieckiej Fali/Deutsche Welle (DW) nasz wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk.
O co poszło? O bulwersującą informację tej redakcji na temat ruchu oporu żydowskich kobiet, jakoby „mieszkających w polskich gettach podczas holokaustu”. Gdy sprawa stała się głośna, redakcja DW, jak zwykle w takich przypadkach, przyznała się do… „błędu” i „przeprosiła” na swój sposób, to znaczy, powtórzyła to samo łgarstwo, które opatrzyła dopiskiem dotyczącym… „tego terminu”. Jej kuriozalne uzasadnienie brzmi:
„Ze względu na przejrzystość chcielibyśmy pozostawić tweet i odnośne oświadczenie na Twitterze”.
Tacy łaskawcy, powielający po raz kolejny swego fake newsa „w trosce o przejrzystość”. Koń by się uśmiał, ale sprawa nie jest śmieszna, jest śmiertelnie poważna. Na tę osobliwą formę przeprosin zareagowała dyrekcja Muzeum Auschwitz-Birkenau, którego Niemcy nigdy nam, Polakom, nie… wybaczą, że wciąż stoi, że nikt nie zrównał go z ziemią, że nie pozwala zapomnieć światu o ich niemieckich zbrodniach; jak podkreśliła w swym komunikacie dyrekcja muzeum, ponowna publikacja treści o „polskich gettach”, opatrzona jedynie uzupełnieniem wręcz… „ogranicza widoczność poprawnej wersji i pozwala, aby nieprecyzyjna fraza zyskała więcej wyświetleń”.
Czy redaktorzy DW nie wiedzą, że takie „sprostowanie” doczyta niewielu? Wiedzą! Czy niemieccy dziennikarze nie znają historii własnego kraju? Znają! Czy niemieckimi redakcjami kierują ludzie bez pojęcia o tym, co się dzieje i potrafią wyegzekwować od podwładnych stereotypowej Genauigkeit - dokładności, którą się szczycą? Jeśli założyć, że kierownicze stanowiska w niemieckich mediach nie pełnią ludzie niespełna rozumu, wniosek może być tylko jeden: jest to działanie z premedytacją, świadome wprowadzanie w błąd i drażnienie nas, Polaków, na domiar bezkarne, bo nie powiązane już z żadnymi konsekwencjami.
Nie widzę przeciwwskazania, by nie powiedzieć o tym otwarcie. To nie są przekłamania wynikające z nieznajomości historii, z niewiedzy, kto budował obozy zagłady, kto wymyślił Endlösung - ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej, kto uprawiał ludobójstwo na masową skalę, kto był sprawcą, kto ofiarą. „Der Tod ist ein Meister aus Deutschland”, pisał w swej „Fudze śmierci” niemieckojęzyczny poeta żydowskiego pochodzenia Paul Celan, którego rodzice zginęli w getcie. Tej porażającej, niemieckiej literatury też niemieccy dziennikarze, komentatorzy, szefowie poszczególnych redakcji i całych medialnych koncernów nie znają…?
Śmiem powiedzieć, że fake newsy nie są dziełem przypadku. Zbyt dużo tego, aby kłaść je na karb przeoczenia, przejęzyczenia czy redakcyjnego pośpiechu. Teksty różnorakich autorów muszą przejść przez nazbyt wiele rąk, zanim dopuszczone zostaną do publikacji. Więc jeszcze raz spytam: czy w największym dzienniku Nadrenii-Palatynatu „Die Rheinpfalz” (sprzedaż na poziomie ćwierci miliona egzemplarzy), z którego można było się dowiedzieć o zamiarze dokonania „całkowitej eksterminacji ludności żydowskiej w polskich obozach zagłady”, pracują debile? Podobnie jak w magazynie „TV Direkt”, który omawiał film o deportacji więźniów do Polski i zabijaniu ich w polskim obozie przy zastosowaniu cyklonu B?… Czy w opiniotwórczej gazecie „Die Welt”, „Westdeutsche Zeitung”, „Augsburger-Allgemeine”, „Schwarzwaelder Bote” i wielu, wielu innych, posługujących się fałszywymi „terminami” jak „polskie obozy zagłady”, czy „polskie obozy śmierci” pracują i nadzorują zespoły redakcyjne upośledzeni umysłowo?
Otóż nie, sami siebie za takowych nie mają, są z reguły dobrze wykształceni, zorientowani i wiedzący, co robią. Polskie placówki dyplomatyczne, ministerstwa, a także europosłowie interweniują, co zazwyczaj (jeśli w ogóle), kończy się upchniętym gdzieś sprostowaniem drobnym druczkiem. Należy przy tym dodać, że nie chodzi tylko o media. W przyległym do Stuttgartu Bad Cannstatt, z okazji rocznicy Nocy Kryształowej rozpowszechniana była wśród mieszkańców „informacyjna” ulotka, w której spolszczono obóz zagłady Auschwitz-Birkenau.
Byłem w trzech obozach i we wszystkich wieszali, bili, katowali i palili Niemcy, nie Polacy. Nie wolno dać się zakrzyczeć, że to była pomyłka, ja tego nie zaakceptuję i nie zgadzam się na to!
– mówił podczas procesu o zniesławienie przez niemiecką telewizję publiczna ZDF (sic!) Karol Tendera. Pozew dotyczył użycia przez ten kanał w 2016 roku określenia „polskie obozy zagłady Majdanek i Auschwitz”. Krakowski sąd zobowiązał ZDF do przeprosin, lecz Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe wziął stronę rodzimego nadawcy i orzekł, że nie musi respektować wyroku polskiego sądu. Pan Tendera nie doczekał sprawiedliwości, zmarł pod koniec 2019r. Czy 95-letni Stanisław Zalewski, więziony podczas okupowanej przez Niemców Polsce w obozie Auschwitz-Birkenau, dziś prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych, doczeka się przeprosin choćby tylko w słownej, symbolicznej formie, za kłamstwa rozpowszechniane w Niemczech? Raczej też nie…
A dzieje się tak m.in, dzięki pytaniu tzw. prejudycjalnemu, które wystosował warszawski Sąd Apelacyjny do Trybunału Sprawiedliwości UE, które sądy, polskie czy… niemieckie mają prawo rozpatrywać skargi dotyczące „polskich obozów śmierci”? Gwoli ścisłości, pretekstem był pozew pana Zalewskiego wobec dziennika „Mittelbayerische Zeitung”, który nazwą „polski obóz” opatrzył niemieckie miejsce kaźni w Treblince (liczbę ludności poddanej tam eksterminacji szacuje się na minimum 781 tys.), oraz rozgłośni Bayerischer Rundfunk za określenie „polskie obozy zagłady w Bełżcu, Sobiborze i Treblince”.
Oskarżyciel domagał się sprostowania, przeprosin i zapłaty 50 tys. złotych na rzecz związku byłych więźniów. Niemieckie media uznały jednak jego pozwy za bezpodstawne i zażądały ich oddalenia przez Sąd Apelacyjny w Warszawie. Stołeczny sąd odrzucił zażalenia niemieckich pełnomocników, aliści wystąpił w 2019 roku do TSUE z wspomnianym pytaniem prejudycjalnym. W praktyce oznaczało to zawieszenie wszystkich tego typu spraw przed polskimi sądami do chwili orzeczenia przez… europejski trybunał. Jak uzasadniono w oficjalnym komunikacie, sądu w Warszawie miał „wątpliwości”, czy niemiecki wydawca mógł „przewidzieć, iż w związku z treścią publikacji może zostać pozwany przez sąd polski w sprawie o ochronę dóbr osobistych konkretnej osoby fizycznej”.
Dla wyjaśnienia, do tej pory stosowano praktykę, że poszkodowani w sprawach dotyczących naruszenia dóbr osobistych mogli dochodzić swych racji przed sądami każdego z państw członkowskich UE, na których terytorium pomówienie było dostępne, co w dobie internetu oznacza wszędzie. Ale to już się skończyło, bowiem unijny Trybunał orzekł właśnie, że były więzień Zalewski nie może dochodzić sprawiedliwości przed polskim sądem za fałszywe określenia „polskie obozy śmierci”, stosowane przez niemieckie media. Gdzie ofiary i poszkodowani mają składać swoje pozwy? Ano, w Niemczech, w kraju sprawców! Z jakim skutkiem? Ano, z takim, jak w przypadku więźnia jakoby „polskiego obozu zagłady”, w którym przebywał Karol Tendera - dla przypomnienia, niemieccy sędziowie Federalnego Trybunału bez żadnych skrupułów orzekli, że niemiecki wydawca nie musi wykonywać wyroku polskiego sądu, ponieważ w Niemczech „istnieje wolność słowa i swoboda wyrażania opinii”, uzasadniło to najwyższe gremium.
Jeszcze w 2011 roku Trybunał Sprawiedliwości UE uznawał, że rozpatrywanie spraw z zakresu ochrony dóbr osobistych leżało w kompetencjach sądów poszczególnych krajów, to już jednak nieaktualne! Wszak unia, do której należymy, się rozwija…, nie będą jacyś pieniacze bruździli poprzez sądy krajowe w dobrosąsiedzkich stosunkach między narodami. Zresztą, wkrótce ci pieniacze wymrą, a młodzi muszą nauczyć się nowej historii, że… „polskie obozy zagłady”, których nie było, są i będą, czyli… - jak Niemcy grają sobie z Polską w durnia…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/562074-jak-niemcy-graja-sobie-z-polska-w-durnia