„Na pewno jest jasne, że dużych demonstracji nie będzie – przynajmniej w tej chwili – dlatego że one rzeczywiście są bardzo kosztowne. Nie tylko chodzi o to, że ludzie dostają po kilka lat, ale choćby te przerażające warunki tych krótkich aresztów. Człowiekowi wydaje się, że jeżeli ktoś siedział dwa tygodnie, to nie jest długi okres, ale to są dwa tygodnie w tak koszmarnych warunkach, w których już po trzech dniach ludzie mają absolutnie dosyć. Jeden z dziennikarzy „Naszej Niwy” określił to ostatnie jako reedukację smrodem” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Telewizji Biełsat.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Rok po wyborach prezydenckich reżim Łukaszenki w euforii: „Białoruś dokonała wyboru” i pokonała „rewolucję i zamęt”. A rzeczywistość?
wPolityce.pl: Mija rok od czasu ostatnich wyborów na Białorusi. Alaksandr Łukaszenka w rządowych mediach ogłasza swój triumf. W rządowych kręgach panuje niesamowicie pompowana euforia. Tymczasem jaka jest rzeczywistość Białorusi po tym roku?
Agnieszka Romaszewska-Guzy: Fatalna. Rzeczywistość jest bardzo zła. Myślę, że zdają sobie z tego sprawę zarówno Łukaszenka, jak i jego ludzie, także to jest taka radość na pokaz w dużej mierze, dlatego że nic ich dobrego nie czeka jeśli chodzi o ekonomię. Są sankcje. Generalnie sami sobie wykończyli sektor IT. Dzisiaj rozmawiałam z analitykiem w sprawach białoruskich. Zapytał, czy zdaję sobie sprawę z tego, że największym eksportem to głównie jest eksport sera i mleka z Białorusi. To nie rokuje zbyt daleko idących sukcesów. Drugą częścią jest taki ogólny front odmowy jeśli chodzi o ludzi. Ludzie są oczywiście zniechęceni, przerażeni, ale to nie jest stan społeczny, którym można wykrzesać jakąś energię do dalszych działań. Bardzo trudno będzie przywrócić ten stan, który Łukaszenka pewnie chciał przywrócić, czyli taki stan, że on jest tym „baćką”. „Baćka” to już był – już nie ma „baćki”.
Rzeczywiście wydaje się, że coś w tym społeczeństwie pękło, coś się załamało. Chociaż Swiatłana Cichanouska mówi wprost: cena za kontynuowanie masowych demonstracji ulicznych byłaby za wysoka. Grozi nie kilka miesięcy więzienia, ale ileś lat. Jak to rokuje na ten najbliższy czas?
Na pewno jest jasne, że dużych demonstracji nie będzie – przynajmniej w tej chwili – dlatego że one rzeczywiście są bardzo kosztowne. Nie tylko chodzi o to, że ludzie dostają po kilka lat, ale choćby te przerażające warunki tych krótkich aresztów. Człowiekowi wydaje się, że jeżeli ktoś siedział dwa tygodnie, to nie jest długi okres, ale to są dwa tygodnie w tak koszmarnych warunkach, w których już po trzech dniach ludzie mają absolutnie dosyć. Jeden z dziennikarzy „Naszej Niwy” określił to ostatnie jako reedukację smrodem. Tak to wygląda. Ci ludzie są ładowani – śpią na deskach w jakichś potwornych warunkach, z kiblem pośrodku celi, bez rzeczy, nie mogąc się umyć przez dwa tygodnie, nie mając możliwości zmienienia bielizny, nie mając materaca, nie mając poduszki i niczego, na czym można byłoby się położyć. Ktoś opisywał, że spał na butelce z wodą, żeby podłożyć coś pod głowę. Poza tym nie wiadomo, czy nie będziesz bity itp. To są tortury upałem – ludzie często prawie mdleją tam z upału. Tak to wygląda. Ta represyjność jest tak daleko idąca, że narażanie ludzi na to, że oni po prostu w sposób nieuchronny zostaną wyłapani, jest bezsensowne.
Natomiast to zdecydowanie nie oznacza, że ten duch oporu całkowicie zniknął. Moim zdaniem w tej chwili jednym z działań, na które warto zwrócić uwagę jeśli chodzi o tę białoruską opozycję, to jest to, co się dzieje w kraju. My patrzymy na działania emigracji, Cichanouskiej, Pawła Łatuszki, skądinąd ważne działania, ale też warto pamiętać, co się cały czas dzieje na Białorusi. Tam funkcjonuje dosyć poważny ruch sprzeciwu. Jednym z elementów, na które szczególnie warto zwrócić uwagę, jest ruch tzw. cyberpartyzantów. Zważywszy na to, że cyberpartyzanci, pracujący cichutko i spokojnie, właśnie oświadczyli teraz na rocznicę – i rzeczywiście są na to dowody – że właśnie włamali się do bazy białoruskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, to są działania, które mogą bardzo poważnie zaszkodzić reżimowi. Tego typu działania takiego obywatelskiego oporu. Ci cyberpartyzanci to są po prostu informatycy, którzy w tej chwili włamali się do bazy 40 tysięcy nazwisk osób, które są uznane przez reżim za szczególnie ważne, godne prześladowania. To są z reguły ci, którzy już byli zatrzymani. Domniemywam, że pewnie ta baza zostanie zniszczona. Sam fakt, że są tak daleko idące działania hakerskie, to jest bardzo poważne zagrożenie dla reżimu. I tego typu działań rozmaitego rodzaju jest sporo. Do Biełsatu w zasadzie codziennie przysyłają nam materiały z najdziwniejszych, najmniejszych miejscowości, na których utrwalone są działania w rodzaju małego sabotażu (ktoś gdzieś wywiesił flagę itp). Każde z tych działań jest ryzykowne, bo jak ich wyśledzą, to ich posadzą, ale pomimo tego ludzie to robią. Tych działań są dziesiątki plus te działania w ramach partyzantki internetowej. Ta ostatnia jest dla reżimu bardzo groźna, bo oni są w stanie włamać się, jak teraz pokazali, dosłownie wszędzie. Jeżeli byli w stanie włamać się do systemu monitoringu więzienia i pokazać wszystkie cele, które mają – włamali się bezpośrednio do tego systemu. Włamali się również do systemu radarów, pouszkadzali też kamery monitoringu. To są bardzo poważne możliwości, które posiadają i moim zdaniem to pokazuje, że reżim będzie miał jeszcze wielkie kłopoty. Chociaż oczywiście sytuacja międzynarodowa cały czas jest mało sprzyjająca.
Wszedł jeszcze jeden element, który w pewien sposób – i to pewnie dosyć poważny – może osłabić ten społeczny opór. Mam tu na myśli muzułmańskich imigrantów. Czy reżim Łukaszenki chce zarządzać strachem – zająć opinię publiczną, aby ona walczyła o własny byt, o każdy kolejny dzień, a nie zajmowała się polityką?
Oczywiście, że tak jest. Co prawda ci muzułmańscy imigranci mieli być wszyscy wygonieni na Litwę, ewentualnie do Polski, ale nie bardzo to się udało. Na razie się rozłażą po Białorusi. Powiedziałabym, że Łukaszenka strzelił sobie w stopę. To miał być taki bat na te kraje graniczne Unii Europejskiej. Natomiast oczywiście, że reżimowi zależy najbardziej na generowaniu lęku i w jakiejś mierze to się oczywiście udaje. Zawsze przy takim gaśnięciu oporu, to przestaje być tak masowe. Ale jak patrzę na to, ile osób zrezygnowało, wypisało się z naszych biełsatowskich kanałów czy to Telegramie czy YouTube’a, czy Instagramu, to muszę powiedzieć, że po tym jak Biełsat został ogłoszony medium ekstremistycznym, to muszę powiedzieć, że bardzo niewielu. Ubyło nam, ale bardzo niewiele i nawet to ponownie zaczęło rosnąć, więc tu bym powiedziała, że sukces nie jest pełen. Jest ta grupa aktywnych ludzi. Ona wciąż jest i myślę, że się nie wykruszy. Raczej efekt będzie może nieprzewidziany przez Łukaszenkę, ale ten niezwykle posłuszny prawu naród białoruski po maleńku zejdzie do podziemia. Łukaszenka to wymusi, że ludzie, którzy jeszcze niedawno zdejmowali buty, żeby wejść na ławkę, bo to przecież nie wolno wchodzić w butach, a poza tym demonstranci mogą przechodzić tylko na zielonym świetle, zostają wepchnięci w sytuację, w której muszą uznać wreszcie, że to jest to rodzaj prawa bezprawnego i że oni jednak muszą się mu jakoś przeciwstawić. I to nie będzie już jak dawna opozycja, że ludzi, którzy decydowali się na walkę z reżimem było 100-200 osób. To będzie znacznie więcej. W tym sensie ta sytuacja nie będzie stabilna.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/561819-romaszewska-guzy-sytuacja-na-bialorusi-jest-fatalna