Charles A. Kupchan, profesor waszyngtońskiego uniwersytetu Georgetown w latach 2014–2017, za administracji Baracka Obamy pracujący w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, napisał dla portalu Foreign Affairs artykuł pod znamiennym tytułem „Kolos ograniczony”. Tym kolosem są oczywiście Stany Zjednoczone, a ograniczenia, jak argumentuje Kupchan, dotyczą jego polityki zagranicznej, relacji sojuszniczych i generalnie obecności w świecie. Główną tezą Kupchana jest ta, że administracja Bidena, niezależnie od tego co głosi, nie będzie w stanie jednocześnie zrealizować jednocześnie celów z zakresu polityki wewnętrznej i zagranicznej. Zmuszono zostanie do dokonania wyboru czy chce odbudowy wewnętrznej jedności Ameryki oraz jej gospodarczej witalności, a także rozpoczęcia realizacji szeregu ambitnych programów społecznych, czy jednocześnie zabiegać o to aby na arenie międzynarodowej powróciły „stare dobre czasy” charakteryzujące się odbudową hegemonicznej pozycji Stanów Zjednoczonych, co lapidarnie ujmowane jest w sloganie „America is back”. Kupchan uważa, że Waszyngton postawiony przed koniecznością dokonania wyboru skoncentruje się na sprawach wewnętrznych zaniedbując, czy raczej rezygnując z szeregu przedsięwzięć na arenie międzynarodowej.
Presja społeczna
Dlaczego tak się stanie? Co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze nie maleje liczba amerykańskich wyborców, którzy są przekonani, że pilnych zmian wymagają amerykańskie instytucje. Choć różnie motywowani, niektórzy z nich bardziej skłonni są uznawać lewicową argumentację wskazującą na potrzeby reform egalitarnych i obyczajowych, inni przekonani, że ostatnia fala globalizacji nie działała na korzyść amerykańskiej klasy średniej, wreszcie tacy, którzy uznają, iż w minionych latach Stany Zjednoczone zbyt dużo uwagi i środków, ze szkodą dla siebie, poświęcały na porządkowanie sytuacji w świecie, wszyscy zgadzają się w jednym, a mianowicie w tym, że teraz Waszyngton winien zając się w pierwszym rzędzie sprawami wewnętrznymi. Dobrze widać tego rodzaju nastawienie amerykańskiej opinii publicznej, niezależnie od podziałów partyjnych w ostatnich badaniach demoskopijnych. Ta presja społeczna będzie zdaniem amerykańskiego politologa dodatkowo wzmacniana niestabilną sytuacją polityczną, bo Republikanie otrząsnęli się już z wyborczej porażki i teraz szykują się do przyszłorocznych wyborów do Kongresu a podziały są nie mniej silne niźli za czasów Donalda Trumpa. To zaś znakomicie będzie utrudniało budowę ponadpartyjnego konsensusu w sprawach choćby polityki zagranicznej i w naturalny sposób kierowało uwagę administracji na sprawy wewnętrzne. I wreszcie ekipa Bidena podlegała będzie silnej presji lewego skrzydła własnej partii, dla którego najważniejsze kwestie polityczne związane są z obietnicami reform wewnętrznych a kwestie zagraniczne ograniczają się w gruncie rzeczy do polityki klimatycznej i walce z pandemiami.
Niesprzyjające uwarunkowania
Powrót do polityki izolacjonizmu w stylu lat trzydziestych, kiedy to F.D. Roosevelt koncentrując się na programach realizowanych w ramach New Dealu zaniedbał politykę międzynarodową, co było jedna z przyczyn wzrostu pozycji Niemiec rządzonych przez Hitlera, dziś nie jest możliwy, ale nie zmienia to faktu, że środowisko w którym przychodzi działać Bidenowi jest niesprzyjające odbudowie międzynarodowej pozycji Ameryki. Kupchan jest zdania, iż Joe Biden rozumie te uwarunkowania i to, że zmuszony będzie budować trudną równowagę między polityką wewnętrzną a zagraniczną, ze szkodą dla ostatniej. Świadczy o tym, w opinii amerykańskiego analityka, retoryka nowej administracji, która silnie podkreśla, że we współczesnym świecie oddzielenie polityki wewnętrznej od zagranicznej nie jest możliwe, i zaniedbania w tym ostatnim obszarze mogą negatywnie odbić się na możliwościach przywracania siły amerykańskiej gospodarce i odbudowie klasy średniej. Tym nie mniej realia są bezlitosne i w obliczu ograniczeń budżetowych Biden zmuszony będzie wybierać co w pierwszej kolejności chce zrealizować – reformy wewnętrzne czy odbudować międzynarodową pozycję Ameryki. Już podjęte decyzje, a mowa jest o wartym 1,9 bln dolarów „pandemicznym pakiecie pomocowym” zapowiedzianym przez Bidena, co dodatkowo zwiększa wyasygnowane w grudniu przez Kongres na ten cel środki w wysokości 900 mld dolarów, pokazuje, że wybór na rzecz spraw wewnętrznych będzie pierwszą preferencją obecnej administracji. Inne, zapowiedziane przez Bidena programy, związane z polityką klimatyczną, reformą edukacji, odbudową infrastruktury, polityki społecznej i ochrony zdrowia mają kosztować 11 bln dolarów. Nawet jeśli powodzeniem zakończy się zapowiedziana reforma systemu podatkowego, która w najbliższych latach ma dać dodatkowe 3 bln dolarów dochodów do budżetu federalnego, to jak zauważa Kupchan, już obecnie mowa jest o zwiększeniu gigantycznego zadłużenie Stanów Zjednoczonych o kolejne 8 bln dolarów. A to kłaść się będzie cieniem na perspektywy rozwoju amerykańskiej gospodarki i może wymuszać cięcia w innych obszarach. Nawet jeśli uda się utrzymać budżet Pentagonu na obecnym poziomie 750 mld dolarów, to perspektywa wyasygnowania przez Stany Zjednoczone kolejnych 6 bln dolarów na „nie kończące się wojny” (Afganistan, Irak, Syria) jest bardzo mało prawdopodobna. A to, wymusi rewizję zaangażowania Stanów Zjednoczonych w świecie i znakomicie utrudni realizację hasła „America is back”. Będzie trudniej, bo amerykańska opinia publiczna domaga się zmiany priorytetów Waszyngtonu, pieniędzy na obecność w wielu punktach zapalnych w świecie jest mniej a i sojusznicy nie chcę już w takim samym stopniu, co w przeszłości, godzić się na hegemonistyczną rolę Stanów Zjednoczonych i domagają się partnerskich relacji. Na dodatek osłabiona Ameryka będzie musiała mierzyć się z silniejszymi niźli po zakończeniu Zimnej Wojny przeciwnikami, takimi jak Chiny czy Rosja. Na jej niekorzyść będzie działało również i to, że wiele instytucji międzynarodowych, takich jak choćby WHO, czy do pewnego stopnia ONZ są w sporej części kontrolowane przez strategicznych rywali, a w skali świata wzbiera fala autorytaryzmu, podsycana zresztą umiejętnie przez Pekin i Moskwę. Co więcej, jak pisze „wiele międzynarodowych priorytetów Biden, w tym walka ze zmianą klimatu, powstrzymywanie ambicji nuklearnych Korei Północnej i poprawa stanu zdrowia na świecie, wymaga współpracy z Pekinem i innymi rządami, które nie są orędownikami demokracji.” Znakomicie utrudni to konsolidację „obozu Zachodu”, nawet jeśli założyć, że wszyscy tego chcą, wokół idei obrony demokracji i liberalnego porządku pod wodzą Stanów Zjednoczonych.
Większy wpływy dla sojuszników?
Jedyną możliwą opcją, jest próba podzielenia się odpowiedzialnością i ciężarami z sojusznikami. „Biden powinien starać się poradzić sobie z tymi międzynarodowymi ograniczeniami w drodze prostej umowy - argumentuje Kupchan. - Waszyngton powinien zaoferować innym krajom większy wpływ w zamian za ich gotowość do przyjęcia dodatkowej odpowiedzialności”.
„Waszyngton powinien nadal przewodzić, ale z mniejszym naciskiem, co odzwierciedla głębokie zmiany, które zaszły w kraju i za granicą od czasu pojawienia się Stanów Zjednoczonych na arenie światowej w latach czterdziestych XX wieku”.
Kupchan o tym nie pisze, ale ta prosta umowa i inne rozłożenie akcentów w amerykańskiej polityce zagranicznej może prowadzić do jednego z dwóch modeli. Albo będziemy mieć do czynienia z zupełnym wycofaniem się Waszyngtonu z niektórych obszarów i przejęciem przez sojuszników, w obliczu próżni bezpieczeństwa, odpowiedzialności za ich stabilizację na własne barki, co zdaje się mieć na myśli Emmanuel Macron mówiący o obowiązkach Europy w Afryce Północnej. Albo też układ relacji zmierzał będzie w stronę systemu określanego przez niektórych ekspertów mianem „węzłowego”. Nie oznacza on całkowitego wycofania się Stanów Zjednoczonych, ale „rozrzedzenie” obecności i przeniesienie części odpowiedzialności na kluczowych sojuszników regionalnych. Takim sojusznikiem mającym wspólne interesy z Waszyngtonem w Syrii może być Turcja, jak oświadczył niedawno rzecznik Departamentu Stanu. W basenie Morza Czarnego gors obowiązków spocząć może na barkach Wielkiej Brytanii a w Azji, kluczową rolę zacznie odgrywać Japonia. W przeciwieństwie do pierwszego modelu ten drugi jest znacznie bardziej „przyjacielski” z punktu widzenia interesów globalnych Stanów Zjednoczonych, ale wymaga wlania nowego ducha w relacje sojusznicze. Administracja Bidena chce obecnie, aby takim węzłowym partnerem w naszej części Europy stały się dla niej Niemcy, ale nie można wykluczyć, że w razie fiaska tych rachub przyjmie inną opcję i postawi na Polskę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/541620-kolos-ograniczony-bariery-polityki-zagranicznej-bidena