„Wydaje się, że prezydent Trump będzie działał w ten sposób, że oczywiście nie będzie startował sam – bo on metrykalnie będzie miał już 79 lat, więc będzie już za stary – natomiast namaści następcę. Tak naprawdę Orlando jest początkiem kampanii prezydenckiej 2024, ale raczej nie kampanii prezydenckiej prezydenta Trumpa, tylko kampanii, w której on będzie ważną, kluczową postacią dla namaszczania, wspierania i promowania kandydata, który być może będzie miał szansę przyciągnąć elektorat będący poza rdzeniem Partii Republikańskiej” - mówi portalowi wPolityce.pl Artur Wróblewski, politolog, wykładowca Uczelni Łazarskiego w kontekście przemówienia Donalda Trumpa na konferencji w Orlando.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
-Trzy wnioski z mocnego przemówienia Donalda Trumpa, które koniecznie musimy usłyszeć także w Polsce
wPolityce.pl: Jak ocenia Pan przemówienie Donalda Trumpa podczas konferencji środowisk konserwatywnych w Orlando?
Artur Wróblewski: Niektórzy uważają, że jest pewne zaskoczenie, że nie ogłosił powstania partii politycznej. Natomiast dla osób, które przyglądają się amerykańskiej scenie politycznej, znają ordynację wyborczą i naturę kampanii wyborczych i systemu wyborczego w USA wiadomo było, że pomysł stworzenia nowej partii politycznej jest nierealny. Prezydent Donald Trump jest raczej pragmatykiem, wbrew różnym, czasami kontrowersyjnym wypowiedziom i jest politykiem racjonalnym. On chce wygrać wybory za cztery lata i jest świadomy, że stworzenie ruchu z nim na czele, odrębnego od Partii Republikańskiej, nowej partii politycznej, nie powiodłoby się, ponieważ w historii nie powiodły się nurty, tendencje czy zjawiska tworzenia trzeciej partii. Te „trzecie partie” nigdy nie odegrały roli, chyba że po prostu podzieliły istniejącą już partię czy to Republikańską, czy Demokratyczną, osłabiając możliwości wygrania jednej z nich.
W przypadku Partii Republikańskiej ogłoszenie stworzenia przez Trumpa nowej partii oznaczałoby, że 47 proc. wyborców Partii Republikańskiej odpływa do nowej partii Donalda Trumpa. Tak przynajmniej sugeruje ogólnoamerykański sondaż przeprowadzony przez Suffolk University i gazetę „USA Today”. To oznaczałoby tak naprawdę kompletną porażkę Partii Republikańskiej za cztery lata i zwycięstwo Demokratów. A zatem, choć niektórzy przynajmniej pokazują zdziwienie, że nie ogłosił powstania partii, wiadomo było, że nie ogłosi, ponieważ byłby to po prostu ruch samobójczy.
Tu widzimy pragmatyzm. Podkreślił, że chce z Partią Republikańską iść i realizować pewną spuściznę swoich czteroletnich rządów. To ma sens i stanowi pewnego rodzaju powtórzenie jego modus operandi, które widzieliśmy w ramach Partii Republikańskiej w przeszłości. Na przykład w 2009 roku powstała Tea Party. To był pewnego rodzaju ruch w ramach Partii Republikańskiej tak naprawdę związany bardziej z Kongresem, Izbą Reprezentantów, który polegał na tym, że niektórzy politycy Partii Republikańskiej bardzo mocno kontestowali Obama Care jako socjalistyczny eksperyment. Oczywiście Tea Party promowało również tradycyjne hasła republikańskie: niskie podatki, „odchudzanie” rządu federalnego.
Kolejnym przykładem tworzenia ruchu w ramach Partii Republikańskiej jest chociażby 1994 rok, kiedy Republikanie zdobywają amerykański Kongres. Wówczas, mimo że Clinton (czyli Demokraci) od 1993 roku sprawuje władzę prezydencką, dokonują tam „rewolucji konserwatywnej”, która toczy się pod hasłem „Contract with America” czyli „Kontrakt z Ameryką”. Jest to agenda konserwatywna jeśli chodzi o wartości, o pewne kwestie światopoglądowe. Natomiast jeśli chodzi o kwestie ekonomiczne, to jest mowa o „odchudzaniu” rządu federalnego, o ograniczaniu kompetencji władzy federalnej w stosunku do stanów, jak również pojawia się postulat obniżenia podatków. To pokazuje, że mamy pewnego rodzaju powtarzanie sposobu działania, znane nam z przeszłości, i prezydent Donald Trump racjonalnie licząc możliwości wygrania poszczególnych stanów i poszczególnych hrabstw doszedł do wniosku, że łatwiej będzie „dokonać niemożliwego” za cztery lata razem i w porozumieniu z Partią Republikańską. Natomiast pytanie, czy Partia Republikańska mu pozwoli?
Partia Republikańska jest trochę zakładnikiem trumpizmu, tego, co dobre w trumpizmie czyli pewnej wizji Ameryki jako „America first”, jako procesu odwrotnego do offshoringu, do globalizacji – czyli inshoring, powrót przemysłu do Stanów Zjednoczonych. Trump rozpoczął odbudowę klasy średniej, jej pewnego rodzaju bogactwa i dobrostanu. Próbował odbudować też pewne przemysły, walczyć ze zjawiskiem prekaryzacji, która się w Stanach Zjednoczonych odbyła, powrócić do koncepcji zarabiania pieniędzy na tym, czego Ameryka ma dużo czyli „fossil fuels”, konwencjonalnych nośnikach energii i tak dyscyplinować członków NATO, żeby więcej płacili na swoje bezpieczeństwo, jeśli chcą bezpieczeństwa w stosunku do Rosji. Dyscyplinował chociażby Kanadę podpisując nowe porozumienie. To były rzeczy pozytywne. Natomiast pamiętajmy, że z trumpizmem idą też grupy, które często balansują na granicy pewnego oszołomstwa czy też granicy amerykańskiego prawa, jak chociażby „Oath keepers”, „Threepercenters” czy „Qanon” czyli grupa, która stała się widoczna. Można podciągnąć działalność tych grup jako podpadającą pod paragraf Federalnego Kodeksu o Konspiracji czy konspiracji w znaczeniu „nakłaniania do rebelii”, dlatego że te grupy czasami lubią wziąć sprawy we własne ręce.
Pamiętajmy, że Trump wyjechał na antysystemowości, walce z poprawnością polityczną i wyjechał w czasie kryzysu przywództwa w Ameryce, kryzysu elit rządzących i jednocześnie głębokiego niezadowolenia z powodów globalizacji, uberyzacji, prekaryzacji – tych rzeczy, które dobrze znamy w Europie – umów śmieciowych, pracy na wiele etatów, braku gwarancji zatrudnienia, coraz większej rozpiętości dochodów między bogatymi a biednymi, czy klasą zarządzającą a pracownikami. On to wszystko wykorzystał i prawdopodobnie w ciągu czterech lat będzie przemawiał czyli będzie więcej takich konferencji, jak ta konserwatywnej akcji politycznej. Będzie się tu pojawiał jako „key spiker” czyli główny przemawiający. Będzie wykorzystywana jego charyzma, czy tego chce Mitch McConnell, czyli szef mniejszości w Senacie, czy nie.
Prezydent Trump w tym kryzysie przywództwa w Partii Republikańskiej jest najbardziej charyzmatycznym, najciekawszym politykiem w sensie porywania tłumów. On jaśnieje na tle mało efektywnych polityków, jak Mitch McConnell, którego Trump nazwał ponurakiem i odludkiem. Jak popatrzymy na polityków Partii Republikańskiej to trochę nie ma tam kim wygrać tych wyborów za cztery lata, chyba że się kogoś bardzo mocno wytrenuje. Tam jest Matt Gaetz wspominany jako kandydat na rok 2024, jest senator Cotton, jest kilka osób, które są wymieniane w grupie potencjalnych kandydatów. Jest Ron DeSantis, gubernator Florydy. On był dwa tygodnie temu wspomniany przez jedną z ważnych osób jako „gubernator Ameryki”.
Wydaje się, że prezydent Trump będzie działał w ten sposób, że oczywiście nie będzie startował sam – bo on metrykalnie będzie miał już 79 lat, więc będzie już za stary – natomiast namaści następcę.
Tak naprawdę Orlando jest początkiem kampanii prezydenckiej 2024, ale raczej nie kampanii prezydenckiej prezydenta Trumpa, tylko kampanii, w której on będzie ważną, kluczową postacią dla namaszczania, wspierania i promowania kandydata, który być może będzie miał szansę przyciągnąć elektorat będący poza rdzeniem Partii Republikańskiej. Będzie tym mechanizmem, który jest w tej chwili uruchamiany, i wehikułem który będzie miał dać zwycięstwo, powrót Partii Republikańskiej. Kampania się zaczęła, ponieważ za chwilkę już mamy „połówkowe” do Senatu i do Izby Reprezentantów - już za dwa lata i za półtora roku połówkowe wybory, bo jak wiemy tam są dwuletnie kadencje w Izbie Reprezentantów.
Ale to i tak jest stosunkowo szybko rozpoczęta kampania wyborcza jeśli chodzi o warunki Stanów Zjednoczonych?
Z tego powodu, że w Stanach Zjednoczonych nie ma takich maszyn partyjnych, jak w Europie, że są te biura, pracownicy, urzędnicy itd. i wszystko działa. Partie polityczne zawsze mobilizują się, a ci ludzie się ujawniają na kilka miesięcy przed wyborami. W Ameryce na ten rok wcześniej dopiero machina ruszała i to wszystko zaczynało się organizować. Natomiast wydaje się, że dzisiaj mamy specyficzną sytuację – wciąż mamy tę polaryzację, która będzie trwała, szczególnie w sytuacji kontrowersyjnych decyzji Bidena.
I zaostrzanie konfliktu jednocześnie…
Dokładnie. Dlatego tak naprawdę pamiętajmy, że „Threepercenters” czy inne grupy są bardzo w tym momencie zaktywizowane. Ludzie proszą Trumpa, żeby uczestniczył i „pokazywał się” tym bardziej, że jest zbanowany na Facebooku i Twitterze, więc jak ma sięgać do ludzi. Stworzy własną platformę internetową, jakiegoś własnego Facebooka, telewizję, ale to jest sytuacja, gdzie ludzie, zwolennicy Trumpa, chcą, żeby on się pokazywał.
Mamy problem wielkiej polaryzacji i atmosfery konfliktu. Mamy też toczące się sprawy tych ludzi, którzy 6 stycznia zaatakowali Kapitol. Mamy sytuację, gdzie Biden jest w tej chwili najgorszy od kilkudziesięciu lat jeśli chodzi o rekord czy też sukces w przepychaniu kandydatów do gabinetu czy na stanowiska w agencjach – nie może zdobyć dla nich większości w Senacie. A druga rzecz – już Biden jest pod pręgierzem miękkości, mimozowatości w stosunku do Nord Stream 2 czy do jego rosyjskiej polityki. Przypomina się koszmar resetu z 2009 roku.
Baracka Obamy…
Tak, który był głupotą. 17 września nie tylko było to symboliczne, tak jak „Polish death camps” - nawet użył tego słowa, kiedy prof. Adam Rotfeld otrzymywał Medal Wolności dla Karskiego.
Drugim przejawem słabości jest też chociażby bezkrytyczne przedłużenie tego „nowego START-u”. Tam Trump przyciskał – nie wyszło mu to, bo od listopada już nie rządził de facto, nie miał już żadnego poparcia – aby przedłużono tę umowę. Umowa na 1750 głowic, 800 wyrzutni pocisków itd. ograniczała zbrojenia – to jest umowa o ograniczeniu zbrojeń strategicznych. Natomiast Trumpowi chodziło o dorzucenie do tej umowy Chin, bo Chiny nie są w ogóle w żaden sposób kontrolowane, ani nie mają żadnych ograniczeń. Chciał również dokooptować pociski średniego zasięgu. Tutaj też pewna słabość jest wytykana Bidenowi, że podpisał, cokolwiek mu wpadło.
Nie chcę krytykować Bidena, bo za krótko sprawuje swój urząd, żeby móc go krytykować. Natomiast widzimy, że mogą pojawić się kolejne rzeczy, które będą negatywnie rzutować na Joe Bidena i jego administrację i w tym momencie jeszcze bardziej rozjuszy to pewnych krytyków, czy zaogni się pewien konflikt. Tu jest pewnego rodzaju problem, więc Trump będzie wciąż żywy, będzie wykorzystywany i chyba po prostu Partia Republikańska go zaakceptuje i będzie wykorzystywała jako „tajną broń” do atakowania czy też do przemawiania, ale bardziej jako osobę, która będzie namaszczać kogoś nowego, wybranego, niż osobę, która jest akceptowana, żeby wystąpić w 2024 roku jako kandydat Partii Republikańskiej.
Donald Trump wszczął konfrontację na kilku frontach (zresztą chyba nie miał wyjścia): środowiska liberalne i lewicowe, komuniści, Big Tech, Demokraci. Czy to nie za dużo jak naraz? Czy on ma potencjał, żeby to udźwignąć?
Wydaje się, że jest pewnego rodzaju potencjał – na pewno. Potencjał to są pewnego rodzaju zasoby, zasoby teoretyczne również. Natomiast należy zwrócić uwagę, że być może czasy się też zmieniają. Być może te poglądy lewicowe, liberalne – jak to Amerykanie mówią „progresywne” - one coraz mocniej zakorzeniają się wśród ludzi młodych. Dlatego też wymieniana jest na 2024 rok – bo nie wiadomo, co się wydarzy – Alexandria Ocasio-Cortez czy Pete Buttigieg. Oni zresztą powiedzieli, że byliby chętni do startowania jako kandydaci na prezydenta Ameryki. Pete Buttigieg jest pierwszym kandydatem „openly gay”, który był kandydatem na kandydata na prezydenta w Partii Demokratycznej. Ocasio-Cortez to socjaldemokratka, taki „Zandberg w spódnicy” - chce karać bogatych i wymyśla mieszkania za darmo itd. To było niegdyś nie do pomyślenia – tacy ludzie, którzy rozsiewali tego typu ulotki, na mocy „Sedition Act” byli wsadzani do więzienia jako „pro bolszewicy”, którzy próbowali w Ameryce zniechęcić ludzi do tego, żeby nie popierać udziału USA w I wojnie światowej.
Także mamy do czynienia w Ameryce ze zmianą i pokoleniową i trochę światopoglądową. Konserwatyzm, pomimo że pokazał swoje oblicze za prezydenta Trumpa, być może jednak jest w pewnym odwrocie, a nowe pokolenie jest mocno reformowane czy w jakiś sposób edukowane, poddawane pewnej presji liberalnych poglądów. Niestety jest to pewien trend. Natomiast z drugiej strony pamiętajmy, że w 1964 i w 1968 roku też mieliśmy do czynienia z progresywnymi pomysłami. Mieliśmy do czynienia z buntem młodych ludzi, z narkotykami, z wolnym seksem itd. Mimo to do świadomości przebił się w 1964 roku Barry Goldwater, on miał podobne pomysły i podobnie był uważany za oszołoma, jak Donald Trump. Przegrał on wybory z Johnsonem, a potem wygrał Nixon. Natomiast tak naprawdę nie wygrała agenda Barry’ego Goldwatera – ona dopiero wróciła w 1981 roku w osobie prezydenta Reagana, który objął urząd po okresie kryzysu wartości w latach 70. Także wydaje się, że w tej chwili mamy w Ameryce pewną mocną falę progresywnych polityków. Jednak nie znaczy to, że nie będzie powrotu do pewnego rodzaju konserwatywnej agendy, tak jak było to w 1994 roku z „Kontraktem z Ameryką”.
Pamiętajmy, że Republikanie też muszą się dostosowywać – nie można trwać w pewnym paradygmacie. Trzeba jednak dostosowywać się do zmieniających się rzeczywistości. Być może Trump za ostro formułował pewne rzeczy. Trzeba ludziom te obietnice bezpieczeństwa zarabiania pieniędzy przekazywać w sposób bardziej wyważony, żeby pozyskiwać również tych umiarkowanych czy „independent”. Jest ich około 30 proc., więc nie wygra się wyborów bez odwołania się do nich. I to jest właściwie elektorat, o który walczą amerykańscy politycy. Partia Republikańska też musi znaleźć kogoś, kto będzie miał charyzmę Trumpa, ale będzie używać być może mniej radykalnego języka, który nie będzie flirtował z ugrupowaniami, które FBI uważa za potencjalnie terrorystyczne.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/541426-nasz-wywiad-wroblewski-trump-tajna-bronia-republikanow