Od czasów Rewolucji Francuskiej - a każda kolejna, sowiecka, meksykańska, hiszpańska wojna domowa, chińska kulturalna, kubańska, „czerwonych khmerów”, pogłębiała tylko ten stan – trwa proces erozji znanego nam świata, rozpiętego w trójkącie religia chrześcijańska, grecka filozofia i rzymskie prawo.
Tempo rozwoju zdarzeń przyspieszyło jeszcze 40 – 50 lat temu podczas rewolucji kontr-kulturowej, trwa rozmontowywanie państwa, społeczeństwa, rodziny, kultury, niszczenie wartości i rozbijanie dawnego porządku świata. Coraz mniej szacunku dla dawnych „punktów kontrolnych”, coraz mniej zainteresowania dekalogiem w rozpoznawaniu dobra i zła oraz demokracją jako organizatorką życia wielkich grup ludzkich. Dzieje się tak w każdym departamencie naszego życia – od formuły działania państwa do kierunku rozwoju kina – patrz: anty-bohaterowie, anty-gatunki, anty-kino. Dziś, po kilkudziesięciu latach debaty, czy raczej brutalnej wojny, lewica liberalna kontroluje wszystkie sfery życia jednostki – sądownictwo, edukacja, od przedszkola do uniwersytetu, organizacje pozarządowe, media tradycyjne i tzw. nowe media, służby porządkowe i specjalne. Nie ma dnia bez newsa o prześladowaniu ludzi przez reprezentantów lewicy, w Europie i Ameryce, Afryce i Azji, tylko dlatego, że mają inne poglądy.
U podstaw myślenia naszego porządku, cywilizacji judeo-chrześcijańskiej znajdujemy dwie zasadnicze dychotomie, które są punktem wyjścia organizacji naszego świata, dobro i zło, prawda i kłamstwo. I wybór jednej z wartości tych układów, dobra i prawdy, decyduje o wszystkim. A więc budowaniu ustroju, gdzie władza służy obywatelowi, prawa, które troszczy się nie o kryminalistę lecz jego ofiarę, rodziny, która uczy żyć w grupie, począwszy od związku małżeńskiego, a skończywszy na relacjach społecznych, w skali krajowej i globalnej, np. pomocy dla umierających z głodu w Darfurze czy Jemenie. Jednak obie te wartości - dobro i prawda - mogą funkcjonować jedynie w społeczeństwach wolnych, otwartych, pełnych szacunku dla jednostki i troski o jego prawa. Państwa autorytarne, czy są to Chiny, Rosja czy kraje afrykańskie w stanie wiecznego konfliktu zbrojnego jak Kongo, Somalia czy Sudan Południowy, zawsze, chcą czy nie, naruszają lub niszczą podwaliny porządku, gdzie liczy się człowiek, jego wolności i prawa. Jednak od ponad dwustu lat wiemy, że dyktatura niejedno ma imię, i że choć w ciągu historycznym jakobinów zastąpili bolszewicy, a ich z kolei neo-marksiści, skutek aplikowania tego lekarstwa jest zwykle ten sam, anarchia i nienawiść, zniszczenia i rzeki krwi.
Przez dekady nazywaliśmy to zjawisko political correctnes, a reguły poprawności politycznej środowiska lewicowo-liberalne określały dumnie - „biblią naszych czasów”. Dziś nastąpiło lepsze rozpoznanie produktu, ulokowanie go w ciągu polityczno-historycznym i nazwano go neo -marksizmem – którym jest. Ten neo-marksizm, jak przedtem komunizm, zakłóca zdrowe relacje między obywatelem a obywatelem, obywatelem a państwem, jednostką a wspólnotą, czy jest to rodzina czy naród, deformuje media. Jest równie toksyczny jak komunizm, tyle że zmieniły się okoliczności, kontekst, no i zjawisko zyskało nowych, cennych sojuszników.
Obok partii politycznych i mediów tradycyjnych neo-marksizm zdobył sobie „nowe media”, platformy społecznościowe, chyba najbardziej grożne w procesie rewolucjonizowania naszego życia. Guru tej ideologii, to nie są starzy komuniści, stalinowscy siepacze, lecz młodzi luzacy, twórcy i pracownicy Doliny Krzemowej, którzy w dodatku dysponują niemal nieograniczonymi funduszami na infrastrukturę i transmitory nowych technologii. To oni, Bill Gates i Microsoft, Mark Zuckerberg i Facebook, Jack Debray i Twitter, Tim Cook i Apple, Sundar Pichai i rodzina Google, w wciągu ostatnich 5 -10 lat przeresetowali system globalnej komunikacji i stali się „ojcami założycielami” kilka nowych trendów. Po pierwsze, wspomniane już nowe media społecznościowe. Po wtóre, „neo-marksistowski kapitalizm”, niemniej drapieżny niż ten XIX-wieczny z czasów Dickensa i rewolucji przemysłowej. Oraz po trzecie, „nowy kolonializm”, który generuje, zwłaszcza w krajach o słabych gospodarkach, kiedyś nazywanych krajami Trzeciego Swiata, nowe obszary biedy i kolejne miliony współczesnych proletariuszy. Wystarczy wspomnieć o obecnych na rynku internetowym 45 do 90 mln tzw. „moderatorów” czyli click-workerów, którzy pilnują politycznej agendy molochów, ich wyzysk i biedę, aby zorientować się o co chodzi, i jaka jest skala tego fenomenu.
Prof. Victor Davis Hanson ze Stanford University, autor książki „The Second World War: How the First Global Conflict Was Faught and Won”, w The National Review odpowiedział na przynajmniej kilka pytań, które ostatnio sobie zadajemy. Co się stało w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich pięciu lat, pierwszej kampanii oraz kadencji Donalda Trumpa? I jak to się stało, że z tego zderzenia, wyłoniła się nowa rzeczywistość, rodzaj lewicowej dyktatury integrującej dawnych wrogów, a dziś sojuszników i przyjaciół? Od lat 60. i 70. - pamiętnej rewolucji pokolenia nazwanego romantycznie Flower Power Generation, choć przecież nie stroniło od przemocy i zbrodni – nie było chyba okresu, kiedy w Stanach Zjednoczonych radykalne ruchy tak otwarcie wkroczyły do establishmentu politycznego. Dziś w rękach demokratów znajduje się nie tylko pełnia władzy – prezydencka, Izba Reprezentantów i Senat – lecz dysponują oni także „ulicą”, militanckimi grupami jak Antifa, SQAD czy Black Lives Matter. I grupy te mają swoich entuzjastów pośród najwyższych dostojników państwa, patrz: wiceprezydent Kamala Harris, członek Izby Reprezentantów Alexandra Ocasio-Cortez czy senatorowie z ramienia demokratów Bernie Sanders i Elizabeth Warren. I tak koło się zamyka. W partii demokratycznej, obok umiarkowanego clintonizmu - przecież Clinton nie zgadzał się jeszcze na nielegalną imigrację! - obok obamizmu z rysującym się coraz wyraźniej fermentem mniejszości etnicznych i środowisk LGBT, pojawił się nurt radykalny, rewanżystowski, niebezpieczny dla stabilności państwa. Demolujący całe kwartały miast, atakujący służby porządkowe, grabiący mienie rodaków i niszczący pomniki historii. Ta „ulica”, w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Hiszpanii czy Polsce jest już częścią opozycyjnego establishmentu, a w USA poszła o krok dalej – segmentem partii, sprawującej władzę.
Współpraca lewackich sił z samorządami
Innym nowym zjawiskiem jest współpraca lewackich, militanckich sił z samorządami i radami miejskimi, które oddają centra miast chuliganom i bandytom. Spójrzmy na Nowy Jork i jego burmistrza, skrajnego lewaka Billa de Blasio czy Seattle, Jenny Durkan, na mera Londynu Sadiqa Khana, który nigdy nie potępi zamieszek ulicznych mniejszości etnicznych czy alterglobalistów czy na samorządy Warszawy, Gdańska czy Krakowa. Na obszarze ich jurysdykcji zawsze rację będzie miał urban war fighter, miejski chuligan, anarchista, a nie służby porządkowe i jakby nie było, większość obywateli . Trzeci nowy fenomen, to integracja uniwersyteckich guru jak Noam Chomsky, Germaine Greer czy Andrea Dworkin z politykami – demokratami czy labourzystami, lewicowo-liberalnymi mediami, prywatnymi jak CNN czy publicznymi jak BBC, entrepreneur moguls jak George Soros oraz „elektronicznymi geniuszami” z Doliny Krzemowej. To działa jak ideologiczny pas transmisyjny. Niegdyś maoista Sartre, potem anarchista Chomsky i ich koledzy, teoretycy rewolucji kontr-kulturowej - rodzaj następstwa pokoleń, przekazujących toksyczne dziedzictwo najpierw dzieciakom Flower Power Generation, a potem młodym miliarderom z Doliny Krzemowej. Ci, którzy teraz wkroczyli do akcji, to trzecie – czwarte pokolenie tego rewolucyjnego tsunami.
W procesie tym ogromną rolę odegrały dwa zjawiska towarzyszące. Globalizacja – wszystkie te korporacje Big Pharm i Big Tech, masowe migracje zakładów produkcyjnych z Europy i Ameryki do Azji, rzadziej Afryki, gdzie znacznie niższe koszty produkcji, wirtualizacja zasobów bankowych – casus maklera giełdowego banku Baring Nicka Leesona z 2006 roku, który był sygnałem tego niebezpieczeństwa - oraz coraz większa koncentracja kapitału. Kolejny fenomen, to a new businessman breed, nowy rodzaj człowieka interesu, „ z misją”. Znamy XVIII i XIX-wiecznych przedsiębiorców i finansistów – filantropów, którzy lubili uwiarygadniać swoje zdobyte nie zawsze zgodnie z prawem, fortuny. Andrew Carnegie, John D. Rockefeller, Benjamin Guggenheim i wielu innych. Budowali czynszówki dla robotników, szkoły, szpitale, wspierali muzea, opery, wznosili pomniki. Dziś fortuny te są znacznie większe, ich zasięg i obieg globalny, lecz ich właściciele nie ofiarowują swych donacji na rzecz zdrowia czy kultury. Ci najczęściej młodzi lewicowcy lokują swoje pieniądze w ideologię i budowę utopijnego, „nowego, wspaniałego świata”, która wprawdzie nigdy i nigdzie się nie sprawdziła, ale przecież nie można wykluczyć, że to nastąpi?
No i oto okazało się, że bodaj po raz pierwszy w historii, neo-marksiści mają ideologię, kadry oraz fundusze na spełnienie swoich rojeń. Bill Gates, George Soros, Mark Zuckerberg transferują na ten cel gigantyczne pieniądze, na kampanie wyborcze swoich kandydatów, media, stypendia uniwersyteckie, fundacje. Widać wyraźnie, że proces lewicowego resetowania świata w ciągu kilku ostatnich lat mocno przyspieszył. I ten mechanizm ujawnił się całkiem niedawno, podczas czteroletniej kadencji prezydenckiej Donalda Trumpa.
Jak w kalkomanii ujawniają się związki i powiązania, politycy, media stare i nowe, źródła finansowania, zradykalizowane uniwersytety, wspólnie odrzucające wartości moralne dziś nazywane konserwatywnymi, i porządek demokratyczny niekompatybilny do wyzwań przyszłości. Prof. Victor Davis Hanson pisze w National Review: „Kiedy Internet i media społecznościowe się pojawiły, naiwnie założyliśmy, że to tylko systemy dostarczania informacji, a nie nowe narzędzia ideologicznej perswazji… Jak wirus, który zmienia DNA organizmu – gospodarza, obecne sposoby komunikacji, pozyskiwania wiedzy, reklamy i handlu są umasowiane, upolityczniane i kontrolowane przez kilka tysięcy >wiecznych nastolatków< z Doliny Krzemowej”. To oni są kołem napędowym radykalizacji światopoglądowej, mają tę bezwzględność, brutalność i czarno – białe spojrzenie na politykę młodych, no i w dużej mierze finansują tę BigTech Revolution.
I w ten sposób agenda Democratic Party przesunęła się w lewo; prokurator okręgowy Los Angeles, George Gascon unieważnił kilka artykułów KK - za grożby, posiadanie oraz używanie narkotyków, prostytucję, stawianie oporu podczas prób aresztowania. Chuligani i bandyci z Antify i BLM otrzymali przyzwolenie na grabież, palenie sklepów i samochodów, bezkarne atakowanie stróżów porządku i swoich rodaków. Koncesjonowana rewolucja, cenzura i podwójne standardy. Niszczenie autorytetów, przepisywanie historii, manipulacje i fake newsy jako stała część informacji. Demontaż państwa, prawa, CIA, FBI i służb porządkowych, które nie są w stanie pełnić swoich obowiązków statutowych. Nękanie konserwatyzmu i konserwatystów, którzy przypominają o istnieniu porządku, który powinien zginąć. Nie zniknąć, lecz – w sowieckim stylu - zginąć.
Nie istnieje możliwość porozumienia
Diagnozę już, więcej – mniej, mamy. A terapia? Co robić, jaka powinna być reakcja tych, których ta nowa HighTech Revolution zamierza anihilować lub, w najlepszym przypadku pozbawić głosu? Przede wszystkim, nie oszukiwać się, że istnieje możliwość porozumienia między stronami sporu, bo nie istnieje. Po drugie, tak jak liberalna lewica budowała czy infiltrowała media i uczelnie, a trwało to przecież dekady – bronić dobra i prawdy, chrześcijaństwa i demokracji, państwa i rodziny, mediów i organizacji pozarządowych, których większość od początku przejęła lewica. Rodzaj kulturowego? cywilizacyjnego? ruchu oporu. Szukać sponsorów i wywierać presję na władze, aby z naszych podatków wspierały instytucje, które wspierają Boga, honor i ojczyznę. Słowem, dzień jak co dzień konserwatysty, zamieszkującego dorzecze Wisły – tyle, że bardziej świadomie, mądrzej, z większym poczuciem własnej wartości i nadzieją na wygraną.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/536952-cywilizacja-zachodu-na-rozdrozach-wartosci