Trwa przeliczanie głosów, podobno przewaga Joe Bidena wynosi 5 mln głosów. Podobno, podobno…
Kompromitacja amerykańskiej demokracji
Najpierw brudna kampania, chyba najbardziej kompromitująca dla starej amerykańskiej demokracji w dziejach. Catch-as-catch-can, „wolnoamerykanka”, wszystkie chwyty dozwolone. I już następnego dnia po wyborach, lewicowo-liberalne media namaściły kandydata demokratów Joe Bidena na „kolejnego, 47 prezydenta Stanów Zjednoczonych”. Oczywiście agencja Associated Press, o której szkieletach w szafie – m.in. fake newsie o Marszu Niepodległości wysłanym w świat na dobę przed wydarzeniem, niedawno pisałam – CNN, NBC. Ciekawe, że do tego skompromitowanego grona dołączył także Fox News Ruperta Murdocha, zwłaszcza, że inny jego produkt, „Wall Street Journal”, bronił tezy Donalda Trumpa o „kradzieży wyborów przez lewicę”. Ale Rupert Murdoch znany jest ze swego cynizmu i konformizmu. Do chóru entuzjastów Joe Bidena dołączyły radykalne organizacje pozarządowe – wiele z nich najpierw obalało pomniki Kolumba i Lincolna, a teraz łamie prawo na ulicach w obronie swego kandydata.
Działania Bidena
I zaraz potem, bo już w poniedziałek, „prezydent elekt” Joe Biden zażądał listy kandydatów na nowych członków swojej administracji, powołał Grupę Zadaniową, która ma zająć się narodowym planem walki z Covid-19 i przygotowuje się do wydania pierwszych zarządzeń. Nawet wygłosił adres do narodu, gdzie powiedział: „Chcę łączyć, a nie dzielić, dla mnie nie ma stanów niebieskich i czerwonych, jest Ameryka” - typowe lewicowe mumbo – jumbo, za którym, jak się przekonaliśmy za czasów Billa Clintona i Baracka Obamy, stała twarda lewicowa agenda. To jest tupet! Przecież Donald Trump przez jeszcze dwa miesiące jest mieszkańcem Białego Domu, tak stanowi amerykańska konstytucja i wzmożenie żadnych mediów tego nie zmieni! A dziś kolejny news, Joe Biden powołał szefa swojego gabinetu, Rona Klaina.
A tu wciąż jeszcze głosy są przeliczane, pojawiają się coraz nowe nieprawidłowości, a prawnicy urzędującego prezydenta składają kolejne pozwy. Rudolf Giuliani skwitował tę sytuację sarkastycznym dowcipem: „to raczej nowinka, żeby media w USA wybierały prezydentów – do tej pory robili to obywatele i kolegium elektorów”. Właśnie, przecież przed nami jeszcze wybór elektorów oraz głosowanie. Wprawdzie Joe Biden ma ich podobno 270 – do „cudów nad urną” należy także fakt, że przez wiele dni Bidenowi elektorów przybywało a Trump wciąż utrzymuje się na tej samej pozycji 214. I warto przypomnieć, że czasem zdarza się tak, iż elektorzy głosują ostatecznie inaczej, niż w początkowych deklaracjach. Tzn. w jednych stanach im wolno, w innych nie. Ale że kary za zmianę orientacji są niewielkie, np. 1000 dolarów albo wcale, w kolegium elektorów także może dojść do przewartościowań.
Szale wagi wyrównują się
Przez kilka dni słychać było jedynie hałas mainstreamowych mediów, ale w tej chwili szale wagi się wyrównują i słychać drugą stronę sporu. Prawnicy Donalda Trumpa składają pozew za pozwem, a sam Potus napisał na Twitterze: „Zwyciężymy, robimy duży postęp, rezultaty zaczną spływać w następnym tygodniu. We will make America great again”. Prokurator generalny USA William Barr zdecydował się autoryzować śledztwa w sprawie wyborów prezydenckich i upoważnił prokuratorów federalnych do ścigania „istotnych zarzutów dotyczących nieprawidłowości”. Czym naraził się na dziki atak liberałów, np. Associated Press wciąż twierdzi, że podjął tę decyzję mimo niewielu dowodów na teorię, jak nazywają to Amerykanie, ”niebieskich miraży”, od symbolicznych barw demokratów. A szef dyplomacji Mike Pompeo dodał wczoraj: „to będzie gładkie przejście do kolejnej kadencji Trumpa”. Wygląda na to, że trumpiści - bo trudno powiedzieć republikanie, których agenda już została skażona wirusem innej pandemii, politycznej poprawności, i wielu już otrąbiło zwycięstwo Joe Bidena - nabrali wiatru w żagle.
Nietypowe wybory
Zgadza się, z uwagi na koronawirusa, były to wybory prezydenckie bardzo nietypowe. Zezwalały na głosowanie personalne, wrzucając głos do urny, na długo przed polling day. Plus głosowanie elektroniczne oraz pocztowe – przy czym dopiero niedawno zapowiedziano, że głosy nadesłane po 3 listopada nie będą liczone. Jest to wielkie pole do nadużyć, do fault play w przeciwieństwie do fair play. Nadużyć jest jednak sporo. A to okazuje się, że głosowali 102-letni seniorzy, a to zmarli z powodu koronawirusa – w stanie Michigan głosowało ok. 10 tys. ludzi, którzy już nie żyją - to znów obserwatorom republikanom nie pozwalano wejść do komisji wyborczych, gdzie liczone były głosy. Zdarzało się też, że głosy komputerowe na Trumpa zostały policzone na rzecz Bidena – a jeśli uświadomimy sobie, że ten sam program komputerowy działał w 49 innych stanach – robi się problem. Może istotnie nie ma wielu szans, żeby zmienić rezultaty wyborów? Lecz jeśli mają być demokratyczne, należy z proklamacją zwycięzcy poczekać aż skończy się re-couonting, a potem pracę zakończy kolegium elektorów.
Do znudzenia wracam do podobnych wydarzeń, tyle że w skali jednego stanu w 2000 roku. Media proklamowały prezydentem demokratę Ala Gore’a, którym „był” przez trzy tygodnie, zanim skończyło się ponowne przeliczanie głosów. W finale sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który przyznał zwycięstwo na Florydzie George’owi W. Bushowi. A więc poczekajmy. Najwyraźniej spora część amerykańskich dziennikarzy jest na wojnie ideologicznej z konserwatyzmem – że przypomnę znikające tweety Donalda Trumpa czy przerywanie oficjalnego wystąpienia, jakby nie było, urzędującego prezydenta przez broadcasterów z CNN i Fox News. Poczekajmy, jeśli stawiamy na uczciwość życia publicznego, demokrację procesu wyborczego i profesjonalizm dziennikarzy. Irytują dziennikarze mainstreamowi, ale także niektórzy konserwatyści, którzy powtarzają za CNN jak za panią matką, że „trzeba uznać wynik wyborów”. Jaki wynik? Tymczasem piłka jest w grze, a ostateczny rezultat będzie oczywisty nie wcześniej niż za miesiąc.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/526140-amerykanskie-wybory-w-czasach-pandemii