Bezpośrednią przyczyną trwających od kilku dni zamieszek w amerykańskich miastach jest brutalna interwencja policji w Minneapolis, podczas której 25 maja zginął Afroamerykanin George Floyd. Jednak zdaniem administracji prezydenta Trumpa, fala przemocy jest celowo podsycana przez lewackich bojówkarzy spod znaku Antify. Dlatego Trump zapowiedział włączenie Antify na listę organizacji terrorystycznych, co już od dawna postulowali amerykańscy eksperci od spraw bezpieczeństwa.
Głównym tłem rozruchów, które ogarnęły już ponad 30 amerykańskich miast, są poważne problemy społeczne trapiące Stany Zjednoczone: rosnące nierówności, bezrobocie, przestępczość – szczególnie dotkliwe (choć nie tylko) wśród afroamerykańskiej ludności. Na to wszystko nakłada się jeszcze najostrzejszy od półwiecza spór polityczny. Być może z tych powodów Ameryka rządzona przez Donalda Trumpa stała się matecznikiem lewackich bojówek. Wielu zastanawia się nad tym fenomenem. Niektórzy wywodzą go od środowisk Occupy Wall Street, które pojawiły się w amerykańskim pejzażu podczas kryzysu finansowego 2008 roku. Inni widzą w tym rękę, a raczej pieniądze George Sorosa, który chciałby wywołać konflikt społeczny na miarę tego z okresu wojny wietnamskiej. W internecie można znaleźć – nie wiadomo, czy wiarygodne – relacje osób, które w początkowym okresie prezydentury Trumpa dostawały pieniądze od organizacji powiązanych z Sorosem na organizowanie zamieszek w amerykańskich miastach.
Antifa nie ma jednolitej struktury organizacyjnej, nie wiadomo kim są ludzie działający pod jej sztandarami, nie jest też jasne, kto ją sponsoruje. Pewne jest jedynie, że Antifa wywodzi się z Niemiec i że używa przemocy. Jej dalekich korzeni należy szukać we wczesnych latach 30. XX stulecia i w brutalnych bitwach, które toczyli między sobą na ulicach niemieckich miast bojówkarze komunistyczni i hitlerowscy. To tradycja KPD – Komunistycznej Partii Niemiec – równie totalitarnej jak i jej przeciwnicy z NSDAP. Stąd zapewne biorą się częste odwołania „antyfaszystów” do hiszpańskiej wojny domowej, gdzie oba totalitaryzmy po raz pierwszy rzuciły się zbrojnie na siebie. We współczesnych Niemczech odrodzenie Antify datuje się na lata 80., gdy reaktywowana Akcja Antyfaszystowska (Antifaschistische Aktion) podjęła akcje przeciwko neonazistom z NPD. Dzisiejsza Antifa to – przynajmniej w Europie – potomkowie tamtych „weteranów”.
W Polsce o bojówkarzach Antify zrobiło się głośno podczas obchodów Święta Niepodległości w 2011 roku, gdy banda zamaskowanych napastników (jak się okazało sprowadzonych przez „Krytykę Polityczną” bojówkarzy z Niemiec) zaatakowała grupę rekonstruktorów w historycznych mundurach podczas parady na Krakowskim Przedmieściu, a potem wdała się w bójkę z policją. „Antyfaszyści” pojawiali się jeszcze na Marszach Niepodległości, prowokując starcia z uczestnikami pochodu, a w 2012 roku zasłynęli publikacją „listy polskich faszystów”, na której znalazły się wykradzione dane osobowe m.in. klientów sklepów z odzieżą patriotyczną.
W październiku 2016 roku w Poznaniu, podczas tzw. czarnego marszu grupa bojówkarzy zaatakowała miejscową siedzibę PiS, obrzucając ją kamieniami i racami. Podczas bójki z policją, rannych zostało pięciu funkcjonariuszy, w tym jeden ciężko. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak (PO) nie tylko nie zaprotestował wówczas przeciwko zajściom, ale zażądał od policji wyjaśnień, czemu użyła ona środków przymusu wobec napastników. A w kwietniu następnego roku ostentacyjnie wsparł swoją obecnością zorganizowaną przez Antifę manifestację pod hasłem „Nacjonalizm nie przejdzie”.
W wydanym kilka lat temu w Ameryce „Podręczniku Antyfaszysty” („Antifa. The Anti-Fascist Handbook”) jego autor, lewicowy historyk Mark Bray pyta jednego z działaczy Antify o taktykę zwalczania prawicy. Ten odpowiada w następujący sposób: „Walczysz z nimi przy pomocy pisma i telefonicznych rozmów po to, aby nie trzeba było używać pięści. Walczysz z nimi pięściami po to, aby nie trzeba było używać pistoletu. Walczysz z nimi pistoletem, aby nie trzeba było używać czołgów.” Zatem jeśli nie zadziała pierwsza metoda, przechodzisz do następnej. Tak długo aż wreszcie unicestwisz wroga. Choć niektórzy radykalni lewicowcy w rodzaju Noama Chomsky’ego krzywią się na przemoc stosowaną przez „antyfaszystów”, nazywając ją przeciwskuteczną lub „prezentem dla prawicy”, to trudno usłyszeć głosy twardo odcinające się od środowiska bojówkarzy. Może i oni są zbyt brutalni, ale przecież walczą z prawicą.
Amerykańska Antifa nie tylko organizuje rozruchy, niszczy pomniki, które gloryfikują – jej zdaniem – faszyzm i rasizm, ale również gwałtownie domaga się prawnego zakazania „mowy nienawiści”, a więc nakazu milczenia dla każdego, kto może mieć inne zdanie niż obóz wojującego postępu. Jak pisze w „Podręczniku Antyfaszysty” Mark Bray „antyfaszyści zobowiązali się, że będą walczyć do upadłego, aby pozbawić zorganizowanych nazistów prawa do mówienia czegokolwiek”. Biorąc pod uwagę, że „zorganizowanym nazistą” może być dla lewackich bojówkarzy każdy, kto ma inne zdanie niż oni, oznacza to faktyczne dążenie do całkowitego zakazu wolności słowa.
Nieżyjąca już włoska dziennikarka Oriana Fallaci napisała kiedyś, że są dwa rodzaje faszystów: antyfaszyści i faszyści. Gdy tych realnych faszystów zaczyna brakować, celem dla antyfaszystów może stać się każdy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/502744-dla-antify-kazdy-jest-faszysta-dlatego-jest-niebezpieczna