Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen po raz drugi przeprosiła wczoraj Włochów za brak pomocy na początku pandemii SARS-Cov-2. Według niej wiele państw Unii nie było przygotowanych na pandemię, a więc nie potrafiło udzielić pomocy władzom w Rzymie, gdy jej najbardziej potrzebowały. Zabrakło tez koordynacji pomiędzy państwami członkowskimi. Wybuchły narodowe egoizmy. Ale to się – jak przekonywała – w międzyczasie zmieniło. Europejscy partnerzy Włoch wysłali im leki, ubrania ochronne oraz lekarzy, m.in. Polska. Ponadto unijni ministrowie finansów uzgodnili wart 500 miliardów euro pakiet ratunkowy dla krajów europejskich dotkniętych pandemią.
100 mld euro przeznaczy się na projekt SURE, który wesprze utrzymywanie miejsc pracy. Kolejny to fundusz gwarancyjny Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI) o wartości 200 mld euro, wreszcie specjalne narzędzie kryzysowe (Pandemic Crisis Support) w ramach Europejskiego Mechanizmu Stabilności (EMS). Szef eurogrupy Mario Centeno ocenił plan jako „ambitny”, a francuski minister finansów Bruno Le Maire uznał go za „najważniejszy plan gospodarczy w historii Unii Europejskiej”. Tyle, że Włochom nie o to chodziło. Rzym może liczyć na 36 mld euro z EMS, w formie tanich kredytów oraz lwią część wartych 300 mld euro kredytów pomocniczych dla firm. „To pułapka” – uważa premier Giuseppe Conte. Pułapka, bo nie pozwoli jego zdaniem Włochom, od lat pogrążonym w stagnacji realnie dźwignąć się z zapaści. Ostatecznie to bowiem pożyczka, a raczej pożyczki, które i tak już zadłużone Włochy będą musiały spłacić. Tak jak Grecja do 2060 r. będzie spłacała pożyczki udzielone jej przez UE w toku kryzysu finansowego lat 2008-2010. A Włochy, przekonuje Conte dalej, to nie Grecja. Nie potrzebują bailoutu, który tylko nakręci spiralę zadłużenia.
Ponadto Hiszpania przeznaczy aż 200 mld euro na ratowanie swojej gospodarki (Wielka Brytania nawet dwa razy tyle), w porównaniu pomoc finansowa na którą mogą liczyć Włochy z Unii wypada blado. Jak plaster przyklejony na powiększająca się ranę. Zdaniem wielu włoskich polityków jeśli nie będzie „prawdziwego uwspólnotowienia długu” na poziomie europejskim Włochy dalej będą tonąć. Uwspólnotowienie długu czyli inaczej koronaobligacje, o które zabiegaj kraje południa Europy, z Francja na czele, od początku kryzysu. I na które nie godzą się Niemcy, Holandia, Finlandia czy Austria, przywiązane do rygoru budżetowego. Koszt obsługi takich koronaobligacji byłby niższy, a gwarantem takiego kredytu byliby wszyscy, nie tylko Włochy. Pojawiły się także apele o stworzenie nowego „planu Marshalla” dla Europy, w wysokości co najmniej trzech bilionów euro Potężne transfery, by przykryć strukturalne wady wspólnej waluty. W końcu nie da się uszyć garnituru pasującego 19 różnym panom, dla jednych będzie za duży, dla innych za mały. Wspólna europejska waluta jest takim garniturem, i ten problem pozostaje do dziś nierozwiązany. I nic nie wskazuje na to, by Włosi mieliby się w najbliższym czasie zamienić w szwabską gospodynię (co niegdyś radziła Angela Merkel Grekom).
Trudno oczywiście obciążać kraje północy Europy winą za złe gospodarowanie budżetem przez włoskie elity polityczne. Nie odpowiada za to także Bruksela. Niemniej jednak w strefie euro mamy dziś do czynienia z podziałem na państwa, które są wierzycielami oraz państwa, które są dłużnikami. Te długi cały czas narastają, a rozmaite kuracje nie przynoszą efektów. Nie sprawiają, że te państwa stają się bardziej konkurencyjne. Wraz z ryzykiem poważnej recesji w Europie pojawia się ryzyko pogłębienia tego podziału. Włosi w każdym razie nie kryją rozczarowania Unią. Według sondażu instytutu Tecnè Poll, przeprowadzonego tuż po Wielkanocy, 49 proc. Włochów zagłosowałoby w referendum za wyjściem kraju z UE. W listopadzie 2018 r. było to jeszcze 30 proc. Szczególnie rozczarowani są postawą Niemiec. „Wielu Włochów ma wrażenie, że UE, a szczególnie Niemcy zachowują się niezbyt solidarnie w tym ciężkim dla nas czasie” - powiedział włoski politolog Giovanni Orsina niemieckiemu dziennikowi „Die Welt”. Do tego dochodzi fakt, że produkcja we Włoszech w zasadzie stanęła, działają już tylko strategiczne spółki. Wielu ludzi straciło prace i z niepewnością patrzy w przyszłość. Przed pandemią koronawirusa zadłużenie Włoch wynosiło 135 proc. PKB, a do końca roku może wzrosnąć do 160 proc. PKB. Nad słoneczną Italią zaczęło krążyć widmo bankructwa.
Część włoskich polityków nakręca więc antyunijne i antyniemieckie nastroje. Lider prawicowej Partii Bracia Włosi (Fratelli D’Italia) Giorgia Meloni zarzuciła Niemcom chęć zniszczenia włoskiej gospodarki, by „następnie móc przejąc włoskie firmy”. Za bezcen, rozumie się. Inni wskazują na fakt, że Niemcy po wprowadzeniu euro urosły, podczas gdy Włochy popadły w stagnację. Stanęły jakby w miejscu. Konsekwencją są kolejne programy oszczędnościowe, które miały doprowadzić do braku inwestycji, m.in. w służbę zdrowia, co teraz, w dobie pandemii, jest boleśnie odczuwalne. To nie jest tylko nasza wina – przekonują Włosi. To także wynik błędów popełnionych podczas konstrukcji strefy euro. Były premier Włoch Enrico Letta podkreślił w rozmowie z brytyjskim dziennikiem „The Guardian”, że kryzys wywołany koronawirusem „może zatopić europejski projekt”. Europoseł włoskiej Ligi Północnej (Lega Nord) Matteo Adolfini polecił władzom w Rzymie, by zamiast żebrać w Brukseli o pieniądze rozpoczęli przygotowania do referendum ws. „Italexitu”. Tymczasem burmistrz małej gminy Stazzema w Toskanii Maurizio Verona napisał list do kanclerz Niemiec Angeli Merkel, w którym ostrzega, że jeśli unijni partnerzy Włoch nie będą z nimi bardziej solidarni „następną ofiarą Covid-19 będzie Europa”. I to ryzyko realnie istnieje. Po Brexicie, Italia to trzeci, co do wielkości, kraj członkowski UE. Ewentualne skłanianie się włoskiej opinii publicznej ku idei eurosceptycyzmu może mieć poważne konsekwencje dla unijnej stabilności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/496276-grozi-italexit-wlosi-rozczarowani-unia-europejska