U 40-letniej kobiety z greckiej wyspy Lesbos został w minionym tygodniu zdiagnozowany koronawirus. Została poddana kwarantannie. Kobieta mieszka – jak podkreśla grecki dziennik „Ekathimerini” - zaledwie kilkanaście kilometrów od obozu dla uchodźców Moira, w którym gnieździ się ponad 20 tys. migrantów w dramatycznie złych warunkach.
Brak kanalizacji, toalet, na każdym rogu piętrzą się śmieci, a wielu migrantów cierpi na różnorodne choroby i infekcje. W zasadzie wszyscy mają wszy i świerzb. Ryzyko wybuchu epidemii koronawirusa na Lesbos jest więc ogromne, tym bardziej, że niektórzy migranci prowadzą koczowniczy tryb życia. Przenoszą się po wyspie – od jednego miejsca do drugiego. Złe warunki higieniczne w przepełnionym obozie w Moirze – został zaplanowany na 3 tys. osób – zapewne utrudniłyby greckim władzom zwalczenie ewentualnej epidemii. Możliwe, że koronawirus już dotarł do Moiry, ale trudno to stwierdzić, bo migranci nie są testowani na jego obecność.
Na domiar złego po otwarciu pod koniec lutego granicy przez Turcję na Lesbos dotarło dodatkowe 1,7 tys. migrantów. A to zapewne jeszcze nie koniec. Lekarze bez Granic (MSF) oraz inne organizacje pozarządowe wzywają do ewakuacji obozu. Pytanie dokąd? Obozy znajdujące się na pozostałych wyspach, jak na Kos czy Chios, także są przepełnione, a te w głębi kraju powoli docierają do swoich granic. Ponadto koszt polityczny takiej operacji dla greckiego rządu byłby ogromny. Mieszkańcy wysp ostro sprzeciwiają się planom Aten, by zainstalować na nich dodatkowe, zamknięte centra deportacyjne. W przeciągu ostatnich tygodni doszło tam do protestów, które przerodziły się w zamieszki i ostre starcia z policją. Jednocześnie wielu lekarzy i wolontariuszy z NGO-sów ze strachu przed koronawirusem opuściło wyspy, jak donoszą niemieckie media.
Powiedzieć, że mieszkańcy greckich wysp zostali pozostawieni samym sobie, to nic nie powiedzieć. Stolica Lesbos, Mytillini, to bardzo małe miasteczko, a migranci stanowią tam obecnie jednego na trzech mieszkańców. Grecja apeluje do partnerów w UE by przyjęli część nieletnich migrantów z przepełnionych obozów na wyspach, ale jak na razie taką gotowość zgłosiło zaledwie siedem państw -Francja, Irlandia, Finlandia, Portugalia, Luksemburg oraz Chorwacja. Szerząca się pandemia koronawirusa może to jednak skutecznie uniemożliwić. Ponadto mowa jest o zaledwie 2 tys. osób, za mało zrobiło to jakąkolwiek różnicę. Na Lesbos, Samos, Kos, Leros i Chios znajduje się obecnie ponad 42 tys. nielegalnych migrantów, nie licząc tych, którzy zostali w ostatnich dniach poddani kwarantannie w portach i utknęli na łodziach na których przybyli.
W ostatnich dniach napływ migrantów do Grecji z Turcji znacznie zmalał. To wynik twardego podejścia greckiej straży granicznej, która traktuje niechcianych przybyszy gazem łzawiącem, armatkami wodnymi, a na morzu strzela do łodzi z ostrej amunicji. Zawieszono także prawo do azylu. Jak pisze niemiecki tygodnik „Cicero” migranci, nierzadko dowożeni na granicę przez tureckie władze, w ramach rozgrywki, którą prezydent Recep Tayyip Erdogan toczy obecnie z UE, to „młodzi mężczyźni”. I to wcale nie z Syrii, ale Afganistanu, Iraku czy Iranu. Prezydent Turcji porównał działania greckich władz do działań „nazistów” i groził, że dalej będzie wysyłał migrantów na granicę, aż „zaleją Europę”. To pokazuje przede wszystkim jedno: że działania podjęte przez Ateny są skuteczne.
Pokazuje to także ile błędów Unia Europejska popełniła w swojej polityce migracyjnej. Strategia „otwartych drzwi” ostatnich lat także i dziś działa jak magnes, skłaniając kolejnych migrantów do podróży do Europy. Ponadto Bruksela nie zdołała stworzyć od 2016 r., gdy zawarła umowę z Turcją, skutecznego systemu obrony granic zewnętrznych UE. Odpowiedzialność zrzucono na Erdogana, który teraz używa migrantów jako broni i szantażuje Europę. Grecja i Włochy od 2011 r. prosiły o pomoc w związku z napływem tzw. „uchodźców”. Zostały zignorowane do chwili gdy było już za późno: ogromna fala migrantów zalała Europę w latach 2015/16. Każdy, kto ostrzegał przed polityką otwartych granic, jak Węgry czy Polska, był bezlitośnie ganiony. Dziś strach każe ówczesnym krytykantom przyjmować podobną postawę.
Sygnały napływające z europejskich stolic, szczególnie z Berlina, wskazują, że Europa chce się ponownie ugiąć przed Erdoganem. Jak pisze niemiecki dziennik „Die Welt” kanclerz Angela Merkel zapowiedziała, że umowa UE-Turcja wejdzie „na wyższy poziom”. Co to oznacza? Erdogan domaga się ruchu bezwizowego do UE, dodatkowej pomocy finansowej i większego unijnego wsparcia dla jego polityki w Syrii, czyli stworzenie tam strefy bezpieczeństwa kontrolowanej przez Ankarę. Pójście na rękę Erdoganowi byłoby błędem. Turecki prezydent jest obecnie izolowany na arenie międzynarodowej, a Turcja potrzebuje europejskich inwestycji oraz Europy jako rynku zbytu, sojusz Turcji z Rosja coraz bardziej zgrzyta, a jego partię AKP – toczą wewnętrzne podziały. Nie ma dla Ankary także obecnie alternatywy dla NATO. To idealny moment by postawić Turcji twarde warunki. Tylko czy Europę – w postaci Niemiec i Francji, bo o nie tu głównie chodzi - na to stać?
Jeśli nie, to Erdogan dostanie to, czego chce, i przy następnej okazji ponownie będzie szantażował Unię migrantami. Po co rezygnować z narzędzia, jeśli jest ono skuteczne? Dla Grecji to koszmarny scenariusz. Sytuacja na greckich wyspach jest dramatyczna, a groźba wybuchu tam epidemii koronawirusa realna. Przybycie na Lesbos, Kos czy Chios kolejnych tysięcy migrantów może mieć nieprzewidywalne skutki. Tym bardziej, że lokalni mieszkańcy są na granicy wytrzymałości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/491599-koronawirus-dotarl-na-lesbos-grozi-epidemia-wsrod-migrantow