Po wydarzeniach w Chemnitz licząca 4 mln mieszkańców Saksonia, a wraz z nią wszystkie wschodnie landy RFN, stały się synonimem „ponurych Niemiec” (Dunkeldeutschland) o których trzy lata temu mówił w swoim przemówieniu ówczesny prezydent Joachim Gauck.
Były prezes Federalnego Urzędu ds. Akt Stasi przekonywał wówczas, że Niemcy mimo Zjednoczenia wciąż są podzielone, i nigdy tak naprawdę się nie zrosły. Najpierw były polowania na azylantów na początku lat 90-tych w Hoyerswerda, potem marsze Pegidy w Dreźnie, które przyciągały dziesiątki tysięcy ludzi, a teraz jest Chemnitz i rekordowo wysokie poparcie dla Alternatywy dla Niemiec (AfD). Z jednej strony mamy więc te zachodnie, dobre, tolerancyjne i otwarte Niemcy a z drugiej strony te wschodnie, ciemne, ponure, rasistowskie i ksenofobiczne. „Tam gdzie rządzi nienawiść” - jak napisał po zamieszkach w Chemnitz niemiecki tygodnik „Der Spiegel”. Jak wiadomo łatwiej ferować wyroki niż zadać sobie pytanie dlaczego mieszkańcy Chemnitz właściwie wyszli na ulice. Dlatego dziś w niemieckich gazetach możemy m.in. przeczytać, że Saksończycy są „tępym, nienawistnym motłochem”. Od którego należy się zdystansować. Pojawiły się pomysły aby przyznać Saksonii większą autonomię. Dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zastanawiał się wręcz czy land graniczący z Bawarią „wciąż należy do Niemiec?”.
„Tam, w Saksonii, na ulicach widać tłustych facetów z byczymi karkami, którzy ze swoimi łysinami wyglądają jak kutasy z uszami. […] Znów ta Saksonia, najbardziej problematyczny kraj związkowy Niemiec. [….] To są niemieckie Węgry, które nie chcą mieć nic wspólnego z liberalną demokracją Zachodu. Zachód ma tylko dawać im pieniądze” - pisze publicysta Jakob Augstein na łamach „Spiegla”. Brzmi znajomo? To ta sama pogarda z którą Augstein i Co. mówią o krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Nie udała się socjalizacja wschodnich Niemiec. Nie było tam Ruchu 68, prawdziwego rozliczenia z nazistowską przeszłością (Narodowy Socjalizm według wschodnioniemieckich komunistów był odmianą zachodniego imperializmu), tęczowej brygady i poprawności politycznej. Był za to Honecker, Stasi i mur Berliński, który w głowach wciąż tkwi. Jak pisze publicysta Manfred Haferburg na portalu „achgut.com” zachodnioniemieccy lewicowcy do dziś nie mogą wybaczyć „Ossis”, że zepsuli ich marzenie o socjalistycznym raju. Obraz wschodnich Niemców, który wyłania się z łamów niemieckiej prasy oscyluje więc między pogardą (ciemny motłoch) a współczuciem (oni się tak wściekają bo są przegrani).
Ostalgię, czyli tęsknotę dawnych mieszkańców NRD za minionym systemem zastąpiła Westalgia, czyli tęsknota za RFN bez wschodnich landów. Niemcy, te fajne, tolerancyjne Niemcy, które wyciągnęły wnioski z historii, i dzięki temu mogą dziś pretendować do roli moralnego mocarstwa, nie chcą być łączone z niepoprawnymi ksenofobami, od Meklemburgii-Pomorza Przedniego po Saksonię. Każdy, kto zaniósł choćby butelkę wody lub ubrania przybyszom z Afryki Północnej czy Bliskiego Wschodu może się uważać za część tych nowych, dobrych Niemiec, które zrezygnowały z własnej narodowej i tym samym egoistycznej tożsamości. Im bardziej uchodźca był obcy, egzotyczny, biedny i prześladowany, tym większa była gotowość odsunięcia na bok wszelkich racjonalnych przesłanek i objęcia go opieką. Nic nie leczy tak skutecznie własnego kompleksu winy jak „obcy”. A mieszkańcy wschodnich landów tego nie rozumieją. Nie akceptują roli „dobrych Niemców napędzanych kompleksem winy”, którą usiłuje się im narzucić. Nie po to zresztą wydostali się spod jarzma realnego socjalizmu by teraz dać się kneblować i wciskać w ciasny gorset konsensusu.
Wszyscy ci więc– od ekspertów przez dziennikarzy po polityków- którzy wylewają na Saksończyków dziś wiadra pomyj i robią z nich na siłę nazistów, nie rozumieją, że to tylko potęguje u nich poczucie wyobcowania. I zwiększa ich złość i frustrację. Medialne manipulacje, jak wmontowanie przez telewizję ARD do materiału z pokojowej manifestacji AfD w minioną sobotę w Chemnitz obrazów i dźwięku z wcześniejszych zamieszek, podczas których wznosiły się okrzyki „Adolf Hitler”, tylko potwierdzają panujące u „wściekłych obywateli” (Wutbuerger) ze Wschodu przekonanie, że media kłamią i są niczym więcej niż machiną propagandową rządu. Już teraz dziennikarze boją się obsługiwać takie manifestacje – o czym informuje „Sueddeutsche Zeitung” - bez kasków i ochroniarzy. Ponadto wrogość do cudzoziemców i brak tolerancji nie są wyłącznymi cechami wschodnich Niemców. W maju 1993 r., dwa lata po ekscesach w Hoyerswerda spłonął ośrodek dla azylantów w Solingen w Nadrenii-Północnej Westfalii, a większość polityków AfD pochodzi z zachodnich landów i polityczne doświadczenie na ogół zdobyło będąc – czasami przez dekady- członkami CDU/CSU.
Trudno oprzeć się więc wrażeniu, że ta cała pogarda i te wszystkie okrzyki o nazistach i ciemnogrodzie na Wschodzie mają zagłuszyć dyskusję o tym, co właściwie wywołało protesty w Chemnitz. Śmierć Daniela H. z rąk imigrantów z Syrii oraz Iraku, z których jeden był notowany, i już dwa lata temu powinien był zostać deportowany. O skutkach polityki imigracyjnej kanclerz Angeli Merkel, braku bezpieczeństwa i problemach z integracją obcych. „Oni tam w Chemnitz to naziole, więc nie ma o czym mówić”. To niezbyt mądra strategia. To jak gaszenie pożaru benzyną. Efekty już widać: AfD prześcignęła w sondażach SPD i jest obecnie drugą siłą polityczną w Niemczech. Nie tylko Wschodnich.
O Chemnitz i jego skutkach rozmawiałam z moim gościem dr Michałem Kuziem w telewizji wpolsce.pl:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/410786-na-co-komu-saksonia-czyli-o-gaszeniu-pozarow-benzyna