Angela Merkel siedziała już w samolocie w drodze powrotnej do Berlina, gdy Donald Trump wycofał swoją zgodę na wynegocjowane wcześniej z wielkim trudem oświadczenie końcowe czerwcowego szczytu G7 w Kanadzie. Było to kolejne upokorzenie zachodnich partnerów w wykonaniu amerykańskiego prezydenta. Na szczycie – jak twierdzi prezes Eurasia Group Ian Bremmer – Trump, poirytowany długimi negocjacjami końcowej deklaracji, którą zgodził się z dużą niechęcią podpisać, miał rzucić Merkel garść cukierków na stół, zauważając przy tym złośliwie: „Masz Angela, i nie mów, że ci nigdy niczego nie daje”.
Premiera Kanady Justina Trudeau nazwał przy okazji „nieuczciwym mięczakiem”. Podczas wystąpienia w amerykańskiej telewizji CBS News Bremmer kreślił więc ponury obraz obrad, naznaczonych sporem o karne cła, które Trump planował wówczas nałożyć na europejską stal i aluminium i proponowane przez prezydenta USA przywrócenie Rosji do grupy. „Stosunki między Stanami Zjednoczonymi a ich sojusznikami nigdy nie były tak dysfunkcyjne jak teraz” – dodał Bremmer ponuro oraz wieszczył koniec więzi transatlantyckich i formatu G-7. Wtórowała mu w tym europejska prasa. „Relacje transatlantyckie są w najgłębszym kryzysie w historii” - pisał „Financial Times”, „gospodarz Białego Domu „zrujnował G-7” (Politico), czy „Trump woli od zachodnich sojuszników dyktatora Korei Północnej” (The Guardian). Trump, którego obecny prezydent a ówczesny szef MSZ Niemiec Frank-Walter Steimeier określił (zapominając mu pogratulować) po jego zwycięstwie wyborczym jako „kaznodzieję nienawiści”, znów zepsuł wszystkim zabawę, zachowując się jak słoń w składzie porcelany.
Trump tweetuje co mu ślina na język przyniesie, lekceważy swoich sojuszników (Trump nazwał Trudeau podczas jego wizyty w Białym Domu „liderem ludu z igloo”), nie trzyma się ustaleń i wykonuje wolty, od których jego europejskim partnerom robi się niedobrze. Niektórzy na starym kontynencie wciąż nie mogą pojąć jak biznesmen bez większego doświadczenia politycznego i o nadmuchanym ego, idol „niewykształconych rednecków” (Quincy Jones), mógł się stać prezydentem najpotężniejszego państwa świata. A ten prezydent na dodatek zadeklarował bez ogródek, że uważa Unię Europejską za większego wroga i trudniejszego partnera niż Rosję czy Chiny.
Europejskie oraz amerykańskie elity i media ogarnęła kolektywna histeria. Każdy tweet Trumpa, każdy nawet luzem rzucony żart jest przedmiotem analizy, z której wyciągane są jak najdalej sięgające wnioski. Trump jedzie do Helsinek spotkać się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem: to Jałta 2.0. Amerykański prezydent naciska na swoich sojuszników w Europie by zwiększyli wydatki na obronność: Trump niszczy NATO. „Trump przygotowuje swoich zwolenników i świat do wycofania USA z Sojuszu Północnoatlantyckiego, co zniszczyłoby NATO i grałoby w ręce Putina” – pisała tuż przed tegorocznym szczytem Sojuszu w lipcu w Brukseli amerykańska publicystka Frida Ghitis na łamach „CNN”, ostrzegając przed „tajną strategią natowską Trumpa”.
Liberalne zachodnie elity tak bardzo gardzą Trumpem, że przestały myśleć racjonalnie i skupiają się na tym co prezydent USA mówi, zamiast patrzeć na to co robi. A dokładnie to polecił unijnym dyplomatom na szczycie NATO Jens Stoltenberg. „Nie zwracajcie uwagi na słowa, tylko na czyny” – miał powiedzieć szef Sojuszu Północnoatlantyckiego. Trump bowiem często mówi jedno, a robi drugie lub zapowiada działanie a następnie go nie podejmuje. Tak było w przypadku zapowiadanego przez Trumpa przełomu w relacjach z Koreą Północną. Były górnolotne deklaracje o współpracy, zorganizowane z wielką pompą spotkanie, a wszystko pozostało po staremu. Phenian nadal objęty jest sankcjami. A prezydent USA po jakimś czasie sam przyznał, że nie wierzy w dobrą wolę Kim Dzong Una i nie spodziewa się rychłej denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego.
Jak pisze „The Economist” styl negocjacyjny Trumpa jest niezrozumiały dla jego zachodnich partnerów, bo jest oparty na jego doświadczeniu biznesowym w branży nieruchomości. Trump sam opisał to w swojej książce „The Art of the Deal” (Sztuka Dealu). „Należy stawiać jak największe żądania. Kluczem do sukcesu jest brawura. […] Mała hiperbola nigdy nie boli. Ludzie chcą wierzyć, że coś jest największe i najbardziej spektakularne. To niewinna forma przesady i bardzo skuteczna forma promocji. […] Czasami by zawrzeć deal trzeba poniżyć konkurencję” – tłumaczył. A gdy już wszyscy są przerażeni i poniżeni, należy wyjść z propozycją negocjacji, bo wtedy zostanie ona ochoczo podjęta. Przeprosiny także nie są mocną stroną Trumpa. Jego ojciec, Fred Trump, i przyjaciel rodziny adwokat Roy Cohn „nauczyli go, że to oznaka słabości”. Nigdy nie należy się cofać, przyznawać do błędu.
Tłumaczy to – co najmniej po części – osobliwe zachowanie prezydenta USA podczas i po spotkaniu z prezydentem Rosji Władimirem Putinem w lipcu w Helsinkach. W drodze do Helsinek Trump obarczył odpowiedzialnością za zły stan stosunków z Rosją „wieloletnią bezmyślność i głupotę polityki amerykańskiej”. W międzyczasie prowadził rozmowy i udzielał wywiadów, w których na przemian straszył, ganił lub chwalił swoich europejskich „wrogo-partnerów”. Następnie na konferencji prasowej z Putinem oświadczył, że wierzy gospodarzowi Kremla, gdy ten mówi, że Rosja nie próbowała ingerować w wybory prezydenckie w USA w 2016 roku. Zarzekał się przy tym, że daję większą wiarę Putinowi niż amerykańskim służbom. Milczał też na temat próby otrucia byłego rosyjskiego agenta Siergieja Skripala w Wielkiej Brytanii i zestrzelenia samolotu malezyjskich linii lotniczych nad wschodnią Ukrainą. Zostało to przyjęte z wielkim oburzeniem zarówno w USA jak i reszcie Zachodu. Trumpa skrytykowali nawet jego zwolennicy w obozie Republikanów, jak Newt Gingrich. Trump złamał więc własne zasady i wycofał się ze swoich słów. W wywiadzie dla CBS News zadeklarował, że uważa iż Putin jest osobiście odpowiedzialny za ingerencję rosyjskich hackerów w wybory i że on, Trump, „traktuje to co mu mówią amerykańskie służby bardzo poważnie”. Zabrzmiało to nieszczerze, a przede wszystkim stworzyło wrażenie, że Trump nie wie co mówi.
My tymczasem nie wiemy co zostało omówione na spotkaniu Trumpa z Putinem, które trwało ponad dwie godziny za zamkniętymi drzwiami. Bo konferencja prasowa obu przywódców była skierowana przede wszystkim na rynek wewnętrzny. Prezydent USA gdy mówił o braku ingerencji Rosji w wybory chciał zakomunikować, że zwycięstwo w głosowaniu zawdzięcza sobie i „świetnie powadzonej kampanii”, a nie pomocy Kremla. Usiłował w ten sposób odeprzeć narrację Demokratów, usiłujących dorobić mu gębę rosyjskiego agenta wpływu. Putin natomiast stylizował się na poważnego męża stanu, równorzędnego partnera USA w grze globalnej. To jednak tylko pozory, starannie wyreżyserowane. Może Trump namówił Putina do wywierania presji na Iran, by wycofał się z południa Syrii, gdzie zagraża Izraelowi? A nawet jeśli to Rosja nie może rozkazywać Teheranowi, który stanowi ważne wsparcie dla reżimu Baszara Asada. Może udało się ubić inny, mniejszy deal? Za wcześnie w każdym razie na to by mówić, że czeka nas nowy reset, że Rosja i USA sprzymierzą się przeciwko Chinom. Tendencja w geopolityce by traktować świat jak szachownicę na której przesuwane są pionki, prowadzi często do mylnych wniosków.
Układy geopolityczne są płynne, a Rosja w obecnej formie jest zbyt słaba by stanowić powżną przeciwwagę dla państwa środka. Ponadto Putin ma Trumpowi bardzo niewiele do zaoferowania. Może nie wtrącać się do wyborów w Europie, ale co za różnicę może to robić prezydentowi USA, który uważa UE za „wroga”? Rosja może też mniej przeszkadzać Ameryce na Bliskim Wschodzie, albo przestać wspierać watażków w Libii. Wielkiej różnicy to jednak nie robi. Moskwa nie może natomiast stać się -przynajmniej w najbliższej perspektywie - sojusznikiem USA przeciwko Chinom. Ma na to zbyt długą granicę z państwem środka i zbyt bardzo potrzebuje chińskich inwestycji. A redukcja broni nuklearnej? Niemożliwa z tego samego powodu: to jedyna gwarancja bezpieczeństwa Rosji wobec rosnących w potędze Chin. Tak naprawdę Putin utknął pomiędzy młotem a kowadłem.
A wizerunkowy zysk, który wyciągnął ze spotkania z Trumpem jest tylko tym - wizerunkowym zyskiem. Ukraina nie została sprzedana, a USA nie odwróciły się od Europy. Należy przy tym także zaznaczyć, że spotykając się z Putinem i próbując naprawić relacje z Rosją Trump kontynuuje politykę Baracka Obamy, który próbował resetu z Kremlem i dokonał „zwrotu na Azję”, zmniejszając zaangażowanie USA w Europie. Jest to fakt, który należy stale przypominać tym, którzy twierdzą, że polityka Trumpa stanowi całkowite zerwanie z dotychczasową doktryną Waszyngtonu. Należy im także przypominać o tym, że o amerykańskiej polityce zagranicznej nie decyduje sam prezydent, ale także Kongres. To Kongres nałożył sankcje na Rosję i jest gotowy, co po spotkaniu Trump-Putin zresztą wyraźnie zasygnalizował, nałożyć kolejne. To co jest nowe to metoda. Prezydent USA najwyraźniej woli sam zagospodarować Rosję niż pozostawić ją swoim europejskim partnerom, choćby Niemcom, tak jak wepchnął się między Chiny a Koreę Północną, pomniejszając rolę arbitra Pekinu w regionie. „Może i Trump chciałby zawrzeć większy deal z Rosją, i Putin pewnie o tym wie, ale jest to niemożliwe. Obecny klimat na to po prostu nie pozwala. Pozostały gesty, deklaracje” – podsumował spotkanie obu przywódców politolog Markku Kivinen z uniwersytetu w Helsinkach.
A w rzekomym szaleństwie Trumpa, co zaczynają dostrzegać także jego europejscy partnerzy, tkwi metoda, która jest dość łatwa do rozszyfrowania. Pod całym tym narcyzmem, chamstwem i bufonadą kryje się strategia „dziel i rządź”. Osłabienie europejskiej solidarności w NATO i Unii Europejskiej, aby Stany Zjednoczone mogły wykorzystać swoją ekonomiczną i militarną siłę do kształtowania stosunków z poszczególnymi krajami na swoją korzyść, tak jak starają się zrobić od lat Chiny i Rosja. Stąd chłodny stosunek do kanclerz Niemiec Angeli Merkel, a przyjazne gesty wobec prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Jest to gra o sumie zerowej: oni tracą, my zyskamy, i na odwrót. Jak twierdzi francuski politolog François Heisbourg „Europejczycy zrozumieli, że Trump nie jest po prostu nieznośnym dzieckiem, ale chce rozmontować wielobiegunowy system światowy, stworzony 70 lat temu, bo uważa, że ogranicza potęgę USA i działa na ich niekorzyść” – twierdzi politolog. Działania Trumpa są przy tym głęboko osadzone w realizmie. Jak pisze Kuba Gaśiorowski na portalu klubu Jagiellońskiego prezydent USA powrócił do reaganowskiej doktryny „pokoju przez siłę”. „Z tego wynika m.in. sprzeciw obecnej administracji wobec umowy z Iranem.
W najbliższym czasie Polska będzie musiała więc znaleźć własne podejście do Trumpa, choćby inspirując się jego metodami. Lojalność powinna mieć swoją cenę, zarówno wobec USA jak i Europy.
-
Polecamy nowy numer największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce - „Sieci”, w sprzedaży od 5 sierpnia br., także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji internetowej www.wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/406820-pod-narcyzmem-i-bufonada-trumpa-kryje-sie-metoda