Taką polityką Macron sobie jednak sam szkodzi. Wraz z coraz większą izolacją Berlina wokół kwestii uchodźczej, Brexitu i rosnącego niezadowolenia państw Europy Środkowej i Wschodniej z głównego nurtu unijnej polityki Francja miała szansę stać się pośrednikiem między nimi, i odegrać o wiele większą rolę na kontynencie niż dotychczas. Tak w każdym razie uważają media nad Sekwaną, nawet te tradycyjnie przychylne Macronowi. Prezydent Francji wybrał jednak partnerstwo z Berlinem, które stało się czymś w rodzaju dogmatu. W konsekwencji skłócił się z USA, Polską oraz Włochami, których nieprzyjemnie zaskoczył zapowiedzią uruchomienia tzw. „hot spotów” dla imigrantów na terytorium Libii. Obecnie Rzym i Paryż spierają się o to, która z wojujących frakcji w Libii powinna rządzić krajem. „Da się zidentyfikować interes Niemiec w tej grze. Ale jaki jest interes Francji? - pyta „Le Parisien”.
Dziennik przestrzega Macrona przed popełnieniem podobnego błędu jak jego poprzednik Francois Hollande, który swojego czasu obiecał, że doprowadzi do renegocjacji tzw. traktatu „Merkozy” z 2011 r., zawierającego nie tylko hamulec zadłużenia, a więc powtórzenie kryteriów fiskalnych z Maastricht, ale także zobowiązanie do reformy systemu emerytalnego na wzór niemiecki. Z renegocjacji nic nie wyszło, bo Angela Merkel się na to nie zgodziła. Pozwoliła Hollande’owi zaledwie dodać do traktatu pakt na rzecz wzrostu gospodarczego, na którego realizację do dziś nie ma pieniędzy. Ta porażka była początkiem degrengolady Hollande’a w sondażach. Sukces polityczny na poziomie europejskim nie wynika bowiem tylko z akcji, czyli podejmowanych politycznych działań, ale dobrej woli partnerów. Toczyć wojnę to nie to samo co ją wygrać. Macron najwyraźniej nie wyciągnął wniosków z porażki swojego poprzednika, i usiłuje wymusić ustępstwa na swoich wschodnioeuropejskich partnerach czystą siłą woli. Bo tak!
To zaś może wynikać z coraz bardziej widocznej skłonności Macrona do megalomanii i narcyzmu. Pomijając wydatki na makijażystkę i fryzjera (razem 36 tys. euro w przeciągu trzech ostatnich miesięcy), z których nabijają się media nad Sekwaną, Macron coraz częściej w swych publicznych wystąpieniach uderza w dramatyczne i egzaltowane tony. Podczas wizyty w Bukareszcie wręcz oświadczył, że Francuzi wybrali go, by zrobił z Francji lidera wolnego świata. „Takie jest przeznaczenie Francji, prowadzić Europę w kierunku nowych projektów, być nośnikiem uniwersalizmu, o tym marzą Francuzi, a ja im to zapewnię” - mówił. Jak dodał tylko on jest w stanie zmienić mentalność Francuzów, tylko on jest w stanie przywodzić Europie. Zaznaczył przy tym, że jego wybór na prezydenta wynika z historii. „Odniesiemy sukces. Będziemy w najbliższych latach głosem wolnego świata. Taka jest moja agenda”. Francuscy prezydenci zawsze mieli skłonności do megalomanii, Macron jednak jeszcze niczego nie dokonał, co usprawiedliwiałoby stawianie się w roli zbawiciela świata.
Niedoszły kandydat centroprawicy na prezydenta i mer Bordeaux Alain Juppé uważa, że to co mówi i robi Macron to „bicie piany”. „Mówienie, że będzie się prowadziło inną politykę niż dotąd naprawdę mnie rozśmiesza, bo słyszę to od 40 lat. To czysta komunikacja i marketing. Bicie piany. Gdybym mówił o sobie, że jestem Jowiszem, media zrównałyby mnie z ziemią” - powiedział polityk w wywiadzie z dziennikiem „Sud Ouest”. Macron jest traktowany inaczej, bo otrzymał na start ogromny kredyt zaufania. To zaufanie jednak powoli traci. Sukces stał się dla niego koniecznością i przez ten pryzmat należy rozumieć jego nerwowe i momentami agresywne zachowania i wypowiedzi.
Jeśli wielki projekt zmian, które Macron obiecał, nie dojdzie do skutku, jeśli nie będzie potrafił narzucić swym unijnym partnerom choćby po częsci swojej woli, pierwsza kadencja w Pałacu Elizejskim będzie także jego ostatnią.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Taką polityką Macron sobie jednak sam szkodzi. Wraz z coraz większą izolacją Berlina wokół kwestii uchodźczej, Brexitu i rosnącego niezadowolenia państw Europy Środkowej i Wschodniej z głównego nurtu unijnej polityki Francja miała szansę stać się pośrednikiem między nimi, i odegrać o wiele większą rolę na kontynencie niż dotychczas. Tak w każdym razie uważają media nad Sekwaną, nawet te tradycyjnie przychylne Macronowi. Prezydent Francji wybrał jednak partnerstwo z Berlinem, które stało się czymś w rodzaju dogmatu. W konsekwencji skłócił się z USA, Polską oraz Włochami, których nieprzyjemnie zaskoczył zapowiedzią uruchomienia tzw. „hot spotów” dla imigrantów na terytorium Libii. Obecnie Rzym i Paryż spierają się o to, która z wojujących frakcji w Libii powinna rządzić krajem. „Da się zidentyfikować interes Niemiec w tej grze. Ale jaki jest interes Francji? - pyta „Le Parisien”.
Dziennik przestrzega Macrona przed popełnieniem podobnego błędu jak jego poprzednik Francois Hollande, który swojego czasu obiecał, że doprowadzi do renegocjacji tzw. traktatu „Merkozy” z 2011 r., zawierającego nie tylko hamulec zadłużenia, a więc powtórzenie kryteriów fiskalnych z Maastricht, ale także zobowiązanie do reformy systemu emerytalnego na wzór niemiecki. Z renegocjacji nic nie wyszło, bo Angela Merkel się na to nie zgodziła. Pozwoliła Hollande’owi zaledwie dodać do traktatu pakt na rzecz wzrostu gospodarczego, na którego realizację do dziś nie ma pieniędzy. Ta porażka była początkiem degrengolady Hollande’a w sondażach. Sukces polityczny na poziomie europejskim nie wynika bowiem tylko z akcji, czyli podejmowanych politycznych działań, ale dobrej woli partnerów. Toczyć wojnę to nie to samo co ją wygrać. Macron najwyraźniej nie wyciągnął wniosków z porażki swojego poprzednika, i usiłuje wymusić ustępstwa na swoich wschodnioeuropejskich partnerach czystą siłą woli. Bo tak!
To zaś może wynikać z coraz bardziej widocznej skłonności Macrona do megalomanii i narcyzmu. Pomijając wydatki na makijażystkę i fryzjera (razem 36 tys. euro w przeciągu trzech ostatnich miesięcy), z których nabijają się media nad Sekwaną, Macron coraz częściej w swych publicznych wystąpieniach uderza w dramatyczne i egzaltowane tony. Podczas wizyty w Bukareszcie wręcz oświadczył, że Francuzi wybrali go, by zrobił z Francji lidera wolnego świata. „Takie jest przeznaczenie Francji, prowadzić Europę w kierunku nowych projektów, być nośnikiem uniwersalizmu, o tym marzą Francuzi, a ja im to zapewnię” - mówił. Jak dodał tylko on jest w stanie zmienić mentalność Francuzów, tylko on jest w stanie przywodzić Europie. Zaznaczył przy tym, że jego wybór na prezydenta wynika z historii. „Odniesiemy sukces. Będziemy w najbliższych latach głosem wolnego świata. Taka jest moja agenda”. Francuscy prezydenci zawsze mieli skłonności do megalomanii, Macron jednak jeszcze niczego nie dokonał, co usprawiedliwiałoby stawianie się w roli zbawiciela świata.
Niedoszły kandydat centroprawicy na prezydenta i mer Bordeaux Alain Juppé uważa, że to co mówi i robi Macron to „bicie piany”. „Mówienie, że będzie się prowadziło inną politykę niż dotąd naprawdę mnie rozśmiesza, bo słyszę to od 40 lat. To czysta komunikacja i marketing. Bicie piany. Gdybym mówił o sobie, że jestem Jowiszem, media zrównałyby mnie z ziemią” - powiedział polityk w wywiadzie z dziennikiem „Sud Ouest”. Macron jest traktowany inaczej, bo otrzymał na start ogromny kredyt zaufania. To zaufanie jednak powoli traci. Sukces stał się dla niego koniecznością i przez ten pryzmat należy rozumieć jego nerwowe i momentami agresywne zachowania i wypowiedzi.
Jeśli wielki projekt zmian, które Macron obiecał, nie dojdzie do skutku, jeśli nie będzie potrafił narzucić swym unijnym partnerom choćby po częsci swojej woli, pierwsza kadencja w Pałacu Elizejskim będzie także jego ostatnią.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/354782-srodkowoeuropejskie-tournee-macrona-czyli-prezydent-jowisz-miedzy-pragmatyzmem-a-megalomania-analiza?strona=2