To, że w końcu Turcy zestrzelą rosyjski samolot stawało się prawdopodobne od dłuższego czasu. Już sama kremlowska decyzja o interwencji w Syrii (przypomnijmy: Moskwa broni dyktatora Assada, Ankara chce jego obalenia, aby zdominować ten kluczowy w regionie kraj) niosła ze sobą takie zagrożenie.
A zachowanie rosyjskich pilotów, wielokrotnie już naruszających turecką granicę, zwiększało to zagrożenie do granic pewności. Przecież Turcja to nie jest jakiś tam kraik, z którym można sobie tak postępować bezkarnie; posiada jedną z najsilniejszych armii świata i jest państwem asertywnym co się zowie. Potrafi realizować swoje interesy z brutalnością podobną do rosyjskiej.
Rosjanie wiedzieli o tym dobrze; ich dyplomacja i służby specjalne to bardzo efektywne instytucje. Dodatkowo mają potężny potencjał wiedzy o regionach, położonych na południe od dawnego ZSRR, wyspecjalizowane instytucje naukowe kumulują tę wiedzę od głębokich czasów radzieckich, jeśli nie od carskich. A jednak sprowokowali; doprowadzili do zestrzelenia własnego samolotu. Dlaczego? Odpowiedzi nie znajdziemy w świecie polityki i logiki.
Moim zdaniem mamy tu do czynienia z nakręcającą się spiralą o psychologicznym charakterze. Od dłuższego czasu szli do przodu. Odnosili zwycięstwa, „wstawali z kolan”. We własnym rozumieniu przybliżali się do ostatecznego odzyskania statusu światowego supermocarstwa.
Wprowadziło to ich w specyficzny stan psychiczny, który w znaczącym zakresie zredukował ich ostrożność. Odwrotnie. Poczuli się nad wyraz pewnie. Wiedzieli że ryzykują, że Turcja to nie Mołdawia czy jakiś tam inny Tadżykistan. Ale parli naprzód. Bo przez moment wydawało im się, że mogą wszystko.
Turcy twierdzą, że przed otwarciem ognia parokrotnie ostrzegali lotników z rosyjskiego bombowca, a ci nie reagowali. Jeśli to prawda – a nie uważam, by było to nieprawdopodobne –zachowanie tych ostatnich (przecież z pewnością zatwierdzone przez dowództwo, albo bezpośrednio w tym momencie, drogą radiową, albo wcześniej, w formie instrukcji jak zachować się w wypadku zaistnienia takiej sytuacji) było ilustracją i efektem tego specyficznego stanu psychicznego.
Specyficznego stanu psychicznego, w którym znaleźli się nie tylko ci piloci, ale i ich dowódcy, i w ogóle cały łańcuszek ludzi odpowiedzialnych za to, że Su-24 znalazł się tam, gdzie się znalazł. Łańcuszek kończący się na Kremlu.
A z tego wszystkiego wypływają dwa wnioski. Po pierwsze o destrukcyjnej sile imperialnych emocji, które penetrują rosyjską duszę. A po drugie – od kilku lat mówiono i pisano, że przeciwnicy Rosji zawsze mogą liczyć na to, że Putin zrobi coś, co nie da wyboru nawet zwolennikom dobrych stosunków z Moskwą. Że zawsze przekroczy jakąś granicę, poza którą nawet ci, którzy tego bardzo nie chcą, będą musieli niechętnie zgodzić się jakieś antyrosyjskie posunięcia. Bo Władimir Władimirowicz ich niechcący do tego zmusi.
Tak było dość długo, ale potem zaczęło się zmieniać. „Deeskalacja” w Donbasie i polityka narzucania Zachodowi sojuszu w sprawie ISIS były działaniem zgrabnym i pozbawionym starego typu błędów. Ale teraz Suchoj przekroczył turecką granicę.
Sprowokowanie Turków oznaczać może, że alkoholik po krótkim okresie abstynencji znów złapał butelkę wódki. Że chce przede wszystkim nie osiągnąć realnych celów, ale pokazać całemu światu, że jest silny, silny, najsilniejszy! Nawet jeśli w ten sposób sam sobie zaszkodzi.
Że – tak jak w starej anegdocie – skorpion, przewożony na drugi brzeg rzeki przez żółwia, po prostu musiał go ukąsić, choć utonie razem z nim. Bo taka jest jego natura.
„Co ma Putin w głowie?” - Eltchaninoff Michael. Książka do kupienia „wSklepiku.pl”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/272877-kremlowski-skorpion-gryzie-bo-taka-jest-jego-natura-sprowokowanie-turkow-oznaczac-moze-ze-alkoholik-po-krotkim-okresie-abstynencji-znow-zlapal-butelke-wodki