Święty i wieczny jest zdaniem wielu starych członków sojuszu północnoatlantyckiego „Akt Założycielski o Wzajemnych Stosunkach, Współpracy i Bezpieczeństwie między NATO a Federacją Rosyjską”, podpisany w 1997 roku, zanim sojusz zaczął rozszerzać się na wschód. Dzięki „Aktowi Założycielskiemu” zimnowojenna Żelazna Kurtyna dostała życie po śmierci.
Według dogmatycznej wykładni, dokument wyklucza rozmieszczanie sojuszniczej broni jądrowej i stałe stacjonowanie niejądrowych „większych sił bojowych” sojuszu w nowych państwach członkowskich. Wschodnia flanka NATO od Estonii przez Polskę po Bułgarię, pozostałe poza Polską kraje wyszehradzkie i Słowenia są obszarem rozrzedzonej mocy, kuszącym Rosję perspektywą taniej agresji.
Dogmatyczną wykładnię podtrzymuje nie tylko Rosja. Gdy Polska i inne państwa wschodniej flanki wnioskowały przed ostatnim szczytem sojuszu jesienią 2014 roku o uznanie „Aktu Założycielskiego” za nieobowiązujący, trafiły na opór części sojuszników zachodnich. Decyzje w NATO wymagają jednomyślności, a wynikł głęboki podział. Naczelnym dogmatykiem była kanclerz Angela Merkel w roli samozwańczego cesarza Europy.
Frakcja dogmatyczna, skupiona wokół osi Berlin-Paryż, odrzuca wszystkie argumenty przeciw „Aktowi Założycielskiemu”. Argumenty są liczne: dokument nie dotyczy zbiorowej obrony, do której NATO musi teraz się przygotować; dokument nie jest traktatem i nie wiąże prawnie; powstał w nieistniejących już okolicznościach; sama Rosja złamała różne jego zapisy. Ponieważ nic dotąd nie przekonało frakcji dogmatycznej, sojusz nieśmiało i z zastrzeżeniami wysyła jednostki bojowe na wschodnią flankę i mówi niejasno o obecności „ciągłej rotacyjnej”, zamiast jasno o stałej. Dogmatycy byliby także przeciwni włączeniu Polski lub innych nowych członków do programu wspólnego używania amerykańskiej taktycznej broni atomowej na wypadek wojny.
Ale dodatkowy argument z życia ma szansę złamać dogmat i dogmatyków. Życie sojuszu obeszło przestarzałe ograniczenia. Dokonało tego na południowym końcu wschodniej flanki – w Bułgarii, stosunkowo daleko od Berlina i Paryża, od lądowych granic Rosji i od skupiającej uwagę Europy i Ameryki wojny na Ukrainie. Daleko i blisko, bo tylko przez szerokość Morza Czarnego.
Pięć stałych baz wojskowych NATO utworzono w Bułgarii po jej przyjęciu do sojuszu w 2004 roku. Powstały na południu i południowym wschodzie kraju – w strategicznych regionach nad Morzem Czarnym i granicą Turcji. Cztery bazy naszą oficjalną nazwę „bułgarsko-amerykańskich”, lecz są udostępniane również innym sojusznikom. Taki jest status baz lotniczo-lądowych Bezmer i Graf Ignatievo, bazy wojsk lądowych Nowo Seło i centrum logistycznego Ajtos. Umowa między Bułgarią a USA przewiduje obecność w tych czterech bazach do 5000 żołnierzy amerykańskich jednocześnie. Na podstawie osobnych umów – bez limitu liczebności sił zagranicznych – bułgarska baza morska Atija w wielkim mieście portowym i handlowym Burgas stała się praktycznie głównym czarnomorskim międzynarodowym portem wojennym NATO.
Życie pokazało, że „Akt Założycielski” NATO-Rosja nie jest wyryty na kamiennych tablicach. To brudny świstek papieru rozmiękły w wodzie morskiej. Polska i inne kraje wschodniej flanki sojuszu graniczące z Rosją powinny pilnie nauczyć się używania bułgarskiego wzoru.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/235807-porozumienie-nato-rosja-o-silach-sojuszu-w-nowych-panstwach-czlonkowskich-juz-nie-obowiazuje-w-bulgarii-wzor-dla-polski