Wstępne wyniki ustala się w tzw. próbnych biurach, za pomocą systemu prawdopodobieństwa. Na ostateczne wyniki trzeba na ogół trochę poczekać, ale nie odbiegają one zasadniczo od tych wstępnych - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Georges Mink, Dyrektor badań w Instytucie Nauk Politycznych Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS) w Paryżu, wykładowca w Kolegium Europejskim.
wPolityce.pl: - Od wczoraj wiadomo, kto wygrał we Francji wybory do Parlamentu Europejskiego. W Polsce nie wiadomo. Wciąż czekamy, bo Państwowa Komisja Wyborcza nie potrafi liczyć. Jak Francuzi to robią, że są w stanie podać wstępny wynik po kilku godzinach?
Prof. Georges Mink: - Jak to nie wiadomo? To kuriozalne. U nas we Francji proces wyborczy jest bardzo sprawnie zorganizowany. Są komitety wyborcze, które liczą oddane glosy, a potem wysyłają je do punktów zbioru, podłączonych elektronicznie do MSW. W czasie głosowania w biurach wyborczych członkowie komitetów zwracają się do głosujących z zapytaniem czy chcą uczestniczyć w liczeniu głosów. Liczenie odbywa się następnie w obecności przedstawicieli wszystkich partii, które wystawiły kandydatów. Pojemniki z policzonymi głosami są pieczętowane i wysyłane do punktów zbioru. Biur wyborczych jest bardzo dużo, podobnie jak punktów zbioru. Liczy się bardzo szybko. Wstępne wyniki są znane już po kilku godzinach. Ustala się je w tzw. próbnych biurach, za pomocą systemem prawdopodobieństwa. Na ostateczne wyniki trzeba na ogół trochę poczekać, ale nie odbiegają one zasadniczo od tych wstępnych.
W wielu europejskich krajach, w tym we Francji, Wielkiej Brytanii wygrali eurosceptycy. W Grecji zwyciężyła skrajnie lewicowa i antyeuropejska Syriza. Czy to oznacza, że kryzys zaufania do Unii Europejskiej się pogłębił? Europejska idea ostatecznie straciła swój blask?
— Nie ujednolicał bym tego zjawiska. W każdym z krajów na wybory do Parlamentu Europejskiego nakłada się wewnętrzna sytuacja polityczna. Na tym polega zresztą największa wada eurowyborów. Ludzie głosując nie mają na myśli Europy, tylko sytuację w swoim kraju. Wyrażają aprobatę bądź dezaprobatę wobec własnych rządów. Do tego dochodzi fakt, że Europa wciąż tkwi w kryzysie. Wprawdzie nadchodzi już zmiana na lepsze, ale ona nie jest jeszcze odczuwalna. W Niemczech zwyciężyli chadecy, bo ludzie są zadowoleni z polityki Merkel. We Francji poziom zadowolenia z władz jest bardzo niski, stąd zwycięstwo Frontu Narodowego Marine Le Pen. FN skupił na sobie głosy niezadowolonych, tak jak Syriza w Grecji, po tym jak skompromitowała się grecka skrajna prawica. We Francji dochodzi do tego proces powolnego wyzwalania się kultury politycznej, która przez lata była przyduszona moralnym tabu, jest to „kultura petainowska”, kultura ludzi myślących tylko o sobie, ludzi sfrustrowanych. Na tym gruncie przez lata budował Jean-Marie Le Pen, z umiarkowanym sukcesem, bo popełniał, częściowo celowo, poważne gafy polityczne. Kiedy stery partii przejęła jego córka, unowocześniła partię, zrobiła z niej ugrupowanie akceptowalne. Marine Le Pen jest nowoczesna, ma charyzmę. Ale mimo zwycięstwa w niedzielę nie reprezentuje całego społeczeństwa.
Media nad Sekwaną mówią jednak o „trzęsieniu ziemi”. Na FN głosowali bowiem głownie ludzie młodzi. Niektórzy spekulują, że partia Le Pen może wygrać także następne wybory parlamentarne…
— Bardzo wielu młodych ludzi jest dziś bez pracy, czują się wykluczeni, a Europa jest dla nich abstrakcją. Wizja Europy Le Pen odpowiada ich poglądom. Uważają, że UE to syte ponadnarodowe elity, które zapewniają sobie wysokie zarobki i emerytury w Brukseli. Unia kojarzy im się także z otwartymi granicami, dzięki którym przyjeżdżają imigranci i zabierają im pracę. Europa nie potrafi się zresztą sprzedać, pokazać, że należy do wszystkich, że warto być Europejczykiem. Drugim czynnikiem jest zła sytuacja gospodarcza i kompromitacja systemu dwupartyjnego we Francji, tzw. systemu UMPS, zużycia się tego systemu. Więź między normatywną władzą, a przedsiębiorcami została zerwana już co najmniej 10 lat temu. Związki zawodowe blokują wszelkie reformy, a politycy myślą tylko o wyborach, panuje klientelizm i biurokratyzm. Stąd coraz większe niezadowolenie Francuzów. Nie oznacza to jednak, że FN dojdzie do władzy. W latach 60. XX wieku to Partia Komunistyczna skupiała niezadowolonych, pełniła funkcję społecznego trybuna. Miała 25 proc. poparcia, tyle co FN dziś. Nigdy jednak nie rządziła.
W jaki sposób obecność tak dużej liczby eurosceptycznych posłów wpłynie na funkcjonowanie PE?
— Jeśli spojrzymy na nowy skład PE, to niewiele się zmieni. Tradycyjne partie straciły wyborców, ale pozostają główną siłą z poparciem Liberałów i Zielonych. UE będzie dalej funkcjonować jak dotychczas, choć mam nadzieję, że szok tych eurowyborów doprowadzi do debaty nad tym jak zdemokratyzować UE, sprawić, by bardziej służyła ludziom. Jeśli chodzi o eurosceptyków, to spodziewam się większego rozgardiaszu w PE, różnych głośnych inscenizacji, krzyków symbolicznych, ale mało sensownych projektów. Bo by takie wspólnotowe projekty zrealizować, potrzebne jest poparcie we władzach własnego kraju albo w referendum.
Rozmawiała Aleksandra Rybińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/197757-francuski-politolog-jak-to-nie-ma-wynikow-u-nas-sa-znane-juz-po-kilku-godzinach-proces-wyborczy-jest-bardzo-sprawnie-zorganizowany-nasz-wywiad