Za nami kolejny weekend ze skokami narciarskimi w Zakopanem, a więc kulminacyjny punkt sportowego sezonu zimowego w Polsce. Na przykładzie tegorocznych wydarzeń na Wielkiej Krokwi w Zakopanem było widać bardzo wyraźnie, jak zmieniły się te zawody od czasu pierwszych sukcesów Adama Małysza i eksplozji popularności tej dyscypliny sportu w naszym kraju
Od żywiołu i śnieżek do klasy światowej rywali
Morze biało-czerwonych flag, 50 tys. kibiców oblegających Wielką Krokiew w formule wielkiego, spontanicznego biwaku, bardzo głośny doping, a do tego nieznane nigdzie indziej incydenty jak rzucanie śnieżkami w Svena Hannawalda – takie były pierwsze lata „małyszomanii” w Zakopanem.
CHUDE LATA
Od igrzysk olimpijskich w japońskim Sapporo w 1972 r. polskim kibicom cały czas przypominano niespodziewany złoty medal zdobyty na tej imprezie przez Wojciecha Fortunę. Sukces Fortuny był jedną z legend polskiego sportu, był jak słynny mecz na Wembley reprezentacji piłkarskiej Kazimierza Górskiego, jak skok Władysława Kozakiewicza na igrzyskach w Moskwie i jego słynny gest. To przez lata było jedno z tych osiągnięć i tych wydarzeń, do których wracały kolejne generacje sportowych komentatorów. Najlepszy między medalem Fortuny a erą Małysza polski skoczek narciarski – Piotr Fijas, zawsze był w cieniu „kultowego” osiągnięcia Fortuny z Sapporo. Nie zmienił tego nawet fakt, że pan Piotr wygrał pierwszy w historii konkurs Pucharu Świata na Wielkiej Krokwi właśnie. 27 stycznia 1980 r. wyprzedził zaledwie o 0,1 pkt. innego polskiego skoczka – Stanisława Bobaka, który dzień wcześniej wygrał zawody PŚ na Średniej Krokwi. Wszystko to działo się w pierwszym w historii sezonie Pucharu Świata w skokach narciarskich. Starsi kibice tego sportu doskonale pamiętają, że wówczas konkursy skoków potrafiły trwać wiele godzin, gdyż startowali wszyscy zgłoszeni zawodnicy, a dopiero później do drugiej serii awansowała czołowa 50. Rywalizacja była też dużo bardziej czytelna i jasna, gdyż nie istniały żadne skomplikowane przeliczniki i algorytmy, które dziś mają niwelować różnice warunków pogodowych dla poszczególnych skoczków czy poziom belki startowej. Jeżeli w trakcie zawodów sędziowie decydowali o obniżeniu bądź podwyższeniu rozbiegu, wiązało się to z koniecznością powtórzenia wszystkich oddanych wcześniej skoków, tak by każdy miał równe szanse.
Jak wspominał Piotr Fijas w jednym z wywiadów, za zwycięstwo w konkursie na Wielkiej Krokwi otrzymał… piękny damski kożuch, którym obdarował swoją mamę. Pana Piotra pamiętamy jednak głównie z tego, że był aż przez siedem lat (od 1987 do 1994 r.) rekordzistą świata w długości lotu narciarskiego. 14 marca 1987 r. w Planicy Fijas poleciał na odległość 194 m. W tym miejscu warto wspomnieć, że zarówno skocznia mamucia w Planicy, jak i Wielka Krokiew były od tamtej pory wielokrotnie modernizowane, co pozwalało na oddawania coraz dalszych skoków.
Zwycięstwo Piotra Fijasa w 1980 r. w Zakopanem nie sprawiło jednak, że Polacy zakochali się w skokach. Ponura dekada lat 80. XX w., a więc schyłkowy czas PRL, to były lata, kiedy kibice narciarscy pasjonowali się rywalizacją takich skoczków jak fiński mistrz Matti Nykänen czy pochodzący z NRD Jens Weißflog na skoczniach położonych w Alpach czy Skandynawii. Zakopane służyło jedynie jako arena zawodów krajowych. Zawody PŚ po raz drugi trafiły na Wielką Krokiew dopiero w 1990 r. Już wtedy polscy organizatorzy pokazali, że mimo braku wprawy swoich kolegów z obiektów regularnie wykorzystywanych do rywalizacji na najwyższym poziomie potrafią perfekcyjnie przygotować skocznię do zawodów. A w 1990 r. było to wyjątkowo trudne z uwagi na bezśnieżną zimę w Tatrach, która – jak widać -trafiała się nawet w czasach, gdy nikt nie słyszał jeszcze o globalnym ociepleniu. W konkursie z 1990 r. zwyciężył Niemiec Jens Weißflog i… Zakopane znów zapomniało o Pucharze Świata, tym razem jednak już tylko na sześć lat. Następnie Wielka Krokiew zaczęła być wykorzystywane nieco częściej, bo najlepsi skoczkowie świata rywalizowali w stolicy polskich Tatr w latach 1998 i 1999, ale na stałe do kalendarza tego najbardziej elitarnego cyklu polski obiekt trafił w 2002 r.
Żywioł pod skocznią
Nie trzeba dodawać, że ojcem sukcesu Zakopanego jako areny, która bardzo szybko urosła do rangi jednej z najważniejszych w sezonie, był Adam Małysz. Eksplozja talentu skoczka z Wisły, która nastąpiła na przełomie 2000 i 2001 r. zapoczątkowała nową erę tej dyscypliny sportu w naszym kraju. Po latach widać wyraźnie, ile znaczyły sukcesy Adama Małysza nie tylko dla niego samego, nie tylko dla polskich kibiców, ale i dla rozwoju skoków narciarskich w Polsce, w tym istnienia i modernizacji Wielkiej Krokwi, a także nowoczesnej skoczni w Wiśle. Dla włodarzy światowych skoków stało się jasne, że Polska jest nowym krajem na mapie skoków narciarskich, który będzie się liczył w światowej czołówce.
Przyznajmy jednak, że początki „małyszomanii” był dość… przaśne. W pierwszej połowie pierwszej dekady XXI w. atmosfera pod Wielką Krokwią bywała tak gorąca, że często bardziej przypominała piłkarski stadion niż utarte dotąd zwyczaje panujące na innych obiektach narciarskich. Mimo usłyszanych czasem gwizdów czy celowaniem śnieżkami w rywali Małysza ogólnie skoczkowie zakochali się w atmosferze Zakopanego. Dla przyzwyczajonych do powściągliwych reakcji kibiców skoczków z Austrii, Niemiec czy ze Skandynawii ta żywiołowość polskiej publiczności, trąbki, transparenty i głośne śpiewy były wkroczeniem w świat zarezerwowany dotąd dla przedstawicieli takich dyscyplin jak piłka nożna. Trudno się dziwić, że dla wielu skoczków ze światowej elity Zakopane bardzo szybko stało się ulubionym miejscem startów, a konkursów w Polsce nie mogli się po prostu doczekać. Nikomu też nie przeszkadzało, że oczywiście ulubieńcem i najgoręcej dopingowanym zawodnikiem był Adam Małysz. Widać też było wyraźnie, że Małysz, a później także inni nasi skoczkowie zawsze tak bardzo pragnęli zwyciężyć na Wielkiej Krokwi, że ta presja często nie pozwalała im osiągać spodziewanych wyników.
Pełny profesjonalizm i kultura
Lata „małyszomanii” mamy już jednak za sobą, a po Adamie Małyszu na rozbiegu Wielkiej Krokwi stawali jego jakże godni następcy, a zwłaszcza Kamil Stoch. Zapoczątkowana też sukcesami wiślanina popularność tej dyscypliny sportu w Polsce przełożyła się na wzrost kibicowskiej świadomości. Polacy nie tylko pokochali skoki, lecz także przez lata nauczyli się, o co w nich chodzi. Choć nowe przepisy coraz bardziej gmatwały kwestię czytelności rywalizacji, to zaznajomieni już dobrze z tematem polscy kibice nie odwrócili się od skoków. Doczekaliśmy się zatem mocnej drużyny i dużo silniejszej reprezentacji biało-czerwonych zawodników w elicie, niż było to w czasach nieco osamotnionego Małysza, a także dołączyliśmy do grona nacji o wysokiej kulturze organizacyjnej i kibicowskiej w tej trudnej dyscyplinie.
Dziś pod Wielką Krokwią nie ma już tłumów, spontanicznie organizujących się niczym na wielki piknik, ale są tysiące kibiców świadomych rywalizacji, korzystających z nowoczesnego i kompleksowego zaplecza obiektu. Zawody są pokazywane w sposób perfekcyjny – do ujęć wykorzystuje się kamery dynamiczne, kamery usytuowane nad rozbiegiem i podążające za skoczkiem w czasie najazdu i lotu, a obiekt jest podświetlany w czasie konkursu nocnego. Wszystko to tworzy niesamowity klimat zawodów. Gdy dziś odtwarza się z archiwalnych nagrań przebieg zawodów rozgrywanych w Zakopanem 20 lat temu, to najlepiej widać, jak wielki postęp zrobiły polskie skoki także w sferze organizacyjnej. Nie tylko nie mamy się czego wstydzić przed światem, ale możemy wręcz być przykładem dla organizatorów innych tego typu zawodów.
Tegoroczny weekend ze skokami w Zakopanem był wyjątkowo trudny dla organizatorów z uwagi na kapryśną, wietrzną pogodę. Mimo tych kłopotów poradzono sobie perfekcyjnie, zapewniając zarówno atrakcyjność samej imprezy, jak i bezpieczeństwo dla wszystkich startujących zawodników. Widok kilkunastu osób z obsługi technicznej wyposażonych w „odkurzacze” do błyskawicznego usuwania śniegu z torów najazdowych z pewnością zapadł w pamięć wielu kibiców. Był to tylko jeden z przejawów idealnej organizacji imprezy, która na stałe weszła do kalendarza Pucharu Świata, a być może wciąż dla wielu skoczków jest jego najważniejszym, kulminacyjnym punktem.
Wielka Krokiew
Nazwa skoczni pochodzi od góry Krokiew, na której północnym zboczu usytuowano obiekt. Zbocze, schowane w tatrzańskim reglu, zostało wybrane na miejsce budowy skoczni przez słynnego zakopiańskiego społecznika i dyrektora miejscowej Szkoły Przemysłu Drzewnego Karola Stryjeńskiego. Zaprojektował on skocznię w tym miejscu i zainicjował jej budowę. Jak wiele projektów realizowanych w czasach II Rzeczypospolitej, także w budowę Wielkiej Krokwi zaangażowano wojsko. Było to konieczne, gdyż zbocze Krokwi odpowiednio „rzeźbiono” pod najazd i zeskok przy użyciu materiałów wybuchowych. Skocznię otwarto 22 marca 1925 r., kiedy to mimo odwilży i deszczu rozegrano pierwsze zawody, których tryumfator – Wojciech Gąsienica-Sieczka – skoczył 36 m. Przez niemal 100 lat swojego istnienia największa polska skocznia narciarska była wielokrotnie przebudowywana i powiększana, co umożliwiało coraz dalsze skoki. Obecnie punkt konstrukcyjny skoczni wynosi 125 m, a „rozmiar” skoczni 140 m, jednak możliwe są skoki o długości dochodzącej do 150 m. Rekord skoczni Dawida Kubackiego to 143,5 m, a Yukiya Satō 14 stycznia 2022 r. ustanowił nowy rekord – 147 m. Aktualnie trybuny pod Wielką Krokwią mogą pomieści 40 tys. kibiców, jednak z uwagi na komfort oglądających szacuje się, że optymalną liczbą jest ok. 25 tys. osób. Tym samym raczej nigdy nie zostanie pobity już rekord z 1962 r., kiedy to zawody na Wielkiej Krokwi rozgrywane w ramach mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym oglądało 120 tys. kibiców.
Parametry techniczne Wielkiej Krokwi
— Punkt konstrukcyjny: 125 m — Wielkość skoczni (HS): 140 m – od 2018 r. — Długość najazdu: 98,7 m — Nachylenie najazdu: 35 st. — Długość progu: 6,5 m — Nachylenie progu: 11 st. — Wysokość progu: 3,13 m — Nachylenie zeskoku: 34,3 st.
Polacy na Wielkiej Krokwi - Przeszkadzała presja i sędziowie
Zawody Pucharu Świata na Wielkiej Krokwi w Zakopanem nigdy nie były łatwe dla najlepszych polskich skoczków narciarskich. Ogromna presja publiczności czasem deprymowała naszych mistrzów, choć oczywiście się do tego nie przyznawali. Dodatkowo Polacy często miewali pecha, o czym najdobitniej świadczy ostatni weekend w Zakopanem, gdy przez błędy sędziów pozbawiono Dawida Kubackiego pewnego zwycięstwa Triumf w stolicy polskich Tatr przy tysiącach żywiołowo reagujących kibiców siłą rzeczy stawał się jednym z głównych celów w sezonie dla takich zawodników jak Adam Małysz czy Kamil Stoch. 19 stycznia 2002 r. polscy fani doczekali się pierwszego konkursu na Wielkiej Krokwi z Małyszem w roli faworyta. I mistrz… zawiódł tego dnia, zajmując dopiero siódmą pozycję, co było dla tłumów pod skocznią ogromnym rozczarowaniem. Obiekt eksplodował radością jednak już na drugi dzień, kiedy „orzeł z Wisły” najwyraźniej pozbył się presji z dnia poprzedniego i wygrał zawody. Dla obserwatorów skoków stało się jednak jasne, że Zakopane, choć jest wyjątkowym miejscem w kalendarzu Pucharu Świata z uwagi na niespotykaną nigdzie indziej żywiołowość publiki, będzie dla polskich faworytów trudnym terenem.
Tym bardziej należy docenić wyniki, które polscy skoczkowie osiągali w Zakopanem. Adam Małysz zwyciężał na Wielkiej Krokwi aż czterokrotnie, dwa razy był drugi i także dwa razy zajmował trzecie miejsce. Osiem miejsc na podium Małysza to najlepsze osiągnięcie w historii na równi z Finem Janne Ahonenem, który także osiem razy stawał „na pudle” pod Tatrami, raz wygrywając, sześć razy zajmując drugie miejsce i raz trzecie. Co ciekawe, z rywalizacją Małysza i Ahonena w Zakopanem wiąże się dosyć dramatyczna historia, którą Fin ujawnił po wielu latach w swojej autobiografii. Otóż w styczniu 2005 r. miał on otrzymać wysłanego z Polski e-maila o treści: „Jeśli wygrasz w Zakopanem z Małyszem, to cię zastrzelę”. Podobno polska policja potraktowała tę sprawę poważnie i fiński skoczek otrzymał osobistą ochronę policyjną na czas pobytu w Zakopanem. Poproszony po latach o skomentowanie tych rewelacji Adam Małysz był wyraźnie zszokowany tą historią i trudno mu się dziwić. Polski mistrz przeprosił Janne Ahonena za tamtą sytuację, dowodząc swojej wielkiej klasy, którą po raz pierwszy pokazał już na samym początku „małyszomanii”, gdy nie bardzo obyci jeszcze wówczas w świecie skoków polscy kibice wygwizdywali rywali Polaka. – Tak nie wolno, ja jestem oklaskiwany na każdej skoczni na świecie – denerwował się Małysz. Reprymenda przyniosła błyskawiczny skutek, bo już w kolejnym roku polscy kibice potrafili godnie przywitać i docenić największych rywali swojego ulubieńca.
Bardzo istotne dla historii polskich skoków wydarzenia miały miejsce na Wielkiej Krokwi w 2011 r. Wówczas zaplanowano na zakopiańskiej skoczni aż trzy konkursy indywidualne zaliczane do klasyfikacji PŚ. Pierwszy z nich wygrał stary mistrz Małysz, w drugim najlepszy był Szwajcar Simon Ammann, ale żaden Polak nie załapał się nawet na podium. Trzeci konkurs wygrał za to Kamil Stoch. Doszło zatem do czegoś w rodzaju sztafety pokoleń (choć Małysza i Stocha dzieli jedynie 10 lat). Adam Małysz zakończył swoją karierę skoczka właśnie w 2011 r., a Kamil Stoch wówczas zaczynał drogę po wielkie trofea. W sumie Kamil aż pięciokrotnie zwyciężał w Zakopanem i raz stanął na trzecim stopniu podium. Pod względem zwycięstw jest rekordzistą wspólnie z Austriakiem Gregorem Schlierenzauerem, który do pięciu zwycięstw dołożył jedno drugie miejsce i tym samym zajmuje pierwsze miejsce na liście triumfatorów wszech czasów w Zakopanem.
Trudno się dziwić, że dla polskich skoczków wygrana w Zakopanem jest tak istotna, bo każdy marzy, by sprawić radość swoim kibicom, zwłaszcza jeśli dopingują oni tak gorąco swoich ulubieńców, jak czynią to właśnie kibice pod Krokwią. Tym można wytłumaczyć złość, którą zapłonęli członkowie polskiej ekipy z prezesem Polskiego Związku Narciarskiego Adamem Małyszem na czele, gdy z triumfu w Zakopanem został „obrabowany” w tym roku Dawid Kubacki. Znajdujący się w znakomitej formie Kubacki zapewne nigdzie nie chciał wygrać tak bardzo jak właśnie przed własną publicznością. Określany dotąd jako „król lata” – z uwagi na czterokrotny triumf w cyklu Grand Prix na igelicie – Kubacki nieraz udowodnił jednak, że potrafi skakać także zimą. Do złotego medalu mistrzostw świata w drużynie (2017), złotego medalu mistrzostw świata indywidualnie (2019) i wygranej w Turnieju Czterech Skoczni (2020) Dawid ma szansę dołożyć w tym sezonie swój pierwszy triumf w zimowym cyklu Pucharu Świata. Nasz skoczek marzył z pewnością, że droga po pierwszą w karierze Kryształową Kulę za sezon zimowy będzie wiodła również przez zwycięstwo w Zakopanem. Niestety, mimo znakomitej sportowej formy i naprawdę niemal idealnych skoków plany te pokrzyżowała w tym roku pogoda i niezbyt dobrze się w niej odnajdujący Czech, były skoczek Borek Sedlák, który pełnił funkcję tzw. startera, czyli decydował, czy warunki pozwalają na oddanie skoku w danym momencie, i włączał zielone bądź czerwone światło na rozbiegu skoczni.
Kubacki, prowadzący po pierwszej serii zawodów w Zakopanem z dużą przewagą, nie otrzymał zgody na skok w momencie, gdy wiatr sprzyjał osiągnięciu rekordowego skoku, został za to puszczony z rozbiegu, gdy w plecy polskiemu skoczkowi zaczęła wiać istna wichura. Tylko naprawdę mistrzowskie umiejętności Kubackiego sprawiły, że w tych warunkach osiągnął aż 124 m, czyli metr mniej niż wynosi obecnie punkt konstrukcyjny obiektu w Zakopanem. Mimo to i mimo sporej rekompensaty punktowej za fatalne warunki pogodowe Kubacki uzyskał łączną notę o punkt niższą od swojego największego rywala w obecnym sezonie, czyli Norwega Halvora Egnera Graneruda. Trudno się dziwić, że Kubacki nie potrafił cieszyć się z podium w Zakopanem. W tym sezonie wygrał już dwa konkursy indywidualne w Wiśle na skoczni im. Adama Małysza, ale w Zakopanem wciąż nie może sięgnąć po najwyższy laur. Co ciekawe, dotyczy to także letniego Grand Prix w skokach, w której Dawid wygrał łącznie 14 konkursów, co jest rekordem wszech czasów, ale w Zakopanem najwyżej sklasyfikowany był na… drugim miejscu, gdy w 2019 r. przegrał pod Tatrami z Kamilem Stochem. Kolejną szansę na przełamanie tej niedobrej passy Dawid będzie miał w przyszłym roku.
Tabela wszech czasów konkursów indywidualny PŚ w Zakopanem
1 . Gregor Schlierenzauer (Austria) – 5 zwycięstw, 1 drugie miejsce 2 . Kamil Stoch (Polska) – 5 zwycięstw, 1 trzecie miejsce 3 . Adam Małysz (Polska) – 4 zwycięstwa, 2 drugie miejsca, 2 trzecie miejsce 4 . Matti Hautamäki (Finlandia) – 3 zwycięstwa, 2 trzecie miejsca 5 . Sven Hannawald (Niemcy) – 2 zwycięstwa, 2 drugie miejsca, 2 trzecie miejsca 6 . Stefan Kraft (Austria) – 2 zwycięstwa, 2 drugie miejsca, 1 trzecie miejsce 7 . Anders Bardal (Norwegia) – 2 zwycięstwa, 1 drugie miejsce, 1 trzecie miejsce 8 . Primož Peterka (Słowenia) – 2 zwycięstwa, 1 drugie miejsce 9 . Martin Schmitt (Niemcy) – 2 zwycięstwa, 1 trzecie miejsce 10 . Marius Lindvik (Norwegia) – 2 zwycięstwa, 1 trzecie miejsce 11 . Halvor Egner Granerud (Norwegia) – 2 zwycięstwa 12 . Janne Ahonen (Finlandia) – 1 zwycięstwo, 6 drugich miejsc, 1 trzecie miejsce
Prezes PZN Adam Małysz wierzy, że znajdą się nowe talenty - Jaka przyszłość polskich skoków?
Piotr Żyła 16 stycznia skończył 36 lat, a Kamil Stoch tyle samo świeczek na swoim torcie urodzinowym zdmuchnie 25 maja. Najlepszy w tym sezonie z Polaków Dawid Kubacki 12 marca będzie obchodził 32. urodziny. Czy to oznacza, że za kilka lat, gdy wspomniana trójka zakończy kariery, nie będziemy mieli Polaków w światowej czołówce?
Rozegrane przed ponad tygodniem konkursy drużynowy i indywidualny w Zakopanem pokazały, że Polacy niezmiennie pałają miłością do skoków narciarskich, którą w biało-czerwonych sercach zaszczepił na początku wieku Adam Małysz. Trudno nam zatem sobie wyobrazić by żaden z polskich zawodników nie odgrywał w stawce skoczków znaczącej roli. Popularność dyscypliny w Polsce nie zakończyła się wraz z karierą Adama Małysza, gdyż natychmiast doczekaliśmy się jego godnych następców, zwłaszcza w osobie Kamila Stocha. Czas jednak płynie nieubłaganie i widać wyraźnie, że już dziś powinniśmy intensywnie rozglądać się za następcami obecnych asów.
W tym miejscu warto wspomnieć także o niezwykle zasłużonym i efektywnym, ale wciąż kluczowym dla naszej przyszłości Narodowym Programie Rozwoju Skoków Narciarskich i Kombinacji Norweskiej „Szukamy Następców Mistrza”, który zmienił swojego sponsora tytularnego. Po fuzji Lotosu i Orlenu, znany cykl zawodów dla dzieci i młodzieży Lotos Cup nazywa się teraz Orlen Cup. Jako jeden z pierwszych z dumą poinformował o tym fakcie powołany w czerwcu na stanowisko prezesa Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz.
To, że tak doświadczona i znakomicie znająca realia skoków osoba jak Małysz została prezesem PZN, także daje nam nadzieję, że piękna historia polskich skoków, którą obecny pan prezes sam rozpoczął, będzie trwała nadal.
Mamy Pawła Wąska, mamy innych młodych utalentowanych skoczków, u których istnieje jeszcze pewna blokada, ale wierzę, że ich talenty rozwiną się zgodnie z oczekiwaniami
– przekonywał Adam Małysz podczas zorganizowanego przez Orlen sportowego podsumowania roku.
Prezes PZN jak nikt inny rozumie specyfikę skoków narciarskich.
To jest indywidualna dyscyplina sportu i tak naprawdę każdy zawodnik potrzebuje indywidualnego podejścia. To, co będzie się sprawdzało u jednego, w przypadku innego zawodnika może być zupełnie nieskuteczne, ale nasi trenerzy z Thomasem Thurnbichlerem na czele doskonale to rozumieją
— przekonywał Adam Małysz.
Nie martwmy się zatem o przyszłość polskich skoków, bo obecnie Polska osiągnęła już tak wysoki poziom organizacyjny i sponsorski (dzięki wsparciu PKN Orlen), że tę machinę trudno będzie wyhamować. Wspomniany przez Adama Małysza 23-letni Paweł Wąsek stanął na wysokości zadania w czasie ostatniego konkursu drużynowego w Zakopanem, tak minimalnie – bo różnicą zaledwie jednego punktu – przegranego przez polski zespół z Austriakami.
Skoki narciarskie to także odpowiednie przygotowanie mentalne zawodników i – jak zauważył prezes PZN – indywidualny dobór zajęć treningowych. W tym aspekcie także możemy być spokojni, bowiem praca z polską kadrą skoczków to już od lat jedna z najbardziej pożądanych i prestiżowych funkcji w narciarskim świecie. Stać nas po prostu na oferowanie tej posady najlepszym fachowcom i możemy być pewni, że oni chętnie rozważą propozycję polskiego związku. Austriak Thomas Thurnbichler mimo młodego jak na trenera wieku, na razie idealnie wpasował się w świat polskich skoków i zyskał sympatię i uznanie swoich polskich współpracowników. Jego ambicją są nie tylko sukcesy z aktualnymi asami naszej „kadry A”, lecz także stworzenie systemu szkolenia, który zaowocuje szybkim pozyskaniem ich godnych następców.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/631248-puchar-swiata-w-skokach-w-zakopanem