Większość dzieciaków lubiących sport ma dzisiaj w Polsce jedno marzenie – być kiedyś jak Robert Lewandowski. Napastnik Barcelony po raz kolejny rozpoczął sezon niczym maszyna do strzelania goli, więc podziw dla osiągnięć kapitana polskiej reprezentacji nie może słabnąć. Szczególnie w kontekście zbliżających się wielkimi krokami Mistrzostw Świata w Katarze, na które będzie zwrócony wzrok całego świata, nie tylko tego piłkarskiego. Ale jednak nie każdy młody Polak chce kiedyś pójść w ślady wychowanka Varsovii. Istnieje sport posiadający nie mniej fanatycznych kibiców niż futbol, którego fenomenu nie zrozumie ten, kto choć raz nie poczuł wszechogarniającego zapachu spalanego paliwa na stadionie żużlowym, a później nie wrócił do domu w zakurzonych pyłem ubraniach. Żużel, dzięki niesamowitym dokonaniom Bartosza Zmarzlika, który właśnie zdobył trzeci tytuł Mistrza Świata, zaczyna rozpalać coraz więcej kibicowskich serc w Polsce.
Żużel nie jest sportem powszechnie na świecie kochanym. W Europie śledzą go głównie Polacy, Duńczycy, Szwedzi i Brytyjczycy, lubią go także Rosjanie, Czesi i Amerykanie, jest bardzo popularny w Nowej Zelandii i Australii. Zresztą to właśnie na najmniejszym kontynencie na Ziemi rozegrano pierwsze zawody w speedwayu prawie sto lat temu. Polska nazwa sportu wywodzi się z czasów, kiedy tory wyścigowe faktycznie pokryte były produktem odpadowym z hut. Dziś „czarny sport” już nie do końca jest taki czarny, bo brunatna nawierzchnia została zastąpiona mieszanką bardziej szlachetnych skał. Speedway to z jednej strony sport niszowy, jeśli chodzi o zainteresowanie obserwowaniem zawodów w telewizji czy uprawianiem sportu (nie ma co ukrywać: wyposażenie dziecka w sprzęt pozwalający mu na rozwinięcie żużlowej pasji jest o wiele bardziej kosztowne niż kupno piłki do kopania czy wygodnych butów do biegania). Ale z drugiej strony, żużlowe mecze przyciągają na trybuny tysiące ludzi zainteresowanych dopingowaniem na żywo wiecznie jadących w lewo sportowców. Wystarczy wspomnieć, że w minionym sezonie PGE Ekstraligi średnia frekwencja na trzech stadionach przekraczała dziesięć tysięcy kibiców, a na dwóch kolejnych do tej liczby się zbliżała. Dla porównania – w piłkarskiej Ekstraklasie siedem drużyn może się cieszyć średnią kibiców na meczach domowych przekraczającą barierę dziesięciu tysięcy. Czarny sport jest w Polsce domeną średnich miast, a w Gorzowie Wielkopolskim, Częstochowie, Toruniu, Grudziądzu czy nawet Lublinie (tamtejszy Motor jest świeżo upieczonym Mistrzem Polski) jest sportem zostawiającym futbol w pokonanym polu. Polska liga jest uznawana za jedną z najsilniejszych, a z pewnością jest tą najbogatszą – to właśnie nad Wisłą żużlowcy mogą zarobić najlepiej. O popularności speedwaya stanowi adrenalina, czyli ryk silników rozpalający wyobraźnię każdego fana motoryzacji, ale również wbudowane w żużlowe DNA nieusuwalne ryzyko spowodowane brakiem hamulców czy głęboką kontaktowością tego sportu. Ale w Polsce to przede wszystkim kwestia wyników, bo przecież zanim nastała era Bartosza Zmarzlika, mieliśmy innych genialnych żużlowców.
Aż do 1994 roku mistrza świata wyłaniano podczas jednodniowych zawodów, natomiast od 1995 roku dzieje się to na zasadzie triumfu w klasyfikacji generalnej cyklu turniejów Grand Prix. W latach 50. i 60. kibice emocjonowali się przede wszystkim szwedzko-nowozelandzką rywalizacją pomiędzy Ove Fundinem a Barrym Briggsem, aż na światową arenę wkroczył inny przedstawiciel pacyficznej wyspy – Ivan Mauger, przez wielu uważany za najlepszego żużlowca w historii. Ale już wtedy Polacy stali mocno, jeśli chodzi o pozycję na światowej mapie speedwaya. Już na drugich drużynowych mistrzostwach świata, organizowanych w 1961 roku we Wrocławiu, polski zespół z Mieczysławem Połukardem okazał się najlepszy. W latach 60. taki sukces Polacy powtórzyli jeszcze 3-krotnie, a stałymi bywalcami podium byli aż do lat 80. Zawodnicy tacy, jak Antoni Woryna, Andrzej Wyglenda, Edward Jancarz, Paweł Waloszek czy Zenon Plech byli prawdziwymi gwiazdami, choć największym wydarzeniem tamtych czasów było z pewnością indywidualne mistrzostwo świata zdobyte w 1973 roku przez Jerzego Szczakiela na wypełnionym po brzegi Stadionie Śląskim (dwa lata wcześniej sięgnął po złoto w Rybniku w mistrzostwach świata par jeżdżąc z Wyglendą). Lata 80. przyniosły wśród Polaków lekką zadyszkę, a o palmę pierwszeństwa walczyli między sobą Duńczycy Erik Gundersen i Hans Nielsen, zdobywca rekordowej liczby dwunastu medali na indywidualnych mistrzostwach świata. Swoim sąsiadom pozazdrościli Szwedzi – w latach 90. objawił się talent Tony’ego Rickardssona, który z sześcioma solowymi tytułami okazał się zawodnikiem, którego legenda może się równać tylko z tą Maugera. Natomiast Polacy wreszcie doczekali się zawodnika na miarę Plecha czy Jancarza. Tomasz Gollob przez dwie dekady startów wywalczył pięć tytułów mistrza świata w drużynie, a swoją karierę zwieńczył indywidualnym złotym medalem w 2010 roku w wieku niemal czterdziestu lat. Nasz najlepszy żużlowiec w historii (oczywiście do momentu pojawienia się na torze Zmarzlika) od czasu odniesienia groźnej kontuzji na torze w 2017 roku porusza się na wózku inwalidzkim. Pod koniec kariery Gollob miał wielkie wsparcie innych znakomitych zawodników, medalistów indywidualnych mistrzostw świata, Jarosława Hampla czy Krzysztofa Kasprzaka, z którymi sięgał po medale drużynowo. Natomiast już niebawem do głosu zaczęło dochodzić pokolenie zawodników wychowanych na sukcesach Golloba, takich jak Maciej Janowski, Patryk Dudek, Piotr Pawlicki i, przede wszystkim, Bartosz Zmarzlik.
Kariera urodzonego w 1995 roku Zmarzlika już na początku zapowiadała się wyjątkowo: jako 16-latek zdobył rekordową w tym wieku liczbę punktów w Ekstralidze. Wiadomym było, że wychowanek Stali Gorzów, w której ścigał się u boku Golloba, jest materiałem na wielkiego zawodnika, co potwierdził juniorski tytuł mistrza świata w 2015 roku. Już w kolejnym sezonie Zmarzlik cieszył się z seniorskiego brązu, dwa lata później sięgnął po srebro, a w 2019 roku zdobył pierwszy tytuł najlepszego żużlowca na świecie. Ten największy możliwy wyczyn powtórzył rok później i w minionym sezonie, przedzielając najwyższe laury jeszcze jednym wicemistrzostwem. Z kolei z kolegami z reprezentacji zdobył sześć medali mistrzostw świata, w tym dwa najcenniejsze. Tym samym w wieku 27 lat Zmarzlik już jest najbardziej utytułowanym żużlowcem w polskiej historii. Oznacza to tyle, że jeśli nie zwolni tempa na torze, jest na najlepszej drodze do przebicia osiągnięć Maugera i Rickardssona. Przed polskim mistrzem nowe wyzwania: w 2023 roku zmieni swój macierzysty klub na rzecz Motoru Lublin, a podczas krajowych i międzynarodowych wyścigów będzie czuł na karku nie tylko oddech swoich stałych rywali, Macieja Janowskiego czy Patryka Dudka, ale też młodych wilków, którzy już znają smak tytułu najlepszego juniora na świecie: Jakuba Miśkowiaka, Mateusza Cierniaka czy Maksyma Drabika. A wszyscy oni mierzyć się będą ze znakomitymi zawodnikami z całego świata, choć trzeba szczerze przyznać, że w obliczu dyskwalifikacji Rosjan ze znakomitym Artiomem Łagutą na czele, spowodowanej rzecz jasna rosyjską agresją na Ukrainę, grono pretendentów jest znacznie węższe. Jedno jest pewne – mając Zmarzlika i tak szerokie grono aspirujących do detronizacji wielkiego mistrza, złote czasy polskiego żużla jeszcze potrwają. Oby jak najdłużej!
BARTOSZ ZMARZLIK (ur. 1995)
— 3-krotny indywidualny mistrz świata (2019, 2020, 2022) – łącznie sześć medali — 2-krotny drużynowy mistrz świata (2016, 2017) – łącznie sześć medali — 2-krotny indywidualny mistrz Polski (2021, 2022) – łącznie pięć medali — 2-krotny drużynowy mistrz Polski (2014, 2016) – łącznie dziewięć medali — zwycięzca plebiscytu Przeglądu Sportowego na najlepszego sportowca roku (2019)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/617331-wspaniali-polscy-sportowcy-bartosz-zmarzlik