Lekkoatletyka od zawsze wywoływała mocniejsze bicie serca u polskich kibiców. Z jednej strony dzięki znakomitym reprezentantom dyscyplin rzutowych – zaczynając od przedwojennej dyskobolki Haliny Konopackiej, pierwszej polskiej złotej medalistki olimpijskiej, a kończąc na Anicie Włodarczyk, najlepszej lekkoatletce świata w XXI wieku. Wiele radości dały nam też stadionowe konkurencje biegowe za sprawą legendarnej pierwszej damy polskiej lekkoatletyki, Ireny Szewińskiej, czy, szczególnie w ostatnich latach, biegaczy na średnich dystansach. Ale warto pamiętać, że królowa sportu to nie tylko rzuty i biegi – zresztą znakomicie pokazały to wyniki chodziarzy na niedawno rozegranych wielkich imprezach.
Warto pamiętać o fakcie, że najbardziej utytułowanym polskim olimpijczykiem nie jest ani miotacz, ani średniodystansowiec, ale właśnie chodziarz. Robert Korzeniowski na przełomie wieków był regularnym bywalcem najwyższych stopni podium na wszystkich najważniejszych imprezach: cztery olimpijskie złota, trzy mistrzostwa świata i dwa mistrzostwa Europy mówią same za siebie. Korzeniowski był arcymistrzem na dystansie 50 kilometrów, na którym przez ponad trzy lata dzierżył rekord świata. Po zawieszeniu przez Korzeniowskiego butów na kołku pojawił się Grzegorz Sudoł, któremu udało się wywalczyć dwa medale wielkich imprez, ale to historia najnowsza jest najbardziej chwalebna. Ostatnie lata przyniosły uczucie deja vu, bo znowu mogliśmy oglądać Polaka z laurem olimpijskim na głowie. Dawid Tomala zupełnie niespodziewanie zgarnął złoto na zeszłorocznych igrzyskach w Tokio i na razie próbuje powrócić do wielkiej formy. Z kolei na tegorocznych mistrzostwach Europy i świata zabłysnęła 25-letnia Katarzyna Zdziebło, która zdobyła dwa srebra na 20 kilometrów i jedno na 35 kilometrów. Talent Tomali eksplodował po trzydziestce, przed Zdziebło jeszcze dobra dekada ścigania na najwyższym poziomie. Chód to dyscyplina zdecydowanie niszowa, gdyż większość osób zainteresowanych pokonywaniem dziesiątek kilometrów ze stopami dotykającymi asfaltu wybiera bieg maratoński. Na dystansie ponad 42 kilometrów jesteśmy świadkami jednego z największych sukcesów w historii: Aleksandra Lisowska została mistrzynią Europy. Wojskowa w stopniu marynarza nawiązała tym samym do swojej wielkiej poprzedniczki, Wandy Panfil, która trzy dekady temu zdobyła tytuł najlepszej na świecie, oraz najlepszego maratończyka wśród mężczyzn, również występującego przed trzydziestoma laty Jana Huruka. Wielka moda na bieganie, która zapanowała w Polsce, zaowocowała też wysypem znakomitych ultramaratończyków.
O najlepszych tradycjach polskich wieloboistów przypomniała ostatnio Adrianna Sułek. Polka została wicemistrzynią Europy i halową wicemistrzynią świata. Młodziutka bydgoszczanka ma jeszcze całą karierę, żeby zdetronizować Urszulę Włodarczyk na pozycji najlepszej wieloboistki w historii, zresztą już teraz należą do niej rekordy kraju w pięcio- i siedmioboju. Włodarczyk była w latach 90. stałym bywalcem wielkich imprez, przywożąc z nich m.in. brązowy i srebrny medal mistrzostw Europy w siedmioboju czy zostając mistrzynią Europy na hali w pięcioboju. Mistrzem Europy pod dachem był w tym samym okresie Sebastian Chmara w dziesięcioboju, który na hali zdobył także tytuł najlepszego na świecie w siedmioboju. Po medale mistrzostw świata sięgały także kilkanaście lat temu Kamila Chudzik i Karolina Tymińska, z kolei wśród panów najlepszym czasem dla wieloboju były lata 70. i 80. To właśnie wtedy rywalizowali ze sobą znakomici Ryszard Skowronek i Ryszard Katus, zresztą temu drugiemu udało się wywalczyć jedyny jak dotąd olimpijski medal w wieloboju dla Polski – brąz w Monachium 1972.
Polacy mają wspaniałe tradycje w różnego rodzaju skokach. Przed wojną najlepiej radziła sobie Stanisława Walasiewicz, bardziej kojarzona ze swoimi błyskawicznymi sprintami niż równie imponującymi skokami w dal. Znakomitą passę trwającą od lat 50. ubiegłego stulecia rozpoczęła Elżbieta Krzesińska, która słynęła z długiego blond warkocza. Imponujące włosy kosztowały ją medal olimpijski w 1952 roku, kiedy sędziowie uznali, że warkocz jest częścią ciała i liczyli odległość skoku w dal właśnie do śladu pozostawionego przez złocisty ogon. Tym samym Krzesińska (wówczas jeszcze posługująca się panieńskim nazwiskiem Duńska) zajęła nie drugie, a dwunaste miejsce. Po obcięciu warkocza lekkoatletka nie dała już szans przeciwniczkom na kolejnych igrzyskach, dzięki czemu zyskała przydomek Złota Ela. W 1960 roku dołożyła jeszcze olimpijskie srebro, a pałeczkę po Krzesińskiej przejęła Irena Szewińska, która jeszcze występując pod nazwiskiem Kirszenstein przywiozła również srebro z igrzysk w 1964 roku. W kolejnych dekadach najdalej skakały Anna Włodarczyk i Agata Karczmarek. Wśród panów próżno szukać wyników na miarę Walasiewicz, Krzesińskiej czy Szewińskiej, ale rezultaty Henryka Grabowskiego, Kazimierza Kropidłowskiego, Andrzeja Stalmacha i przede wszystkim Grzegorza Cybulskiego, startującego w latach 70., wstydu nie przynoszą. O ile pierwsze powojenne dziesięciolecia stały pod znakiem wspaniałych zawodniczek w skoku w dal, to w męskich skokach królowali trójskoczkowie. Lata 50. i 60. to rywalizacja Józefa Szmidta, słynnego Śląskiego Kangura, z Ryszardem Malcherczykiem. Zwykle wychodził z niej zwycięsko ten pierwszy, który dwa razy pod rząd zdobywał olimpijskie złoto, był także dwa razy mistrzem Europy. W ślady Szmidta próbowali pójść inni zdolni zawodnicy, jak Michał Joachimowski czy Andrzej Sontag, ale największym sukcesem w erze post-Szmidtowskiej pozostaje mistrzostwo świata z 1983 wywalczone przez Zdzisława Hoffmana.
Skoki to nie tylko odległość, ale także wysokość. W dziedzinie skoku wzwyż to kobieta przetarła szlaki polskim zawodnikom. W 1960 srebrny medal na igrzyskach w Rzymie zdobyła Joanna Jóźwiakowska, która na tę imprezę miała pierwotnie… w ogóle nie pojechać. Jej sukces powtórzyła dwadzieścia lat później w Moskwie Urszula Kielan, ale to lekkoatleci dzierżą palmę pierwszeństwa w dziedzinie skoku wzwyż. Rok 1976 przyniósł wspaniały występ Złotego Dziecka Montrealu, Jacka Wszoły, który z Kanady przywiózł złoty medal olimpijski. Cztery lata później dodał do niego srebro – ten wynik powtórzył w Atlancie w 1996 roku Artur Partyka, który na wcześniejszych igrzyskach w Barcelonie był trzeci. Do tradycji Kielan i Wszoły w minionej dekadzie próbowali nawiązać Sylwester Bednarek i Kamila Lićwinko, medaliści mistrzostw świata. W dziedzinie skoku o tyczce wielkie sukcesy przyniosły lata 70. i 80. To wtedy startowali najlepsi polscy skoczkowie w historii, mistrzowie olimpijscy Tadeusz Ślusarski i Władysław Kozakiewicz. Złoto tego pierwszego zdobyte w Montrealu wskazało drogę drugiemu, który cztery lata później w Moskwie pokonał Ślusarskiego bijąc rekord świata i pokazując rosyjskiej widowni słynny gest, który wszedł do kanonu ochrzczony nazwiskiem Kozakiewicza. W ostatnich latach wielkie nadzieje wiązaliśmy z występami Pawła Wojciechowskiego, mistrza świata z 2011 roku, i Piotra Liska, wicemistrza świata z 2017 roku. XXI wiek to najlepszy okres wśród zawodniczek z tyczką w dłoniach. Wielka rywalizacja Anny Rogowskiej z Moniką Pyrek przeniosła się z krajowego podwórka na światowe areny i zaowocowała tytułem mistrzyni świata czy brązowym medalem olimpijskim dla tej pierwszej oraz trzema medalami mistrzostw świata dla drugiej. To właśnie w konkurencjach wysokościowych występują największe nadzieje polskich skoków – Michał Gawenda czy Mateusz Kołodziejski.
Jak widać, w oczekiwaniu na medale wielkich lekkoatletycznych imprez kibice powinni obserwować nie tylko rzuty Anity Włodarczyk i Wojciecha Nowickiego czy biegi Anny Kiełbasińskiej i Pii Skrzyszowskiej. Pozostające w XXI wieku nieco w cieniu dyscypliny również warto bacznie śledzić, bo już niebawem mogą przynieść Polsce chwile radości podczas olimpijskich zmagań.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/615439-wspaniali-polscy-sportowcy-lekkoatletyka