Lubię tenis, zawsze wydawał mi się sportem, w którym elegancja, zasady, fair play, szacunek dla przeciwnika są wyjątkowe i że należy kultywować nawet najstarsze zwyczaje, jak choćby ten z turnieju wimbledońskiego, gdzie dopuszczalne są tylko białe stroje, poczynając od 1887r, bo jest to najstarszy turniej tenisowy na świecie. Pewnie dlatego o Rogerze Federerze mówi się „król”, bo jego postawa i zachowanie na korcie jest niedościgłym wzorem.
US Open, jeden z wielkoszlemowych turniejów, zakończony w weekend, miał być wielkim powrotem Sereny Williams, amerykańskiej tenisistki, która przez lata nie miała sobie równych. Serena urodziła dziecko, skończyła 36 lat i już przeszła do historii tenisa, ale chyba chciała więcej – wygrała 23 wielkoszlemowe turnieje i była druga w klasyfikacji (o drugiej się nie mówi!) po australijskiej tenisistce Margaret Smith Court, która wygrała ich 24, a w grze singlowej, deblowej i mieszanej – 64!
Jakiż wspaniały moment na powrót (po urodzeniu dziecka) i to w taki stylu. Jeden z najważniejszych turniejów wielkoszlemowych, własna publiczność, która Serenę uwielbia i wyrównanie rekordu wielkiej australijskiej mistrzyni. A może także miał to być moment zakończenia kariery? Jeśli tak, to nie można sobie wymarzyć lepszego.
Na drodze staje 20-latka z Japonii, rozstawiona z dwudziestym numerem. Nie jest trudnym przeciwnikiem, co prawda raz z Sereną wygrała, ale to było tuż po powrocie na kort po urodzeniu dziecka, więc nadzieja na pomyślne zakończenie finału ogromna.
I nagle okazuje się, że to Naomi Osaka ma ten dzień i idzie jak burza od gema do gema. Trener Sereny nie wytrzymuje, zaczyna głośno udzielać jej rad, zawodniczka zostaje ukarana odebraniem punktu, potem zaczyna się awantura z rzucaniem rakiety, trzecie upomnienie i w końcu regulaminowa kara -odebranie gema. Serena wyzywa sędziego od złodziei punktów, nie podaje mu ręki po zakończeniu meczu, a w czasie dekoracji zwyciężczyni – bo to Osaka wygrywa dość wyraźnie (6:2,6:4) publiczność buczy, a smutna Japonka wręcz przeprasza, że wygrała.
Obrońcy Sereny przywołują cztery wieki niewolnictwa, jej dzieciństwo w jednej z najbardziej zaniedbanych dzielnic w USA, nieprawdopodobną determinację i upór obu sióstr (bo Venus jest też wielką tenisistką) i wiele upokorzeń, jakich musiała doznać w drodze na szczyty. „Independent” pisze: „Kiedy tysiąc razy doznałaś krzywdy, trudno jest przypuszczać, że prawda w ogóle istnieje”, ale „New York Post” daje tytuł –„To wstyd, co US Open zrobił Naomi Osace”.
Słowa „rasizm” i „antyfeminizm” padają w dyskusji, która się rozpętała po tym wydarzeniu. Sama Serena twierdzi, że żaden tenisista nie był i nie zostałby tak potraktowany jak ona, choć trener przyznał się do niedozwolonego coachingu, a cały stadion widział zachowanie Sereny i decyzje portugalskiego sędziego, idącego punkt po punkcie wg regulaminu. Odebranie gema może przesądzić o wyniku meczu, jeśli gra jest równorzędna, ale w tym przypadku wynik mówi sam za siebie.
Naomi Osaka kiedyś mówiła, że jej marzeniem jest zagrać finał wielkiego szlema z Sereną Williams. Albert Camus twierdził, że „tak kochamy marzenia, że boimy się je realizować”. Japońska tenisistka się nie bała, ale nie wiem, czy jeszcze w przyszłości ośmieli się marzyć, bo nie tak to marzenie miało się spełnić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/411562-jak-mlodej-dziewczynie-skradziono-sukces-zycia