Nagle biało-czerwoni mogą liczyć na przedstawicieli „polskiej myśli szkoleniowej”. Gdzie byli do tej pory?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski

Pojedyncze sukcesy piłkarskiej reprezentacji Polski, takie jak awans na mistrzostwa świata czy Euro przez lata były wygodną przykrywką dla działaczy, którzy chcieli zatuszować fatalny stan rodzimego futbolu. Dobre wyniki kadry Adama Nawałki teraz skłoniły „leśnych dziadków” do podpisywania się pod zwycięstwami.

W ostatnim czasie modne stało się określenie „Janusze”. Ot, taki przytyk do wszystkich weekendowych kibiców piłkarskich dla których futbol sprowadza się do założenia biało-czerwonego szalika od wielkiego dzwonu i taniej rozrywki zakąszanej karkówką z grilla (najlepiej pod piwo z plastiku). To właśnie oni najwięcej bluzgają na kopaczy-nieudaczników i to oni jako piersi podnoszą pijacki ryk „We are the champions”. Od niechęci do euforii. Od nienawiści do fanatycznej miłości.

O ile „Janusze” są tylko niegroźnym zjawiskiem wpisanym gdzieś w margines futbolowego świata, o tyle niepokoić może podniesienie głów przez wszelkiej maści zawodowych działaczy (całe życie zajmujących się działaniem – cokolwiek miałoby to znaczyć) czy autorytetów trenerskich (nawet, gdy mają problem ze wskazaniem choćby jednego swojego sukcesu).

Oto nagle okazuje się, że dobre mecze biało-czerwonych pod batutą Adama Nawałki to zasługa bliżej niezdefiniowanej „polskiej myśli szkoleniowej”. W tym duchu grzmiał niedawno  w jednym z programów telewizyjnych (były?) trener Antoni Piechniczek, który twierdził, że zwycięstwo nad Niemcami to triumf wspomnianej mitycznej „polska myśli szkoleniowej”, której osiągnięcia bliżej nieokreśleni wichrzyciele starają się zdezawuować.

Dziwne, że beneficjentami tej „polskiej myśli szkoleniowej” nie zostali Franciszek Smuda czy Waldemar Fornalik, którzy spuścili kadrę na samo dno. Szkoda, że nie doświadczyło jej kilku podstawowych piłkarzy tej reprezentacji, którzy swoje piłkarskie szlify już jako nastolatkowie zdobywali za granicą (wystarczy wspomnieć choćby przykład Wojciecha Szczęsnego, Kamila Glika, Grzegorza Krychowiaka czy Łukasza Szukały). Dziwne, że ze zdroju „polskiej myśli szkoleniowej” nie czerpał pełnymi garściami sam Adam Nawałka, który staże trenerskie odbywał w klubach zagranicznych, a nie Piaście Gliwice czy Arce Gdynia.

W tym samym czasie, gdy pan Antoni (wciąż błądzący myślami gdzieś po hiszpańskich uliczkach Anno Domini 1982) batoży wszystkich niedowiarków, którzy chcieli trenera z zagranicy, a teraz mają nicponie za swoje, głos ws. Legii Warszawa zabiera inne indywiduum – Zbigniew Koźmiński. Etatowy działacz z zerowym doświadczeniem trenerskim obwieścił, że trener Henning Berg „rozkłada” Legię. Pana Zbyszka obruszyło to, że norweski szkoleniowiec stosuje wymienność pozycji i nie przypisuje żadnego zawodnika do ściśle określonej roli na boisku. W nowoczesnym futbolu – standard, dla dinozaura, który zatrzymał się gdzieś w latach 70. czy 80. - zgroza. Najwyraźniej Koźmińskiego nie przekonało mistrzostwo Polski, rozwalenie Celticu Glasgow (przynajmniej na boisku) czy pozycja lidera w Lidze Europejskiej. Być może i Koźmiński jest wyznawcą hołubionej przez Piechniczka „polskiej myśli szkoleniowej”. Byłoby to śmieszne, gdyby nie tak straszne. W końcu ten człowiek przez lata odpowiadał za zwalnianie i zatrudnianie trenerów!

Na koniec warto oddać głos Jackowi Gmochowi, który świetnie streścił całą sytuację w studiu Cafe Futbol.

Co do tej pory robili ci wszyscy szefowie od specjalizacji? Nazwisk nie będę mówił! Co zrobili ci, co zahamowali całe szkolenie w polskiej piłce nożnej, co sprawili, że nie ma dobrze wyszkolonych trenerów? Nie może być tak, żeby w 40-milionowym kraju mamy takie przerwy w wynikach! Jak to możliwe?! Jak wykorzystano mistrzostwa świata w 1974 roku? Jak wykorzystano wiedzę zawodników? 1978! 1982! Gdzie oni są? Gdzie to wszystko jest?!

— grzmiał szkoleniowiec.

Gmochowi można zarzucać wiele, można go nie lubić, ale nie sposób nie przyznać mu racji. W końcu to jeden z nielicznych trenerów (obok Henryka Kasperczaka), który osiągnął coś za granicą. A ilu mamy obecnie adeptów „polskiej myśli szkoleniowej”, którzy przekazują oświaty kaganek w zachodnich europejskich klubach? Może Antoni Piechniczek nam podpowie?

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych