Kiedy mężczyzna kocha kobietę

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Sxc.hu
Fot. Sxc.hu

Odprowadzam moją żonę do szpitala na rozwiązanie. Szpital to miejsce, gdzie mało kto lubi przebywać. Moja ukochana nie lubi podwójnie. Bo nie czuje się u siebie, no i - jako lekarz z wykształcenia - zawsze wyobraża sobie operacje i następujące po nich komplikacje.

Tym razem powód wizyty w szpitalu był niezwykły – przyjście na świat naszego dziesiątego dziecka.

Można zatem powiedzieć, że mamy już dużą wprawę, jeśli chodzi o pobyty w szpitalu „w celach porodowych”. W ciągu lat zmienił się szpital, my staliśmy się trochę starsi, ale emocje związane z urodzeniem dziecka ciągle są bardzo silne.

Tym razem mieliśmy umówione cesarskie cięcie. Zabieg wprawdzie rutynowy, ale zawsze to operacja. Moja żona obawia się komplikacji medycznych, które ja bagatelizuję (bo jakoś trzeba przeżyć). Jednak zapoznanie się z listą możliwych powikłań po takiej formie porodu, może przerazić każdego.

Najtrudniejsze to być obok i nie móc nic zrobić. Oczywiście mąż nie może wejść razem z żoną na salę operacyjną. Czekam więc pod drzwiami i bardzo się denerwuję. Mijają mnie różni pracownicy szpitala, chodzę tam i z powrotem. A ja sobie myślę, że za drzwiami zostawiłem dwie moje kochane istoty i nie wiem, jak to się skończy. Lista możliwych komplikacji, z którą się zapoznałem, oraz historie umarłych w czasie porodów matek i dzieci, robią swoje. Czas dłuży się okropnie. Potęguje bezradność. Nie mogę nic zrobić. Mogę się modlić. Właściwie mógłbym też krzyczeć, bo wołanie zawsze trochę mnie uspokaja. Czuję duży ciężar.

Po 45 minutach rozlega się krzyk dziecka! Sprawdzam, czy to na pewno stamtąd. Obok jest oddział noworodków, a na półpiętrze znajduje się wejście do oddziału położniczego. Dzieci są wszędzie. Zbliżam więc ucho do drzwi. Płacz dochodzi z sali operacyjnej. Czyli to mój syn! Jedno z dwóch moich kochanych istnień żyje.

Wychodzi pan doktor z synkiem na rękach.

Czy tata słyszał synka?

-pyta.

Słyszał!

–odpowiadam.

Moje gratulacje!

-dodaje lekarz.

Chociaż drzwi w dalszym ciągu są zamknięte, już jest mi trochę lepiej.

Chwilę później pojawiają się pielęgniarki z oddziału noworodków z łóżeczkiem i wchodzą na salę operacyjną.

Teraz czeka się już łatwiej. Po chwili wyjeżdża mój synek i od jednej z pielęgniarek słyszę:

Może pan z nami pójść na oddział.

Mam okazję obejrzeć malutkiego człowieczka podczas ważenia, mierzenia i ubierania. Mogę też zrobić mu pierwsze zdjęcie. Z małym wszystko porządku. Wracam więc pod drzwi sali, gdzie leży moja ukochana. W dalszym ciągu są zamknięte.

Im dłużej czekam, tym jest mi trudniej.

Podchodzi do mnie jakiś lekarz mówiąc, że jest kolegą mojej żony ze studiów. Sam ma piątkę dzieci. Zagląda na salę operacyjną i po chwili wraca. Podobno wszystko w porządku. Rozmawiamy trochę o mieszkaniu poza miastem i zawożeniu dzieci do szkół. Rozmowa toczy się w życzliwej atmosferze i jest całkiem miło.

Po chwili żegna się i znowu jestem sam – pomijając życzliwie mi obojętne, przechodzące osoby.

Na moje oko trwa to trochę za długo. Zaczynam się denerwować jeszcze bardziej. Modlitwa znowu trochę mnie uspokaja.

Przypomniało mi się, że o narodzinach dziecka mogę powiadomić rodzinę i znajomych. Wysyłam zdjęcie naszej najstarszej córce, opiekującej się pozostałymi maluchami, oraz trzem synom, którzy są w tym momencie w szkole. Potem daję znać rodzicom i dwóm najbliższym przyjaciółkom żony. No i jeszcze naszej wspólnocie – modliła się za nas.

Znowu nie mogę sobie znaleźć miejsca. Modlę się. Dobrze, że z małym wszystko w porządku. Mam nadzieję, że tak zostanie.

Czas oczekiwania wydłuża się. Najbardziej denerwuje mnie to, że nie mogę nic zrobić. Czemu trwa to tak długo? Wracam do wspomnień z poprzednich dziewięciu porodów. Zawsze się denerwowałem, ale potem było wspaniale. Czekanie na rozwiązanie zawsze było trudne.

Ale jednak poprzednie trzy cesarskie cięcia trwały krócej… Złe myśli odsuwam od siebie jak najdalej. Przecież moja żona nie umiera, tylko ją zszywają.Ktoś na sali odkręcił wodę. To chyba dobrze. Przechodzi lekarz z oddziału:

Jeszcze trwa operacja?

-pyta.

Jeszcze

– odpowiadam.

Wchodzi na salę i zamyka za sobą drzwi.

Z bocznych drzwi wychodzi anestezjolog. Składa mi gratulacje i żartuje:

Jak wszyscy siądziecie przy stole, to będziecie jak dwunastu apostołów!

-żartuje.

Wychodzi ordynator operujący żonę. On również podaje mi rękę, gratulując kolejnego dziecka. Dwie pielęgniarki z łóżkiem na kółkach wjeżdżają do sali operacyjnej. No chyba już teraz będzie dobrze. Wreszcie wyjeżdża moja ukochana. Uśmiecha się. Całuję ją i odprowadzam do drzwi oddziału. Dalej ojcom nie wolno. Oddaję torbę z jej rzeczami.

Bardzo Cię kocham, moja bohaterko!

Wojciech Walczak

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych