Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ma już status prawie święta państwowego, a Jerzy Owsiak rolę kapłana. Co prawda udział w uroczystościach nie jest obowiązkowy, ale krytyka jest zakazana - gdy ktoś wspomina o niejasnych kulisach finansowych tej akcji, albo o zyskach głównego kapłana czy innych celach, na które przy okazji idą pieniądze, wtedy liktorzy może nie z pękiem rózg jak w starożytnym Rzymie, ale z pękiem inwektyw, odsądzają krytyka od czci i wiary. Święto ma swoje obrzędy regionalne, uroczystości centralne, ma swój punkt kulminacyjny w finale, obowiązkowe formułki („do końca świata i jeden dzień dłużej”), dekoracje (serduszka), swoją estetykę (pstrokacizna lat 90-tych) i szereg innych czynności. W WOŚP biorą udział służby państwowe - policja, straż pożarna, państwowe spółki jak telewizja, która czas antenowy o wartości grubych milionów przeznacza na te pogańskie obrzędy, bo inaczej po prostu nie wypada - w „uśmiechniętej” Polsce. O statusie oficjalności świadczy też udział władz państwowych, dawniej lokalnych, teraz i centralnych, niczym poszczególni senatorowie i konsulowie w antycznym Rzymie składają na ołtarzach poszczególnych bóstw swoje ofiary. Minister Motyka zaproponował na przykład wylicytowanie obiadu z sobą samym, marszałek Hołownia policyjną barierkę, która chroniła sejm, zas poseł Kobosko stary baner z kampanii wyborczej. W normalnym świecie nikt normalny by nie płacił za obiad z PSLowskim karierowiczem, kawał żelastwa sprzed sejmu czy zawartość powyborczego śmietnika, ale tu pojawia się rzecz najważniejsza - święto bowiem przecież uszlachetnia.
I w WOŚPie oprócz spełniania wszystkich norm święta religijnego i państwowego jest i taka cecha, że udział w nim ma czynić człowieka lepszym, moralniejszym, serduszko na kurtce oczyszcza od skaz mijającego roku niczym lutowe święto Luperkaliów w pogańskim Rzymie. Uczestnicy WOŚP poprzez konkretne ofiary, niczym w tych samych Luperkaliach, opędzają się od chorób (w Rzymie Luperkus był opiekunem pasterzy, który chronił od wilków, a pomagał strzyc owce). Ludzie przez wrzucenie pieniążka do puszki i oznaczenie swojej szlachetności za pomocą naklejki stają się filantropami, którzy mogą przez najbliższe dni chodzić mocno wyprostowani w rolach uzdrawiaczy. Kto zaś uzdrawiaczy wydrwi jako pozerów ten dostanie ostrzeżenie, że jeśli zachoruje to nie powinien korzystać z dobrodziejstwa WOŚP, tak jak niewdzięczne wobec Luperkusa owieczki powinny się wystawiać na zachłanność wilków.
Wokół wszystkiego unosi się szereg mitów, z Owsiakiem bez skazy na czele. Co roku więc heros pokonuje zeszłoroczne kwoty charytatywne, lud się cieszy, wyje, wyrzuca ramiona w górę - już nie wspomnę, że obrząd ten jest tak ważny, że nie został odwołany nawet wtedy, gdy podczas lokalnych uroczystości dokonano zabójstwa lokalnego polityka. Tak - jest w tym kulcie WOŚP niejedna nuta obsesji i szaleństwa.
Mamy więc przed sobą dzień wszechobecnego święta, bardziej hucznego niż rocznica powołania PKWN, z przemówieniami bardziej uśmiechniętymi niż te od Gomułki i Jaruzelskiego, z patosem większym niż na 1 maja, a szlachetnością bardziej wzniosłą niż Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa.
Wszystkie jednak paralele - czy to z kultem pogańskich bożków czy PRLowską cepeliadą, mają jednak i tę wspólną cechę, że nie są obowiązkowe. Nawet Rzymianie nie wierzyli w tych swoich bogów i domagali się ewentualnie tylko zewnętrznego demonstrowania kultu, a wymigiwanie się od pierwszomajowych akademii i marszów było powszechne i jakoś jednak wybaczalne. Może więc i w tę jedną niedzielę uda się przed kościołem przemknąć bez serduszka w klapie marynarki, znosząc co najwyżej syknięcie uświęconego Owsiakowym błogosławieństwem zbieracza pieniędzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/679814-wosp-swieto-panstwowe-usmiechnietej-polski