Niemcy pogrążają się w kryzysie gospodarczym. Przyczyn jest wiele - choćby fatalna polityka społeczna i imigracyjna, ale prawdopodobnie największą jest postępujące zapóźnienie technologiczne, zwłaszcza w gospodarce cyfrowej.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
W Niemczech, kraju inżynierów i konstruktorów, słynącym ze swych maszyn i urządzeń zacofanie technologiczne wydaje się czymś wręcz nieprawdopodobnym. Jednak produkcja samochodów elektrycznych dosłownie załamuje się - i bardzo dobrze, ale najlepszym przykładem świadczącym o anachroniczność gospodarki Niemiec i jej regresie jest fatalny stan cyfryzacji. Dostęp do szybkiego Internetu powinien być zapewniony przez sieć światłowodową, ale wedle danych Eurostatu, pod względem jej zasięgu Niemcy są na przedostatnim miejscu w Europie. Dostęp do niej ma zaledwie 19 proc. gospodarstw, przy średniej dla Unii 56 proc. To internetowa katastrofa.
Niemcy starają się pudrować rzeczywistość i Federalne Stowarzyszenie Łączności Szerokopasmowej twierdzi, że w zasięgu szybkiej światłowodowej sieci jest 35 proc. adresów - gospodarstw domowych, firm, instytucji publicznych. Uwzględniono bowiem miejsca, które jakoś tam są w pobliżu kabla, ale nikt tak na świecie nie liczy. Można porównać liczby bezwzględne. W Polsce światłowodowy Internet dociera do 5,5 miliona gospodarstw i adresów, a w ponad dwa razy ludniejszych Niemczech Niemczech tylko do 6,9. W rankingu Speedtest Global Index Niemcy lokują się na 46. miejscu na świecie, między Wietnamem a Słowenią, pod względem szybkości Internetu. Polska jest na 31.
Wszechwiedzący i wszechwładni, genialni planiści w Brukseli uroili sobie, że do 2030 roku w Unii wszystkie gospodarstwa domowe będą podłączone do sieci światłowodowej. Jeszcze wspanialsze, bujniejsze rojenia mieli sami Niemcy. Gdy w 2013 roku formowano kolejny rząd Merkel, w umowie koalicyjnej CDU - SPD zapisano, że do 2018 roku wszyscy Niemcy będą mieć dostęp do szerokopasmowego Internetu. Tymczasem latka lecą i jak informuje „The Berlin Spectator” w Niemczech sytuacja się wręcz pogarsza i dostęp do Internetu jest mniejszy niż w 2017 roku. Z tego wszystkiego to aż we wrześniu Komisja Europejska pogroziła Niemcom paluszkiem. Berlin psuje bowiem przodująco postępowej Brukseli statystyki.
Niemiecki rząd próbuje więc, jak w wielu innych sprawach, nadrabiać propagandową ofensywą międzynarodową. I tak właśnie minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock wróciła z Azerbejdżanu i Armenii, gdzie rozmawiała nie tylko o pokoju, ale też projekcie położenia podmorskiego kabla do transmisji danych przez Morze Czarne. Projekt ten to część unijnego programu „Global Gateway”. To miałoby pomóc połączyć oba kraje z Europą.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Niemcy wykorzystują blisko 50 proc. całej pomocy publicznej, na jaką zgodziła się KE
Tymczasem same Niemcy się wręcz cofają. Dlaczego? Bo nie budowano nowej infrastruktury, a stara zwyczajnie się rozpada i nie jest też wstanie sprostać obecnym wymaganiom. Miedziane kable mają za małą pojemność i przepustowość. Przy budowie sieci światłowodowej panuje w Niemczech taki bałagan, że niektórzy inwestorzy chcą wycofać się z rynku. Tak jest w przypadku British Infrared Capital Partners, który jest udziałowcem dostawcy sieci światłowodowej Deutsche Giganetz.
Zagraniczni inwestorzy już rozważają ponowne opuszczenie niemieckiego rynku. Mniejszym firmom grozi nawet wymarcie. Nawet duzi dostawcy światłowodów mają trudności z terminową realizacją planów rozbudowy sieci „do domu” i jej finansowaniem”
— podaje „Handelsblatt”.
Rynek światłowodów obecnie się załamuje
— powiedział gazecie dyrektor zarządzający dużego dostawcy.
Największa firma telekomunikacyjna w Europie - Deutsche Telekom, której głównym udziałowcem jest państwo, zwyczajnie sobie nie radzi sobie z rozbudową sieci, za to skutecznie blokuje mniejszych dostawców. Tym więc grozi upadek. Deutsche Telekom jest w Polsce właścicielem sieci telefonii komórkowej T-Mobile.
Kłopoty niemieckiej gospodarki cyfrowej są trwałe i strukturalne. Nie znikną ot tak w wyniku poprawy koniunktury. Niemcy mają ogromne pieniądze, ale nie nadrobią szybko dystansu trzech długości do innych krajów Unii, choćby z powodu braku rąk do pracy. Po prostu nie ma komu budować sieci.
Firmy zwyczajnie nie mogą znaleźć wystarczającej liczby ekip budowlanych i koparek, aby rozkopać ziemię. Nie uda im się tego osiągnąć nawet przy pomocy inżynierów budownictwa z Europy Południowej i Wschodniej. Dlatego muszą wstępnie dokonywać wyboru i zdecydować, kto otrzyma łącze światłowodowe teraz, a kto później
— pisze z kolei „Die Welt”.
W Niemczech nie znajdzie się ot tak wystarczająca liczba inżynierów, informatyków. Siła robocza, którą chcą sobie importować z Afryki, czy Azji nie ma odpowiednich kwalifikacji i co tu dużo ukrywać, etosu pracy. W związku z trudnościami gospodarczymi i wielkim kryzysem społecznym, związanym choćby z niekontrolowaną imigracją, Niemcy przestają być atrakcyjnym kierunkiem dla wykształconych specjalistów z naszej części Europy.
Dlaczego jednak Niemcy są tak zacofane, jeśli chodzi o gospodarkę cyfrową? Wydaje się, że mogły paść ofiarą pewnej odmiany choroby holenderskiej. Opisywał ją m. in. pracujący po wojnie w Wielkiej Brytanii polski ekonomista Tadeusz Rybczyński. Zasadniczo holenderska choroba dotyczy odkrycia surowców jak np. złóż gazu ziemnego w Holandii w l.60-ych i pojawienia się dużego potencjału zysku. Inwestycje, zasoby są kierowane ku nowo odkrytym dającym zysk złożom, a przez co zaniedbuje się inne dziedziny gospodarki danego kraju. Te dotyka regres. Klasycznym przykładem jest Rosja, w której wydobywa się na wielka skalę surowce i to jest podstawa gospodarki, a reszta to dziadostwo.
Niemcy tak świetnie funkcjonowały na swej gospodarce „analogowej” - maszyn, urządzeń, samochodów, sprzętu budowlanego etc, że zupełnie przeoczyły postęp w innych dziedzinach. To widać choćby w przemyśle samochodowym. Niemcy tak długo zachwyceni wsłuchiwali się w swe silniki Diesla, że całkowicie zlekceważyli samochody elektryczne. Teraz rozpaczliwie starają się nadgonić z katastrofalnym dla branży skutkiem.
Podobnie z gospodarką cyfrową, w którą nie inwestowano, ludzi nie kształcono, bo opłacalna była sprzedaż betoniarek, obrabiarek etc. Teraz najpotężniejsza gospodarka Europy to kraina wciąż chrzęszczących faksów. Młodzi w Polsce nawet nie rozpoznaliby tego przestarzałego urządzenia. To także kraj gdzie np. brakuje bankomatów, a zapłacenie kartą, czy telefonem nadal stanowi problem.
Całkowita porażka w rozwoju gospodarki cyfrowej to jeden z wielu puzzli, które składają się na niemieckie kłopoty ekonomiczne. Te zaś szybko nie miną. Nie znikną żyjące na koszt podatnika miliony imigrantów. Z nieba nie spadną wykształceni, wykwalifikowani pracownicy. Miedziane druty nie zmienią się nagle w światłowodowe włókna.
Pogląd, iż Niemców nie mogą dotknąć wielkie problemy jest anachroniczny, głupi i wręcz rasistowski. Europejczycy czystej krwi arogancko uważają, że upadek gospodarczy, bieda to mogą spotkać jakieś tam drugiej jakości narody Europy Wschodniej i Środkowej, albo Amerykę Południową i jakąś tam byle Wenezuelę, czy Argentynę. Jeszcze 60 lat temu Wenezuela była czwartym co do zamożności krajem świata, a Argentyna swego czasu nawet najbogatszym. Aż przyszedł tak ubóstwiany przez lewice Juan Peron i wszystko się zmieniło. Argentyna popadła w nędzę, wieczne problemy, z których do dziś nie może się wygrzebać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/669953-niemcy-internetowa-czarna-dziura-europy