Na łamach „Gazety Wyborczej” holenderski pisarz mieszkający we włoskiej Genui, Ilja Leonard Pfeijferr przekonuje, że afrykańscy migranci uzdrowią europejskie gospodarki. Niektórymi teoriami swojego rozmówcy zaskoczony jest nawet dziennikarz z Czerskiej. „Albo wpuścimy świeżą krew z Afryki, albo Europa będzie wielkim muzeum dla bogatych Chińczyków” - ocenia Pfeijferr.
Migranci „uratują” Wenecję?
Jutro, oprócz wyborów parlamentarnych, w Polsce odbędzie się referendum, a jedno z czterech pytań dotyczy relokacji migrantów. W dniu ciszy wyborczej w „Wolnej Sobocie” - weekendowym magazynie „GW” ukazał się obszerny wywiad z Ilją Leonardem Pfeijfferem, pisarzem, poetą i znawcą migracji, pochodzącym z Holandii, a mieszkającym na stałe we włoskiej Genui.
Dziennikarz „Gazety Wyborczej” zwraca uwagę, że w jednej ze swoich książek jego rozmówca pisze, że „jedyną realną przyszłością dla Europy jest ewolucja w kierunku parku rozrywki, wielkiego otwartego muzeum dla bogatych Azjatów czy Amerykanów”.
Kiedy jakieś miasto stało się jedną wielką atrakcją turystyczną, z punktu widzenia mieszkańców jest martwe. Trudno je wtedy wskrzesić, choć to nie jest moim zdaniem niemożliwe. Doskonałym sposobem byłoby chociażby wypełnienie ich uchodźcami z Afryki i Bliskiego Wschodu
— podkreśla pisarz, odnosząc się konkretnie do Wenecji.
40 tys. uchodźców z Afryki to jest dokładnie to, czego potrzebuje takie miasto jak Wenecja. Musieliby przecież gdzieś pracować, potrzebowaliby butów, ubrań, możliwości zrobienia zakupów. Wtedy miasto miałoby znowu normalną strukturę gospodarczą. Potem potrzebowaliby szkół, księgarń, sklepów papierniczych – wszystkich tych rzeczy, które z takich miast zniknęły, bo nie są potrzebne turystom. Teraz te miejsca są dosłownie sprzedawane, a ich mieszkańcy – składani w ofierze na potrzeby interesu ekonomicznego zglobalizowanej turystyki
— wskazuje, nie zastanawiając się jednak, czy aby na pewno wszyscy z uchodźców i migrantów chcieliby pracować, bo rekordy, jeśli chodzi o przyjmowanie przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki, biją zwłaszcza najbogatsze kraje Europy i z najlepiej rozwiniętym socjalem, na czele z Niemcami.
„Klimatyczny lockdown”
Oprócz podejścia do kwestii migracji, ciekawe są również proponowane przez Pfeijffera metody walki ze zmianami klimatu.
Według mnie lockdown pandemiczny był czymś w rodzaju próby generalnej przed tym, co musi się wydarzyć, żeby skutecznie walczyć z katastrofą klimatyczną.(…) Powstrzymanie zmiany klimatycznej, czysto teoretycznie mówiąc, wymagałoby podobnych rozwiązań jak lockdown – ale nie przez dwa, tylko 10 czy 20 lat
— przekonywał rozmówca „GW”.
Bo dopiero kiedy zagrożenie widać na horyzoncie i staje się namacalne, wiele niewyobrażalnych rzeczy staje się możliwych. Przecież w pandemii z dnia na dzień uziemiliśmy wszystkie samoloty. Nikt już nie może powiedzieć, że się nie da. Problemem w kwestii klimatu jest brak woli. Po prostu nie chcemy tego zrobić, bo zagrożenie jest wciąż zbyt abstrakcyjne i odległe
— podkreśla. Na uwagę dziennikarza, że miejsca, w które od lat wyjeżdżamy na wakacje, „stoją w płomieniach”, na południu Europy jest coraz goręcej, odpowiada:
Powinniśmy w tym przypadku zrozumieć, że może nie jest najlepszym pomysłem taki wyjazd na wakacje.
Co więcej, nie chodzi nie tylko o kraje południa, słynące z kurortów przyciągających turystów, ale… o wyjazdy i loty w ogóle.
Gdziekolwiek. Jakikolwiek wyjazd. Jakikolwiek lot. Bo zamiast zrozumieć, że to my, zamieniając się w turystów, stajemy się problemem, po prostu zmieniamy kierunek. Nie mówimy „w przyszłym roku nie jadę do Włoch, zostaję w domu”, tylko „w przyszłym roku jadę nie do Włoch, ale do Danii”. Dostosowujesz destynację, ale nie swoje zachowanie – bo nie widzisz w katastrofie klimatycznej zagrożenia dla siebie samego
— podkreśla.
Innymi słowy - nie tylko przyjmujmy migrantów, ale siedźmy w domu.
„Motor rozwoju cywilizacji”
Europejska dyskusja wokół migrantów i uchodźców jest pięknym paradoksem, bo ogromną część swojego sukcesu Europa zawdzięcza właśnie migracjom. Proszę zobaczyć: jesteśmy tacy doskonali w pamiętaniu o naszych korzeniach, dbamy o przeszłość, bronimy kultury, jesteśmy nostalgiczni, a jednocześnie zapominamy, że jedną z najważniejszych naszych opowieści, mitów założycielskich europejskiej cywilizacji jest „Eneida” Wergiliusza, czyli historia wojennego uchodźcy
— podkreśla Holender mieszkający w Genui.
Nie myślimy o tym, bo teraz jest nam zbyt wygodnie. Wreszcie udało nam się zidentyfikować wroga, którego da się obwinić za wszystko, co złe. Tylko potem jak ktoś przychodzi i mówi, że jesteśmy tacy sami jak ten wróg, to się robi niekomfortowo. A nikt nie lubi, żeby było niekomfortowo, zwłaszcza jeśli chodzi o nas samych
— dodaje. Pisarz przedstawiony w „GW” jako „znawca migracji” chyba nie do końca rozumie, że nie jesteśmy „tacy sami”.
Migracja jest nie tylko motorem rozwoju cywilizacji, ale też czymś naturalnym. Od momentu, kiedy stanęliśmy na dwóch nogach, zaczęliśmy iść. Tylko teraz to, że inni do nas idą, stało się zagrożeniem dla naszego komfortu. W Holandii jest wielka awantura o te kilka tysięcy migrantów, których Unia ma tam relokować. Ale 20 tys. uchodźców z Ukrainy nie było problemem
— ocenia, na uwagę dziennikarza, że Polska przyjęła nawet 2 miliony uchodźców z Ukrainy, wskazując, że Ukraińcy, owszem, są biali i podobni kulturowo do Polaków, ale róznica między Europejczykami i migrantami afrykańskimi leży gdzie indziej.
Dzieli nas oś czasu, stosunek do niej
— wskazuje, oceniając, że Europejczycy skupiają się na sentymentach z przeszłości, migranci - na przyszłości.
„Musimy ich tu wpuścić”
W dalszej części rozmowy pisarz rozwodzi się nad tym, dlaczego migranci to rozwiązanie naszych problemów.
Nie rodzimy dzieci, nasze społeczeństwa są coraz starsze, nie stać nas na utrzymanie emerytur, systemów opieki zdrowotnej – to już jasne, nie da się z tym dyskutować. Po drugie, zwłaszcza na Zachodzie Europy nie chce nam się wykonywać podstawowych prac. Holandia, Włochy, Hiszpania, wszędzie istnieje ten problem. I mimo tego wszystkiego cały czas mówimy, że migranci z południa są problemem – podczas gdy są tak naprawdę rozwiązaniem. Trzeba więc zmienić paradygmat
— wskazuje.
Konstatuje, że wszystko ułatwi zmiana sposobu myślenia na temat migracji, że potrzebujemy zwłaszcza ludzi młodych, a co więcej - że procesu, jakim jest migracja, nie da się zatrzymać.
Potrzeba sprawnego systemu, ale musimy ich tu wpuścić. Za bardzo ich potrzebujemy i moim zdaniem ostatecznie będzie tak, że migrantów w Europie zamieszka jeszcze wielu. Stanie się to za późno, jak wszystko w życiu, ale się stanie.
Dalej Pfeijffer zachwyca się Karolem Marksem i… wieszczy upadek kapitalizmu, który, w jego ocenie, po prostu nie działa, a turystyka jest tego najlepszym przykładem.
Najlepiej byłoby, żeby ci najbogatsi sami zgodzili się na ograniczenie swojego bogactwa
— stwierdza w pewnym momencie.
A następnie jesteśmy świadkami niezwykle „wzruszającej” historii.
Do naszego stolika nagle podchodzi młody czarnoskóry chłopak. Zagaduje płynnym włoskim, nadzwyczajnie grzecznymi sformułowaniami przeprasza, że przeszkadza, rozpoznał Ilję Pfeijffera, mówi, że czytał jego książkę, szanuje bardzo. Pozdrawia i odchodzi w głąb Starego Miasta
— pisze dziennikarz „GW” i dopytując rozmówcę, czy często zdarzają mu się takie sytuacje, w odpowiedzi słyszy, że „czasami”, lecz takie sytuacje są dla Pfeijffera „strasznie bolesne”. Pisarz dokonuje pewnego rodzaju „samobiczowania” za „rasizm”.
Przez to, że ten chłopak nie był biały, od razu założyłem, że będzie prosił o pieniądze. Już prawie to zrobiłem (Ilja macha ręką w powietrzu w geście odpędzania się od kogoś). Widzisz, tak łatwo jest zachować się jak rasista
— stwierdza.
Ciekawy sposób przekonania Polaków akurat w takim momencie, że migranci uratują Europę i że pragną zdobywać wiedzę, rozwijać się i czytują lewicowych pisarzy z marksistowskimi ciągotami.
aja/Wyborcza.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/666666-holenderski-pisarz-w-gwmigranci-uzdrowia-nasze-gospodarki