Film „Barbie” rozbija bank, popularnością cieszą się filmy o byłych seksbombach, a rekordy kliknięć zaliczają publikacje o krezusach w rodzaju Hugh Hefnera, do niedawna podziwianych, dziś stawianych w roli czarnych charakterów. Wszystko na modłę walki z patriarchatem i męskim szowinizmem. Wektory szybko zostały odwrócone.
Z racji kinowego boomu najwięcej mówi się ostatnio o „Barbie”. Okazuje się, że dyskusja wykracza daleko poza filmowe rzemiosło.
Słynący z żarliwej walki z polityczną poprawnością liberał Piers Morgan napisał w „New York Post”, że gdyby on nakręcił film pokazujący, że wszystkie kobiety są głupie, feministki są toksyczne, a matriarchat należy zastąpić patriarchatem, to zostałby nie tylko scancelowany, lecz także rozstrzelany. A „Barbie” tak właśnie pokazuje mężczyzn
– relacjonuje Łukasz Adamski.
Podobne obawy krytyk filmowy przedstawił w moim programie.
A przecież to tylko przykład. W podobnej atmosferze powstają produkcje (filmy fabularne lub dokumentalne) o Pameli Anderson, Anne Nicole Smith czy sięgając dalej w przeszłość – Marylin Monroe. Gwiazdy popkultury wyższego i niższego szczebla przez lata słynące ze swojego seksapilu dziś niejako z automatu są wpisywane w schemat ofiar męskiego szowinizmu. Nawet jeśli część z nich uporczywie próbowała monetyzować ten rodzaj wizerunku.
Zastanawiające jest tylko, że salony potrzebowały dopiero ideologii woke, by radykalnie przedstawić wajchę. Przez dekady krytyka takiej kreacji wizerunku kobiety w przestrzeni publicznej była wrzucana do jednego worka pod hasłem „patriarchat”. Dziś ta sam „patriarchat” zostaje okrzyknięty głównym winowajcą uprzedmiotowienia kobiet. I ci sami ludzie, którzy do niedawna pozowali na ściankach „Playboya” czy publikowali swoje teksty w popularnym przed laty magazynie, dziś stroją się w piórka obrońców kobiet kręcących nosem choćby na konkursy piękności. I nie są bynajmniej emisariuszami konserwatywnych środowisk, jak można było podejrzewać idąc za tropem myślenia świeżo upieczonych obrońców niewieściej czci.
Bo summa summarum i tak chłopcem do bicia pozostaje wspomniany, często wyimaginowany, tradycyjny model, który w oczach emisariuszy ideologii spod znaku woke często przybiera postać katolicyzmu. Nawet jeśli ten sam katolicyzm przez lata suflował zdecydowanie inną wizję kobiety niż magazyn Hefnera. Wtedy było to jednak uznawane za dowód obskurantyzmu, dziś może być co najwyżej łaskawie przemilczane.
W końcu monetyzacja kultu ofiar też nie znosi konkurencji. A jak pokazuje przykład „Barbie”, pozorna autolustracja trendów bywa dochodowym zajęciem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/658155-barbie-woke-i-cala-reszta-czyli-jak-przestawiono-wajche