Niepotrzebnie mówiąc o polityce Joanna Szczepkowska wygłupia się w stylu Sławomira Nitrasa, Arkadiusza Myrchy czy Klaudii Jachiry.
Kiedy mówi o tym, na czym się zna, jest świetnie. Kiedy pozwala sobie płynąć rozpaczliwcem (piesek połączony z żabką, z częstym zachłystywaniem się) w kwestiach, o których nie ma pojęcia lub ma pojęcie siedem razy przefiltrowane przez Adama Michnika i spółkę, mamy katastrofę. Dlatego rozmowa z Joanną Szczepkowską na łamach „Gazety Wyborczej” (28 lipca 2023 r.) jest jak spotkanie doktora Jekylla i pana Hyde’a. Oczywiście w rozmowie dominuje i zajmuje jej pierwszą część polityka, gdzie aktorka płynie rozpaczliwcem, bo to politycznie poprawne, a nawet wzorcowe. Wtedy postępuje zgodne z ideologią gazety Michnika, którą wchłonęła chyba do tego stopnia, że powinno już jej dymić uszami i nosem.
To, co niepoprawne i niepostępowe, w dodatku dotyczące sztuki, jest w wywiadzie ze Szczepkowską w drugiej części, żeby przy współczesnych nawykach czytelniczych mogło zostać pominięte (kto czytałby długie teksty). Pozostańmy przy oryginalnym układzie, gdzie rozpaczliwiec jest na początku. Musi być też oczywiście na końcu, żeby naprostować czytelnika po niepoprawnej części drugiej. Wybite na początku rozmowy marzenie „o Polsce bez poprawności politycznej” pada na twarz w następnym zdaniu, że „najpierw trzeba wygrać z PiS”. Takie następstwo zdań sugeruje, że rządy PiS to polityczna poprawność, co oczywiście nie ma najmniejszego sensu.
Aktorka ma nawet przebłysk tego, że może się wikłać w nierozwiązywalne sprzeczności, bo gdyby istniał w Polsce „reżim”, prowadzący rozmowę „siedziałby” za pytanie o „reżim”, a Szczepkowska za odpowiedź. I aktorka się wikła, bo ponoć „reżim odczuwają prokuratorzy, sędziowie, reżim mamy w medycynie, w szkolnictwie”. Tyle tylko, że to nie „reżim”, lecz pragmatyka, czyli przepisy określające prawa i obowiązki. Jak tego aktorka nie rozumie, to łatwo przychodzi jej zdanie, że „’reżim’ jest wszędzie tam, gdzie indywidualne decyzje wynikające z kompetencji są blokowane przez władzę i jest po prostu system zarządzania strachem”. Po prostu pragmatyka narzuca reguły, bo inaczej instytucje byłyby niesterowne i niefunkcjonalne, a państwo imposybilne.
Kompletnie bez sensu jest twierdzenie Szczepkowskiej, że „reżim odczuwają ludzie LGBT”, gdyż żadna instytucja państwowa w Polsce nie interesuje się takim kryterium, jak LGBT i go nie stosuje. Poza tym „odczuwanie” to kategoria właściwie niedefiniowalna, więc także intersubiektywnie niekomunikowalna. Dalej jest już tylko gorzej, czyli na bakier z logiką i logicznym wynikaniem. Wcale „ostatnia decyzja Ziobry w błahej pozornie sprawie tęczowej torebki” nie pokazuje jasno, że jak się „napadnie kogoś, wyrywając mu torebkę – siedzi się za chuligaństwo z nakazu Ziobry”. I nie jest tak, że gdy się „napadnie wyrywając tęczową torebkę, Ziobro wypuści cię z więzienia”. Chodzi wyłącznie o kwestionowanie kary niewspółmiernej do winy i czynu, i surowej tylko z tego powodu, że na torbie były tęczowe paski. I od tego jest także prokurator generalny.
Joanna Szczepkowska czuje, że szarżuje, dlatego mówi, iż „reżim jest pełzający, dławiący, dla wielu niestety niewidzialny. Jeszcze nie”. Jest niewidzialny, bo go nie ma. Jeśli istnienie państwa i jego instytucji jest „reżimem”, to wszystko jest w porządku, gdyż i państwo, i jego instytucje muszą być widzialne, a ich istnienie musi wywoływać skutki. Niewidzialna i nieskuteczna jest tylko fikcja.
Zaskakująca jest fascynacja aktorki Szczepkowskiej antropometrią: „Twarze te same. Ten sam rodzaj małych, cynicznych karierowiczów”. To wchodzenie na drogę, na której „przejechał” się Cesare Lombroso, twórca metody antropometrycznej w kryminalistyce, czyli w gruncie rzeczy rasistowskiej. Zaskakujące jest też twierdzenie o „zarządzaniu przez strach”, gdyż cała rozmowa jest o tym, że obywatelka Szczepkowska niczego i nikogo się nie boi, i nic złego ją od władzy nie spotkało. A jeśli, to od ludzi, którzy z tą władzą nie mają nic wspólnego. Dlaczego mieliby się zatem bać inni obywatele? Tym bardziej że mogą „wyjść na ulicę”. I nie „na razie”, tylko zawsze.
Czymś absolutnie kuriozalnym jest oburzenie aktorki Szczepkowskiej, że minister kultury prof. Piotr Gliński wysłał do niej list gratulacyjny z okazji 70. urodzin. I dziękował za społeczne zaangażowanie i dokonania artystyczne”. Pani Joanna list „oczywiście, że odesłała”. Bo ponoć „jest coś surrealistycznego w tym, kiedy minister z PiS-u pisze, że ‘chyli czoła przed moją odwagą’, przed zdaniem o końcu komunizmu i przed działalnością publicystyczną i społeczną. A przecież przez cały czas władzy PiS-u moja działalność była jednoznacznie skierowana przeciw jego działaniom, więc czego on mi właściwie gratuluje?”.
To jest piramidalny bezsens, żeby normalne działanie ministra kultury było uznawane za surrealistyczne, bo czyjś dorobek docenia osoba mająca inne poglądy polityczne. Bezsens jest podwójny, skoro przecież minister reprezentuje polskie państwo. Czyżby Szczepkowska uważała, że jej dokonania artystyczne mają partyjny charakter i docenić ją może wyłącznie Donald Tusk, czyli szef partii? To byłoby po prostu chore.
Szczepkowska uznała za stosowne, by podziękować ministrowi Glińskiemu namawiając go do „złożenia partyjnej legitymacji i podania się do dymisji. Jeśli ma jeszcze jakiekolwiek resztki sumienia”. Dlaczego tak? Bo odczuwa „pewnego rodzaju impulsy”. Tym razem impulsem był „pomysł z komisją ds. badania wpływów rosyjskich”, czyli „niczym innym jak kolejnym sposobem na budowanie bariery dla opozycji”. Niby dlaczego? Czy mówiąc to aktorka uważa opozycję za ruską agenturę? Dla agentury bariera powinna oczywiście istnieć, ale przecież nikt tego o nikim nie twierdzi przed zbadaniem sprawy.
Niepotrzebnie Joanna Szczepkowska wygłupia się w stylu Sławomira Nitrasa, Arkadiusza Myrchy czy Klaudii Jachiry, że „PiS nie dopuści do wyborów”, bo „stworzy jakąś atmosferę zagrożenia, o co przecież dzisiaj nietrudno, i oddali termin”. Takie ględzenie jest potrzebne politykom opozycji do mobilizowania ulicy, ale przecież Szczepkowska to ponoć indywidualistka i nonkonformistka, więc powielanie bzdur powinno jej być obce. Widać, że politykę pojmuje indywidualistka Szczepkowska przez zbiorowy rozum zlokalizowany na Czerskiej. Ale powinna chyba już wiedzieć, że zbiorowy rozum to brak rozumu.
Wszystko się zmienia, gdy Joanna Szczepkowska mówi o teatrze, reżyserii, aktorstwie, próbach. Bo tu jest po prostu praktykiem. I ewidentnie nie uznaje zbiorowego rozumu. Dlatego o „metodzie” Krystiana Lupy mówi, że to „marnotrawstwo pieniędzy publicznych, zarobków i czasu innych wykonawców”. Że absolutnie bezsensowne są próby polegające „na wykładach o przeżyciach reżysera”, żeby „przez osmozę aktorzy doznali natchnienia”. A przecież „aktorzy nie potrzebują metody, żeby grać, nie trzeba ich wprowadzać w jakieś szczególne stany, obnażać zbiorowo, doprowadzać do psychicznego haju”.
Nic wspólnego z zawodowstwem nie ma „beztroskie przeciąganie prób, nieliczenie się z czasem, z ludźmi, oddalanie premiery. To przekłada się przede wszystkim na bytowe sprawy aktorów, którzy nie zarabiają na próbach, tylko na spektaklach. Nie protestują, bo to miejsce pracy można stracić. Błędne koło, żerowanie na instytucji, bezkarne nadużycia. A przecież wyjście wydaje się takie proste: Krystian Lupa podejmuje wysiłek stworzenia własnego teatru, idą za nim ci, którzy chcą poświęcić się dla jego sztuki. Guru teatralni tak robią. Grotowski, Brook…”.
Szczepkowska uznaje za naganne to, że w spektaklu reżyserowanym przez Lupę „kostiumy robi Piotr Skiba, partner Lupy. (…) Jak zwykle”. I pyta „dlaczego wszyscy zgadzają się na to, żeby odbierać pracę kostiumologom? Bo Lupa tak lubi, bo tak chce. Bo jest artystą”. Zbliżał się termin premiery spektaklu „’Ciało Simone’ (…), a on [Lupa] wyjechał za granicę robić inny spektakl, a teatr musiał się rozliczyć z pieniędzy przyznanych przez miasto na ten sezon, czyli je szybko wydać. Dlaczego się na to zgadzano i nikt Lupy nie zatrzymał? Przecież to są publiczne straty”.
Żeby nie wyszło na to, iż Joanna Szczepkowska idzie na zwarcie z wieloma postępowymi środowiskami wielbiącymi Krystiana Lupę, musiała wrócić do polityki. Na pytanie dyszącego postępowym entuzjazmem Michała Nogasia, „o co by pani zapytała Jarosława Kaczyńskiego, gdyby miała taką okazję?”, odpowiedziała: „Dlaczego wrócił do PRL-u?”.
Jeśli pod koniec lipca 2023 r. mamy w Polsce PRL, to aktorka chyba nie wie, koniec jakiego ustroju sama ogłosiła. Z tym, że ogłosiła dwa lata za wcześnie, bo komunizm upadł nie 28 października 1989 r., gdy obwieściła jego koniec, tylko 27 października 1991 r., gdy wreszcie, na szarym końcu, gdy chodzi o państwa dawnego bloku sowieckiego, odbyły się pierwsze wolne wybory. A potem jest jeszcze śmieszniej, bo Szczepkowska przewiduje, iż Jarosław Kaczyński odpowiedziałby jej „że jest Niemką”. W dodatku „została zawładnięta przez wrogie siły”, a jej pytania „wynikają z tego, że jest podległa ośrodkom niemiecko-rosyjsko-żydowskim i ‘zgniłemu Zachodowi’”.
Widać, że tekst jakiejś roli albo skeczu nie może wyjść Joannie Szczepkowskiej z głowy. To dla aktora niebezpieczne, bo wciąż powinien się uczyć nowych ról i być na nie otwarty. I warto brać pod uwagę taką sytuację, że reżyser Adam Michnik może mieć jeszcze większe braki i narowy niż Krystian Lupa, a próby spektaklu w jego wykonaniu mogą nigdy nie wyjść poza „wykłady o przeżyciach reżysera”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/656421-sa-dwie-joanny-szczepkowskie