„Chcę do tego stopnia nagłośnić teraz tę sprawę, żeby pokazać, jak nasze prawa są łamane, a po drugie – że nie można siedzieć cicho. Chcę, żeby policja została ukarana” - opowiedziała w kolejnym wywiadzie, tym razem dla „Wysokich Obcasów”, pani Joanna. Warto zwrócić uwagę na tę rozmowę i na narrację kobiety. W paru miejscach pojawiają się bowiem poważne znaki zapytania.
Początek historii pani Joanny
Podjęłam decyzję o aborcji farmakologicznej. Usunęłam ciążę na początku 7. tygodnia. (…) Biorę leki, które mogą spowodować poważne uszkodzenie płodu. Ich odstawienie z kolei zrujnowałyby moje zdrowie. Stałam przed dylematem. (…) Chciałam i chcę mieć dzieci, uznałam jednak, że przy tych lekach, które brałam, ryzyko jest zbyt duże w tym kraju. Że w razie czego – uszkodzeń płodu, komplikacji – nikt mi nie pomoże. I może być tak, że ja też umrę na sepsę. Po konsultacjach z lekarzami uznałam, że ryzyko jest zbyt duże
— czytamy na początku wywiadu.
Zapytana, czy była pod opieką psychiatry, pani Joanna odpowiedziała, że „tak”, lecz jest to „lekarka, która nie rozmawia, tylko przepisuje leki”. Gdy bohaterka materiału „Faktów” TVN dodała, że przeprowadziła samodzielnie aborcję farmakologiczną, podkreślała, że „nie miała żadnych powikłań związanych z samą aborcją”. Lecz i tego nie dotyczyły działania funkcjonariuszy policji, nieprawdaż?
Zdarzały mi się stany silnego lęku, paniki. Nastąpił taki rodzaj stanu niepokoju, w którym uznałam, że chyba sobie nie poradzę samodzielnie. Wtedy zadzwoniłam do lekarki. (…) Kiedy do niej zadzwoniłam, na prywatny numer, wiedziałam, że jest niedobrze. Godzina była dosyć późna, bo to było około 22. Dlatego na wstępie powiedziałam, że nie chcę sobie nic zrobić, to nie jest tego rodzaju interwencja, ale czuję silny niepokój, z którym sobie chyba sama nie poradzę. Nie miałam myśli samobójczych. Jestem kobietą po trzydziestce, dyrektorką muzeum, odpowiedzialną osobą. Uznałam, że sięgnięcie po pomoc to dojrzałe zachowanie. Zaufałam, prosiłam o pomoc. Powiedziałam, że wydaje mi się, że potrzebuję pomocy, bo sama się nie uspokoję (…) Nie mieściło mi się w głowie, że lekarza nie obowiązuje tajemnica lekarska. Byłam przekonana, że lekarzowi mogę zaufać. Teraz wiem, że byłam naiwna. Trzeba było kłamać, że poroniłam
— stwierdziła.
Dlaczego lekarka zadzwoniła pod 112?
W tym momencie musimy przerwać narrację pani Joanny, by przedstawić słowa lekarki, która zadzwonił na 112. Psychiatra, dzwoniąc na numer alarmowy zrelacjonowała, że jej pacjentka, „właśnie chce popełnić samobójstwo”.
Ona dokonała (…) w domu z tego co mówi i po prostu nie może tego znieść (…). Powiedziała mi tyle, że dokonała (…) w domu, nie może tego wytrzymać, zaraz zażyje leki i się zabije.
Zupełnie inna historia? Lekarka zadzwoniła po pomoc, bo miała przekonanie, że trzeba ratować pacjentkę. Tajemnica lekarska a życie - przed takim dylematem stanęła psychiatra. A z nagrania udostępnionego przez policję widać, że aborcja nie jest pierwszym „tematem”, lecz właśnie myśli samobójcze!
„W odstępie kilku godzin wypiłam dwa kieliszki wina”
To nie jest tak, jak przedstawia to policja. Że jestem niezrównoważoną, histeryczną kobietą, która śmierdzi alkoholem
— broniła się w dalszej części rozmowy z „WO” pani Joanna.
Tak. Próbowałam się uspokoić kieliszkiem wina. Myślałam, że włączę sobie film, napiję się lampkę wina i minie. W odstępie kilku godzin wypiłam dwa kieliszki wina. Nie pamiętam, czy badano mnie alkomatem, z wyników badań krwi wynika, że miałam we krwi niewielką zawartość alkoholu
— przyznała w końcu kobieta.
Badania i rewizja w szpitalu?
Następnie w rozmowie pani Joanna powraca do historii ze szpitala (kobieta była przekonana, że pojedzie do szpitala psychiatrycznego, dlatego zabrała ze sobą rzeczy osobiste, w tym laptopa).
Nie było żadnej informacji, że moje rzeczy są przeszukiwane. Nie wiem, w którym momencie mi zabrali ten komputer. Wiem, że został zabrany i do tej pory leży na komisariacie
— powiedziała.
Trafiłam do innego szpitala na oddział ginekologii, w którym wykonano badanie ginekologiczne
— dodała, przyznając że wyraziła na to zgodę.
Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Ja nie zgłaszałam żadnych problemów ginekologicznych. Na szczęście lekarka, która wykonywała badania, okazywała mi życzliwość
— stwierdziła.
Nie było żadnych przysiadów
W historii pani Joanny powróciły emocjonalne tony, gdy opowiedziała o sytuacji z funkcjonariuszkami.
Odczułam to jako coś pozbawiającego godności. Krwawiłam, miałam w majtkach zakrwawioną podpaskę, byłam zapłakana. I mnie to złamało. Bo ja poczułam, że oni mogą wszystko, co im się podoba. Że ja w tej chwili jestem odzierana z ludzkiej godności i nie ma nic, co mogę z tym zrobić. Więc rozebrałam się do naga i stałam przed nimi w samych majtkach z tą brudną podpaską. A one mi mówią, że majtki też mam zdjąć. I ja wtedy pękłam. Po prostu coś się we mnie złamało
— mówiła.
Zapytana jednak, czy zrobiła te „przysiady”, odpowiedziała: „Nie wiem, wtedy wezwali ginekolożkę”.
Jak wyglądało to z perspektywy policji?
„Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której mamy do czynienia z osobą usiłującą popełnić samobójstwo, abyśmy nie przeprowadzili przeszukania tej osoby pod kątem posiadania przedmiotów, narzędzi czy być może substancji, które mogłyby służyć do popełnienia tego samobójstwa”
— mówił na wczorajszej konferencji prasowej komendant główny policji..
„Nie potwierdzam poleceń dotyczących kasłania, natomiast też chcę powiedzieć, że w wyniku tych czynności kontrolnych ustaliliśmy, że policjantka prosiła o możliwość również skontrolowania dolnej części bielizny, ale po informacji od pani doktor, że przed chwilą przeprowadziła badanie tych okolic, policjantka odstąpiła od tych czynności”
— dodał Szymczyk, zapewniająć przy tym, że „każdorazowo sprawdzamy każdą osobę, co do której istnieje podejrzenie, że chciała popełnić samobójstwo pod kątem niebezpiecznych narzędzi czy substancji”.
I tyle. Żadnych „przysiadów” nie było.
SPRAWDŹ SZCZEGÓŁY: Policja ujawnia nagrania dot. interwencji w Krakowie! Gen. Szymczyk: Podjęliśmy niezwłoczne działania, by udaremnić samobójstwo
„Chcę, żeby policja została ukarana”
W rozmowie pojawił się także wątek prawny. Pani Joanna zrelacjonowała, jak wyguglała Federę i zadzwoniła do mec. Kamili Ferenc, która „uświadomiła” jej, że „to wszystko nie miało prawa się wydarzyć”.
Z pisma sądu wynika, że telefon został mi odebrany bezprawnie, i jeszcze tam jest wspomniane, że policjanci utrudniali pracę lekarzy
— czytamy. Tak, przyznał to i sam KGP, ale jednocześnie zwrócił uwagę, że nie dotyczy ono zatrzymania laptopa!
Chcę do tego stopnia nagłośnić teraz tę sprawę, żeby pokazać, jak nasze prawa są łamane, a po drugie – że nie można siedzieć cicho. Chcę, żeby policja została ukarana. Pokazałam swoją twarz, bo wierzę, że tak trzeba, bo jest mnóstwo kobiet w tym kraju, które boją się zajść w ciążę z różnych powodów. Wiem to, bo piszą do mnie i z nimi rozmawiam. Takie mam przekonania i mam jedno życie, którego nie chcę spędzić w strachu
— kończy swoją opowieść pani Joanna, wtrącając już wyraźnie nuty polityczne.
A co takiego zrobiła policja? W kilku miejscach mogła działać bezpodstawnie, być może i zbyt gwałtowanie. Ale tu nie chodziło o aborcję! Sprawa dotyczyła możliwego zagrożenia życia kobiety, która zadzwoniła do swojej psychiatry i opowiedziała jej, że chce popełnić samobójstwo. Funkcjonariusze mieli za zadanie powstrzymać coś, co mogłoby doprowadzić do naprawdę dramatycznego scenariusza. Tu jest klucz do zrozumienia całej tej sprawy.
olnk/„Wysokie Obcasy”/wPolityce.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/655453-p-joanna-chce-ukarac-policje-co-nie-gra-w-tej-historii