Na początku chciałem pisać polemikę do tez zawartych w wywiadzie Jana Śpiewaka dla tygodnika „Sieci”, potem zrezygnowałem, aż w końcu kosmos zesłał dwa znaki, bym jednak to zrobił. Tuż pod wpisem Śpiewaka promującym na Twitterze wywiad, ukazała się informacja o śmierci chińskiego influencera o pseudonimie „Brat Trzy Tysiące”, a Jakub Maciejewski publikował na portalu wPolityce artykuł o modzie na lewicy na pisanie o wyzysku chłopów. Do tekstu wstawiony został fragment filmu „Brunet wieczorową porą”. Przedstawiona scena od razu mi się przypomniała gdy czytałem wywiad Gorana Andrijanicia z Janem Śpiewakiem „Potrzebujemy sojuszu konserwatystów z lewicą przeciwko alkoholizmowi”.
- WYWIAD. Jan Śpiewak: Potrzebujemy sojuszu konserwatystów i lewicy przeciw alkoholizmowi
A jakież to znaki kosmos mi zesłał? Otóż „Brat Trzy Tysiące” wypił, transmitując to na żywo, co najmniej 6 butelek chińskiego, mocniejszego niż nasza wódka, trunku baiju. Wszystko dlatego, że brał udział w jakimś tam turnieju internautów, w którym kto przegrał rundę za karę pił. Można powiedzieć, że „Brat Trzy Tysiące” to kolejna ofiara alkoholu. Umarł z przepicia. Tymczasem to nie żaden alkoholik był, tylko zwyczajny debil, ofiara własnej głupoty, nieopanowanej chęci popisywania się i szukania popularności. Ta historia przypomina o tym jak bardzo demonizowane są nieraz skutki picia. Oczywiście bywają straszne, ale nie aż tak jak przedstawiają eksperci, czy działacze jak Śpiewak. Gdyby prawdą było to, co przedstawiają, to właściwie jako społeczeństwo, a może nawet państwo byśmy niemal nie istnieli.
A scena którą Kuba Maciejewski wstawił do tekstu jest taka: grana przez Emilię Krakowską nauczycielka oprowadza szkolną wycieczkę po muzeum i co podejdzie do eksponowanej flaszki mówi:
To jest butelka z XVII wieku, do której dziedzic nalewał wódkę i rozpijał tą wódką pańszczyźnianych chłopów.
Odkąd pamiętam, a jestem już w wieku nieodwracalnie dojrzałym, trwa walka z pijaństwem, czy alkoholizmem. Całe życie na froncie, przy czym ja mam jeszcze o tyle dobrze, że za młodu nie musiałem walczyć z faszyzmem, globalnym ociepleniem, dyskryminacją kobiet, antysemityzmem, homofobią, transfobią, ksenofobią, nietolerancją, islamofobią, rasizmem, mową nienawiści, fake newsami, wykluczeniem takim śmakim i czym tam jeszcze. Zaczynamy żyć w świecie obsesji, paranoi, wiecznej mobilizacji i gotowości do naprawiania świata, uczynienia go idealnym. Co oznacza, że koszmarem.
Niemal z żadną z tez Jana Śpiewaka się nie zgadzam zarówno z powodów aksjologicznych jak i praktycznych.
Potrzebujemy ponadpartyjnego porozumienia na rzecz walki z alkoholizmem. Takiego samego jak w sierpniu 1980 roku, który połączył Solidarność i Kościół i zaowocował bardzo dobrą ustawą o wychowaniu w trzeźwości.
— napisał Jan Śpiewak na Twitterze.
To są egzaltowane bzdury, które odbierają powagę temu co zdziałał i głosi. Ograniczenie liczby sklepów z wódką, podniesienie cen i różne takie co Śpiewak proponuje, nie jest wielkim dziełem na miarę odzyskiwania niepodległości, obalania komunistycznego reżimu, rozmontowywania imperiom zła. Na dodatek tę zachwalaną ustawę o trzeźwości zaprowadziła w 1982 junta Jaruzelskiego. Alkohol można było kupić w sklepie po 13.00. Przed tą godziną ludzie chodzili po wódkę na meliny.
Nieprawdą jest, iż problem alkoholizmu, czy nadmiernego spożycia jest w Polsce narastający i jakiś wyjątkowy. Ilekroć porównamy się do innych krajów, to okaże się, że pijemy umiarkowanie i mniej. Różnią się statystyki WHO, OECD, Eurostatu, w latach się to zmienia, ale na podium picia stają Czesi, Łotysze, Austriacy, Francuzi, Niemcy, Mołdawianie, Luksemburczycy. Polacy zazwyczaj w środku stawki, daleko za Hiszpanami, Portugalczykami, Irlandczykami, z wynikiem takim jak Szwajcarzy - 11,5 litra czystego alkoholu rocznie.
21 proc. Portugalczyków, 13 proc. Hiszpanów i 12 proc. Włochów pije codziennie. Polaków tylko 1,6 proc. Aż 38 proc. Duńczyków przyznaje się do intensywnego picia przynajmniej raz w miesiącu. Polaków 16 proc. Nie jesteśmy ani ewenementem w skali Europy, ani świata. Najwięcej pije się na Seszelach i Ugandzie. Nie ma więc żadnego powodu, by w jakiś szczególny sposób biczować się z powodu picia, wstydzić się, straszyć się tym, bić na alarm.
Kiedy mowa o tym, że czystego alkoholu spożywamy mniej niż średnio w Unii, zawsze się podnoszą głosy, że Polacy piją nieprawidłowo, nie po europejsku, tylko walą wódę jak zwykła, zacofana hołota. Nie to co inne postępowe nacje. Znów to zawstydzenie prowincjusza, który nie umie nawalić się po europejsku jak Szwed, Holender, Niemiec, Irlandczyk, nie mówiąc o Brytyjczykach. Oczywiście południowcy sączą winko, więc często robią to codziennie, a my nadal wolimy sporty ekstremalne. Ale może właśnie dlatego wcale nie pijemy tak dużo jak inni. To trochę jak w paradoksie pijaka: im więcej pije, tym mniej pije, bo im więcej pije, tym bardziej trzęsą mu się ręce i nalewając do kieliszków więcej rozlewa, przez co mniej pije. Może ten „polski” styl picia oznacza duże koszty dzień po, wywołuje wstręt etc. i paradoksalnie odstręcza od picia. Ot Polak wyszumiał się i póki co ma dość, a Francuz wciąż się nasącza, wątrobę katuje i wyrabia te 15 litrów czystego alko rocznie. Nie twierdzę, że to dobrze, że pijemy wódkę zamiast wina, a jedynie odrzucam banalne, proste prawdy i tłumaczenia ekspertów i ów stan kajania się za picie nie po europejsku.
Jedno dla mnie nie ulega jednak wątpliwości. Wódka wyzwala znacznie więcej agresji niż wino, ludzkie reakcje są znacznie gwałtowniejsze, emocje większe i nieraz prowadzi to do tragedii. Niewątpliwie też w indywidualnych przypadkach intensywne picie wódki wykańcza o wiele szybciej, powoduje więcej zniszczeń niż picie wina, czy piwa etc. Być może więc jest też najgorszym z możliwych wyborów alkoholowych, a więc może zamiast toczyć odwieczną, beznadziejną walkę z piciem trzeba promować zmianę na „bezpieczniejsze” trunki. Nie wiem tego. Po prostu stawiam pytanie.
Dla wzmożenia efektu grozy Jan Śpiewak swobodnie rzuca danymi.
Mamy około milion alkoholików, a niektóre dane mówią, że ich jest dużo więcej, nawet 4 miliony
Nieprawda. Statystyki wskazują na 700-800 tysięcy, a mówienie o 4 milionach to powielanie zwykłych bzdur. Oznaczałoby to, że w co trzeciej rodzinie w Polsce jest alkoholik, chyba że i matka i ojciec i może dzieci są nałogowcami. Tak czy owak, przy 4 milionach dorosłych alkoholików nie funkcjonowalibyśmy jako społeczeństwo, wspólnota.
Mamy dużo większe spożycie alkoholu na głowę mieszkańca, niż to było w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
Nieprawda. Jan Śpiewak nie wie tego, tak sobie opowiada. Nie ma żadnych wiarygodnych danych dotyczących spożycia w tych latach, a już zwłaszcza w 90-ch kiedy przemyt i nielegalny handel alkoholem był większy niż oficjalny. Z Zachodu do Polski wjeżdżały nieprzeliczone cysterny ze szmuglowanym spirytusem Royal, a ówczesny Stadion Dziesięciolecia był jedną wielką meliną ze wszystkimi trunkami Wschodu przez Kaukaz, aż po Wietnam. Podobnie mniejsze rozsiane meliny były po całej Polsce.
Mamy ogromną liczbę ofiar wypadków samochodowych spowodowanych przez pijanych kierowców.
Liczba wypadków z udziałem pijanych nie tylko kierowców, ale również pieszych i rowerzystów w ciągu dekady spadła o połowę. W 2021 roku było ich 2488. To nadal wielki problem, ale nieprawdą jest iż coraz większy.
Jak pokazują policyjne statystyki, 76 procent wypadków przemocy domowej towarzyszy alkohol, który jest bardzo ciężkim narkotykiem, wywołującym stany psychotyczne i agresje, szczególnie kiedy nadużywa się go latami.
Takie dane podaje m.in. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Nie ma wątpliwości, że alkohol, a zwłaszcza wódka prowadzi nieraz do agresywnych zachowań, a ciągnące się latami nadużywanie do zmian osobowościowych. Ale jednocześnie Polska ma niemal najlepsze w Europie statystyki jeśli chodzi o przemoc domową. W trzeźwiejszych, bardziej po europejsku pijących społeczeństwach jest ona znacznie częstsza.
Tyle statystyk. Kryją się za nimi ludzkie tragedie, ale złudzeniem, a wręcz tyrańskim zamysłem jest przekonanie, iż gdy nakazami, zakazami, regulacjami zbuduje się trzeźwe, zdrowe, idealne społeczeństwo, zrównoważonych, odpowiedzialnych osobników, to w ten sposób uniknie się nieszczęść. By przyjąć radykalne rozwiązania trzeba najpierw wystraszyć najlepiej śmiertelnie, to wtedy przerażeni na wszystko się zgodzimy. Tak jak w przypadku tzw. globalnego ocieplenia. Wykończy nas klimat i nałogowe picie.
Otóż picie, mimo wielkich indywidualnych tragedii, nie wykańcza nas jako społeczeństwo. Odwieczna walka z wciąż groźniejszym alkoholizmem trwa, a my mamy się coraz lepiej. Jak mawiał towarzysz Stalin wraz z postępem komunizmu zaostrza się walka klasowa. Im lepiej się mamy, tym bliżej nam do alkoholowego upadku. Trzeba więc podjąć radykalne działania i Jan Śpiewak proponuje:
…należałoby podwyższyć ceny alkoholu, zakazać jego promocji w sklepach, nocnej sprzedaży w całym kraju, w tym na stacjach benzynowych oraz objąć całkowitym zakazem reklamowanie alkoholu i zakazać sponsorowania przez branże alkoholowe wydarzeń kulturalnych i sportowych.
Moim zdaniem wszystkie te pomysły przyniosą więcej szkody niż pożytku, a za wieloma z nich stoją całkowicie fałszywe supozycje.
Radykalne, odczuwalne podnoszenie cen alkoholu nigdy nie spowodowało spadku spożycia, a tylko wykreowało nowe wielkie problemy. Znów uruchomi się gigantyczny przemyt. Zaroi się od domowej produkcji, a trunki dobrej jakości zostaną zastąpione podłymi, bardziej niszczącymi. Socjalista Śpiewak nie wie, że to oznacza tylko tyle, że drenowane będą kieszenie uboższych.
To, iż alkohol powinien być drogi uznawane jest jako niepodlegający dyskusji dogmat. Wysoka cena ma ograniczać spożycie. A może wysokie ceny mnożą tylko nieszczęścia, które towarzyszą nałogowemu piciu? W PRL 15 proc. dochodów budżetu pochodziło ze sprzedaży tytoniu i alkoholu. Komuniści niebotycznie wyśrubowali ceny alkoholu. Ta prymitywna i do dziś popularna metoda ograbiania ludzi pijących, potęgowała tylko nieszczęścia związane z uzależnieniem. Pozbawiony kontroli i woli nałogowiec gotów był przepić całą pensję, tak, że dla dzieciaków na buty nie starczało. Wynosił z domu sprzęty i sprzedawał je. Zamiast przechlać część zarobków, kosztem najbliższych przepijał wszystko, bo tak drogie było jego uzależnienie. To państwo pozbawiało rodziny pijaków i alkoholików środków do życia. Niezależnie od ceny alkoholu, da się wypić tylko określoną jego ilość – powiedzmy symboliczne pół litra na twarz w trakcie posiedzenia. Żeby nawet darmo dawali, to więcej przyjąć nie można. W kieszeni alkoholika mogły więc zostać pieniądze.
Mechanizm mnożenia nieszczęść zaczyna rozumieć już Szwecja, która ma wielki system ograniczania spożycia, w tym za pomocą szalonych cen. Na nic odwieczna walka, Szwedzi znów piją coraz więcej i na dodatek obok państwowego monopolu zbudowali cały podziemny świat bimbru. Gminy coraz częściej biorą w opiekę alkoholików, których nałóg całkowicie rujnuje ich rodziny. Wspólnota zrzuca się więc na alkohol dla niego, bo uzależnienie uznaje się za chorobę. Jako pierwszy tak właśnie traktował je szwedzki lekarz Magnuss Huss, który w 1849 roku ukuł termin alkoholizm. Szwedzi i Finowie pili wtedy na umór tak, że nawet Polaków to szokowało.
Każde podniesienie cen alkoholu uderzy tylko w biedniejszą część społeczeństwa. Aż mi się słowa Tuska przypominają:
Królami życia są ci, którzy chleją, biją swoje dzieci, biją kobiety i pracą się nie zhańbili od wielu lat.
Jak podniesiemy ceny, to nie będą mogli chlać i dzieci bić. Bariera cenowa może działać na dwa sposoby. Albo cena jest wysoka, albo ma się mało pieniędzy, efekt ten sam. Czy pamiętasz Drogi Czytelniku jak to z powodu 500+ Polacy mieli się rozpić. Zacytują teraz to co na ten temat pisałem dla WEI 4 lata temu.
W przyrodzie tak już jest, że jak jest raport (z WHO dotyczący spożycia alkoholu), to odzywa się Krzysztof Brzózka – od niedawna były już szef agencji antyalkoholowej PARP. Ekspert ów stwierdził, że kilkuprocentowy wzrost spożycia trunków w ciągu roku jest wynikiem 500+. Przeanalizujmy to niezwykle głębokie przemyślenie. Niezależnie od tego jak oceniamy dystrybuowanie przez PiS pobranych w podatkach pieniędzy, to musimy dojść do wniosku, iż Brzózka uważa, że to, iż Polacy mają więcej w portfelach, jest szkodliwe, bo więcej piją. Być może Brzózka uważa, że pieniądze trafiają do niewłaściwych ludzi – dzieciatych, którzy się uchlewają, bo mają potomstwo. Inaczej bowiem, należałoby dojść do wniosku, że były prezes, a teraz już tylko ekspert sądzi, iż szkodliwe są podwyżki pensji, i że Polacy niezależnie od poziomu PKB już na wieki wieków powinni zarabiać na poziomie 70% średniej unijnej, bo inaczej będą pić na umór. Niby dlaczego 5 stów otrzymane z rządowego rozdzielnika miałoby mieć w monopolowym inną wartość niż 5 stów z podwyżki w pracy.
Broń Boże nie twierdzę, że powinniśmy fundować alkoholikom trunki, jak to robią niektóre szwedzkie gminy. Nie twierdzę też, że ceny alkoholu powinny być niskie, stałe ale tylko to, że podwyżka której celem jest powstrzymanie „społeczeństwa” od picia, rujnuje biednych i uzależnionych, dokłada patologii w rodzinach, powoduje spadek przychodów budżetowych państwa, zwiększa przemyt i nielegalną produkcję. Tak dzieje się zawsze.
Podobnie bezrefleksyjnie podchodzi się do wykreowanego ostatnio „problemu” rosnącej sprzedaży małpek. Takie poręczne flaszeczki ułatwiają bowiem picie. No wiadomo, że ułatwiają i o to chodzi w tym wynalazku. Można je schować w garsonce i łyknąć w pracy spod łokcia, zamiast polewać, albo hejnał grać.
A może to i dobrze, że właśnie takie małpki kupić można. Być może w naturalny sposób narzucają umiarkowanie wyznaczając limit tego ile się pije. Być może pozwalają funkcjonować niektórym ludziom efektywnie cały dzień, a nie żyć w oczekiwaniu na wieczór, kiedy się wreszcie będzie można upić. Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale całkowicie odrzucam ortodoksję „ekspertów” jak Śpiewak.
Eliminacja sprzedaży nocnej sprawi, że co zamożniejsi będą pić w knajpach, a ubożsi robić zapasy, albo chodzić na meliny. Jak w PRL zakaz sponsorowania przez branżę alkoholową wydarzeń kulturalnych i sportowych, jak chce tego Śpiewak, wywoła tylko jeden skutek. Tych wydarzeń ubędzie. Znikną choćby festiwale rockowe, sportowcy i związki sportowe dostana mniej pieniędzy, bo luka nie będzie zapełniona. Największym wydarzeniom sportowym w Stanach Zjednoczonych od zawsze towarzyszą największe kampanie promocji piwa i Ameryka nie rozpiła się od tego. I znów nie twierdze, że reklama alkoholu powinna być w pełni dozwolona, a jedynie zwracam uwagę na konsekwencje realizowania tak lekko rzucanych zakazów, nakazów, regulacji. Dobra zgadzamy się, by piwo nie mogło sponsorować sportu, a więc na to by, w małym klubie zabrakło pieniędzy na sprzęt dla dzieciaków. Oczywiście w idealnym socjalistycznym państwie, to znów ono dołoży na klub z tego co ściągnie od obywateli.
We wszystkim należy znać umiar. W piciu, ale także w próbach narzucania innym własnej wizji świata. Jan Śpiewak umiaru nie ma i wygląda jakby z wielka gorliwością wyruszył na antyalkoholową krucjatę i chciał stanąć na czele jakiejś ateistycznej Armii Zbawienia.
Być może należy się jednak pogodzić z tym, że używki są nieodłącznym towarzyszem życia współczesnych ludzi. Są odgromnikiem, neutralizatorem, dają, może i złudną, szansę na ucieczkę od problemów, które inaczej kumulowałyby się i znajdowały ujście w jakichś gwałtownych reakcjach. Cały świat pije coraz więcej, więc być może to efekt narastającego stresu w skali globalnej. Coraz więcej jest chorych psychicznie, depresji, samobójstw. Coraz więcej ludzi żyje samotnie i w ciągłym napięciu.
Jakoś trzeba rozbrajać te ładunki wybuchowe, które w duszach i umysłach ludzi same się konstruują. Nie wyślemy 18 milionów ludzi na psychoterapie. Być może alkohol w ogóle pozwala jeszcze części ludzi jakoś egzystować. Są kultury, w których nie pije się wcale – np. muzułmańska. No umówmy się, szału nie ma. Tam, gdzie drastycznie ogranicza się dostęp do alkoholu – np. w Skandynawii, tam mamy do czynienia z piciem patologicznym – do spodu. Szwedzi za każdym razem jak odbijają flaszkę, to sprawiają wrażenie, jakby chcieli upić się na zapas.
Walka z piciem, czy używkami jest w gruncie rzeczy walką z ludzką naturą. Oczywiście jak wszystkim nałogom tak i alkoholowi towarzyszą patologie, których skala może stać się problemem dla całych społeczności, czy państw. Nic jednak nie wskazuje na to, że tak jest w Polsce. Czy dlatego, że picie wykończyło Inuitów, to teraz polskie państwo ma prowadzić tak restrykcyjną politykę wobec własnych obywateli? Jest coś niezwykle paternalistycznego, wręcz pogardliwego w podejściu do ludzi tych wszystkich urzędników, działaczy, radnych miejskich, którzy chcą kontrolować to, co obywatele robią ze swoim życiem.
Jako katolik uznaje słabość, grzeszność człowieka. Grzeszni ludzie nie zbudują idealnego trzeźwego, zdrowego, społeczeństwa. Nie będzie na Ziemi raju. Ci, którzy chcą go stworzyć zawsze sprowadzają na ludzkość piekło. Koszmar niewoli i tragedie. Człowiek ma prawo do słabości i upadku. Kościół to rozumie i być może dlatego to on ma sukcesy w namawianiu ludzi do życia w trzeźwości, w umiarkowaniu, a nie ci wszyscy, którzy mają do zaproponowania tylko zakazy, nakazy, kontrole, donosicielstwo, kary.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/647755-odwieczna-wciaz-przegrywana-walka-z-piciem-alkoholu