To pewnie jeden z najbardziej moralnie odrażających, najbardziej „nieludzkich” wpisów w historii Twittera, choć tak naprawdę mogło takich powstać już dziesiątki tysięcy i świat oszalałego, postępującego postępu nie widzi w nich niczego niestosownego. Oto Mark Lowen, korespondent BBC w Rzymie na jednym z lotnisk w Kanadzie zapozował do zdjęcia ze swym mężem/żonem, czy jak to się tam taki ktoś nazywa. Brytyjski dziennikarz trzyma w ręku dziecko, które sobie w Kanadzie kupili i zabierają do siebie.
Po sześciu tygodniach w cudownej Kanadzie, pełnym łez pożegnaniu naszej surogatki i przyjaciółki, czas lecieć do domu do Lizbony razem z nowym członkiem rodziny - z naszym najpiękniejszym bagażem podręcznym. Kanado, jesteś płonącą pochodnią demokracji i równości. Dziękujemy ci za możliwość spełnienia naszych marzeń.
Warto przeanalizować ten wpis. Oczywiście nie jest on jakoś specjalnie wyjątkowy, nie odnosi się też do bezprecedensowego zjawiska, ale właśnie dlatego, że jest typowy, że pokazuje powszechność, akceptacje dla takich nieludzkich postaw warto się nad nim pochylić. Będzie cynicznie i bezdusznie, bo trzeba nieludzki proceder pokazać takim jakim jest i żadne gładkie słówka, żadne opowieści o miłości, radości, szczęściu, równości nie zmienią istoty komercyjnego pozyskiwania dzieci na rynku, handlu nimi, hodowania ich, kupowania jak zabawek, zwierzątek, odzierania z przyrodzonej godności i wyjątkowości, łamania ich fundamentalnych praw.
Ten bagaż podręczny, o którym pisze brytyjski dziennikarz, to dziecko, dziewczynka - co wynika z kolejnych wpisów, której wyhodowanie panowie zamówili a potem kupili. Pomyłki w tłumaczeniu nie ma. Ha, ha, ha to taki żarcik Lowena z tym bagażem. Takie dziecko można zabrać ze sobą na pokład, wcale nie trzeba nadawać i wrzucać do luku bagażowego.
A właściwie czemu niby miałby to być żart ze strony brytyjskiego dziennikarza. Przecież dla niego dziecko, posiadający swą wrodzoną, niezbywalną godność człowiek to rzecz, którą się zamawia i kupuje. No może takie domowe zwierzątko, w którego posiadanie wchodzi się drogą transakcji. Najpierw trzeba kupić komórkę jajową, zamówić usługę zapłodnienia jej. Potem wynajmuje się u surogatki macicę - najczęściej u innej kobiety niż ta, która sprzedała jajo i wszczepia zarodek. Za to wszystko się płaci plus czynsz za 9 miesięcy macicy i na koniec za urodzenie dziecka, czyli dostarczenie go. Po angielsku to nawet tak się określa - delivering - jak dostarczenie paczki, ładunku, bagażu etc.
Póki co, cała transakcja przebiega bez większych przeszkód. Dziecko nie jest zepsute, nie ma widocznych wad, co przecież nieraz się zdarza i wtedy klienci nie chcą odbierać zamówionego towaru. Takich przypadków są tysiące. Nieraz bywa też tak, że zamówionego i wyhodowanego dziecka nie można odebrać z powodów obiektywnych. Tak stało się w czasie pandemii w przypadku jednej ze stacji hodowli dzieci na Ukrainie, gdzie setki z nich tygodniami, a może miesiącami czekało na odbiór. Tymczasem klienci nie mogli się po nie osobiście zgłosić, a kurierem takiego dziecka też nie wyślesz, bo się zepsuje.
Płacz bachora
Z wpisu nie wynika kto przy pożegnaniu płakał. Czy nowi posiadacze dziecka, czy kobieta, które je dostarczyła, czy też bagaż podręczny - dziewczynka? Może ta wydzierżawiona matka płakała? Może zupełnie niepotrzebnie obudził się w niej instynkt macierzyński. Tyle miesięcy nosiła tę dziewczynkę w swym łonie, była w stanie, który niegdyś określało się mianem błogosławionego. Może poczuła specjalna więź, w końcu była połączona z dzieckiem pępowiną i wymieniała się z nim komórkami swego ciała. Dziecko dawało jej swoje, a ona swoje jemu i do końca życia obie będą już siebie wzajem w sobie nosić. To się nazywa mikrochimeryzm. Może kobieta przywiązała się, pokochała dziecko matczyną miłością, a teraz zgodnie z umową kupna sprzedaż trzeba je wydać.
A może to dziewczynka płakała oderwana brutalnie od jedynego świata, który zna. Przez tak wiele miesięcy słuchała bicia serca tej, która ja nosiła, czuła rytm jej kroków, nastroje, jej opiekuńczą, dająca poczucie bezpieczeństwa obecność. To dlatego dziewczynka tak uspokajała się gdy kładziono ją na brzuchu kobiety. To była jedyna matka, jedyna na świecie osoba, którą znała. Ale dosyć tej sielanki, 6 tygodni wystarczy. Kto by się przejmował jakimś tam płaczem dziecka, czy rodzicielki. Jakieś tam łzawe sentymenty, wrzaski bachora, wsteczne opowieści o instynkcie macierzyńskim, potrzebie bliskości, bezpieczeństwa i tym podobnych bzdurach nie mogą wstrzymywać transakcji. Ciekawe jaki jest optymalny moment do takiego rozdzielania dziecka i matki. Może lepiej szybko, tak po tygodniu. Po co mają się przyzwyczajać. A może lepiej trochę później. Mniej kłopotów z karmieniem i jest więcej czasu na znalezienie ukrytych wad. Podobno przebywanie dłużej z taką matką może podnieść jakość dziecka. Będzie zdrowsze i łatwiejsze w chowie.
Po ile dziecko
A może płakali nowi posiadacze dziewczynki - dziennikarz BBC ze swoim mężem, czy tam żonem, ze strachu, że może wadliwy towar kupili. Wyhodowanie i kupno dziecka mogło ich kosztować nawet 200 tysięcy dolarów i ciężko się z takimi kochanymi pieniążkami rozstawać. Za dzieci pierwszej jakości trzeba słono zapłacić. Takie z jakiegoś tam Bangladeszu, Albanii, czy Filipin są znacznie tańsze, ale gorszego sortu. Zresztą wszędzie podrożało, bo przez tę wojnę na Ukrainie to się rynek zepsuł. Tak czy owak 200 tysięcy to mógł być bolesny wydatek. A na takie dziecko nie ma żadnej gwarancji. Nie wiadomo czy się nie zepsuje i gdzie je wtedy zwrócić na wymianę.
A przecież tak się namęczyli gdy dziecko zamawiali. Wybierali rasę genetycznej matki, kolor skóry, włosów, czy aby zdrowa, wysportowana, wykształcona - przecież nie będą brać dzieciaka po jakimś tłumoku. Geny muszą być prima sort, dziecko musi być z rodowodem, więc dlatego zostało zamówione i kupione w postępowej Kanadzie, a nie jakiejś tam Macedonii.
Kanada to bardzo dobry kraj do handlowania ludźmi i kupowania dzieci. Można je zamówić, ale jak się okaże, że jest jednak niepotrzebne, czy z wadami, a jeszcze się nie urodziło, czyli nie zostało dostarczone, to można je zabić. Zresztą nie tylko takie małe dziecko, ale nawet całkiem dużego człowieka. Usługę zabicia można zamówić dla siebie, albo jakiegoś już niepotrzebnego członka rodziny - starej, głupiej matki, czy ojca. A nawet zepsutego dziecka. W Kanadzie oferuje się eutanazję jako normalną opcję „medyczną”, a nie procedurę wyjątkową.
Wszystkie doświadczenia wskazują, że u kupionych dzieci występuje instynktowna, a z czasem, gdy ono dorasta, coraz bardziej uświadamiana tęsknota za biologiczną matką, ale być może da się zdusić te szczeniackie humory jakimiś środkami farmakologicznymi, żeby za dużo nie płakało no i nie cierpiało z tego powodu. To mogłoby popsuć atmosferę w domu. Byłoby niemiło.
Być może wiele się w sprawie kupna dzieci poprawi i będą one za darmo. W kilku krajach, w tym w USA, trwają prace nad zmianą tzw. prawa reprodukcyjnego i nowym zdefiniowaniem pojęcia płodności. Koszty leczenia bezpłodności u jakichś tam pospolitych par typu kobieta-mężczyzna są refundowane, bądź odliczane od podatku, podobnie często procedura in vitro. No więc już niedługo będzie taki postęp, że postępowe pary homoseksualne będą dostawać pieniądze podatników na kupno dziecka. Być może dziennikarz BBC niepotrzebnie się spieszył, a być może załatwi sobie jeszcze jedno tym razem refundowane i będzie miał parkę. W końcu w związku z coraz równiejszą równością dziennikarz BBC Lowen i jego żon mają prawo do córki. Tylko niewykształcona ciemnota jak ta w Polsce, mogłaby myśleć że to znaczy, że taka córka ma prawo do matki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/634052-dziennikarz-bbc-chwali-sie-kupiona-dziewczynka