Prezydent się myli. Przykład szkół na Zachodzie wskazuje na to, że póki rodzice nie będą mieli kontroli kto z zewnątrz i z jakim przekazem do placówek wchodzi, żadnego spokoju nie będzie.
Miejmy nadzieję, że prezydent Andrzej Duda dobrze zważył swe racje postanawiając o zawetowaniu przygotowanej przez ministra Przemysława Czarnka nowelizacji prawa oświatowego. Zaskoczony jest nie tylko szef resortu, ale chyba cały rząd i PiS, a więc obóz polityczny, z którego się wywodzi. Uzasadniając swą decyzję prezydent powiedział, iż otrzymał ponad 130 listów z podpisami iluś organizacji i dziesiątków tysięcy osób domagających się odrzucenia lex Czarnek. Ponadto Polska potrzebuje teraz spokoju, a nie konfliktów. W domyśle - przyjęcie nowego prawa mogło je wywołać. Wiadomo, że Jachira by się z mównicy sejmowej wydzierała, pod siedzibę ministerstwa zeszłyby się jakieś grupy wywrzaskujące ordynarne hasła, w TVN pokazywaliby europejskich jaśnie oświeconych rodziców i zaangażowaną młodzież bredzącą jakieś komunały o nowoczesności i XXI wieku. Swoje na zlecenie robiliby też wspominający czasy junty Jaruzelskiego weterani Związku Nauczycielstwa Polskiego. Histeria byłaby większa niż po wydaniu książki profesora Roszkowskiego.
Profesor Czarnek twierdzi, że główną intencją proponowanego prawa było zapewnienie kontroli rodziców nad tym kto z zewnątrz ma wstęp do szkół i z jakim przekazem. W skrócicie chodzi o to, by byle kto do szkół nie właził dzieci nie indoktrynował i nie deprawował. I to jest rzecz dla, której jednak warto spokój poświecić, zwłaszcza jeśli miałby on wyglądać tak jak w szkołach wytęsknionego, postępowego Zachodu. Np. w Ameryce o spokój, zwłaszcza rodziców dbał niejaki Sam Brinton, złodziej i jeszcze kilka dni temu bardzo ważny urzędnik administracji Joe Bidena, odpowiadający za energię jądrową. Warto poznać i dokonania tego iście renesansowego człowieka wielu talentów i pasji, bo jego historia jest ciekawym przyczynkiem do dyskusji o kształcie jaśnie oświeconego postępowego szkolnictwa, które równie oświecona i postępowa opozycja chciałaby w Polsce zaprowadzić.
Niebinarny nuklearny
O powołaniu Brintona zrobiło się bardzo głośno, a to dlatego, że stał się symbolem tego, jak bardzo otwarta, nowoczesna, pełna równej równości, kosmicznej miłości bez granic i czego tam jeszcze jest administracja prezydenta Bidena. Brinton bowiem jest niebinarny, co w jego przypadku oznacza, że czasami maluje, ubiera się jak stara kokota, czasami tylko w skórzane majtki, obrożę i kaganiec, ewentualnie robi to jego mąż jak na spacer jest wyprowadzany.
Brinton znany był w wielkoświatowych kręgach jako jako „Nuklearny Maniak” (Nuclear Nerd) - szef Komitetu Narodowego Centrum Praw Lesbijek i waszyngtońskiego oddziału organizacji Siostry Nieustającego Odpustu (Sisters of Perpetual Indulgence) znanej z tego, że jej członkinie chodzą na różne pochody przebrane za zakonnice i używają symboli religijnych do manifestowania swego wyzwolenia (Na pytania dotyczące tego co facet robi w organizacjach lesbijek Redakcja nie odpowiada. Należy zwrócić się z nimi do uczonych). Jedni mówili, że nie powierzyliby mu nawet latarki na baterie, inni, w tym prezydent Biden, uważają że miłość nie wybiera, więc jako jeden z najwyższych urzędników Departamentu Energii niebinarny Brinton może zajmować się energią jądrową i dbać o odpady nuklearne.
Jego kariera jądrowa dobiegła jednak hucznego końca, bo właśnie na kradzieżach go przyłapano. Ale nie jakichś wyrafinowanych, wysokogatunkowych jak np. na dworze władców Europy w Brukseli, w Parlamencie Europejskim, tylko na takich zwykłych, prymitywnych. Niebinarny, nuklearny Brinton to najniżej zaszeregowany w złodziejskiej hierarchii złodziej pospolity, coś jak przed wojną w Warszawie potokarz, który towar z wozów stojących na ulicy kradł. Świat się od tego czasu rozwinął, więc Brinton na lotniskach bagaże podprowadza. Pierwszy raz jak go złapali tłumaczył się, że przez pomyłkę cudzą torbę z taśmy ściągnął, bo zestresowany był. Co prawda dziwne się wydawało, że od on damskie łaszki, które w niej były wdział, ale przecież w otwartym tolerancyjnym społeczeństwie do sprawy należy podejść bez uprzedzeń, a nie od razu oskarżać tylko dlatego, że niebinarny nuklearny jest. Departament na wszelki wypadek wysłał go na urlop by trochę odpoczął i odstresował się. Ale on ani myslał się lenić, więc w ramach festiwalu fetyszyzmów Los Angeles jako „Nuklearny Maniak” poprowadził seminarium o klapsach w pupkę: „Klapsy: od rachunku różniczkowego do chemii”. Jak wrócił z tego urlopu to okazało się, że wcześniej podwędził kolejny bagaż, więc tym razem już wyrzucili go z roboty, zwłaszcza, że pożytku z niego w Departamencie Energii w najbliższym czasie nie będzie, bo grozi mu długa odsiadka. Póki co w całej Ameryce sprawdzane jest czy jak komuś bagaż na lotnisku nie zginął to czy akurat nie było w pobliżu nuklearnego, niebinarnego Sama. Ten bowiem latał wiele - a to na konferencje o batożeniu, to o składowaniu odpadów nuklearnych. O rożnych hobby, pasjach i osiągnięciach wiele wiadomo, bo wszytko dokumentował, wszytko opowiadał, jak to na przykład, że w czasie uciech cielesnych męża prądem traktuje, w mediach społecznościowych zamieszczał, więc dokumentacja jego dokonań jest bogata. Kto wie może nawet sam prezydent wieczorami sobie wszystko na Instagramie oglądał.
Po co babcię denerwować
Ale jak te historie porno brutalne mają się do prezydenckiego weta i lex Czarnek Szanowny Czytelnik zapyta. Otóż zanim Sam Brinton zaczął pracę w Departamencie Energii zajmował się m.in przygotowywaniem przyjętej w wielu stanach polityki szkolnej - instrukcji dotyczącej tego, jak mają być układane relacje pomiędzy pracownikami oświatowymi, a rodzicami uczniów. Model opracowywany m.in przez Narodowe Stowarzyszenie Psychologów Szkolnych (National Association of School Psychologists). zakładał zapewnianie upragnionego spokoju rodzicom. Otóż władze szkolne miały nie powiadamiać ich o tym, że ich dziecko chce przerobić sobie płeć, jest niebinarne czy jakiekolwiek LGBTQIA. A po co się mają denerwować. Lepiej niech mają spokój. Jak śpiewał Wojciech Młynarski: „Po co babcię denerwować”
Lecz choć u nas trwa od rana z sodomką gomorka, babci o tym się nie mówi, by była w humorku.
Specjalnie traktowani mieli być nie dość postępowi rodzice dzieci, którzy mogliby nie akceptować tego, że ich synek Patric jest w szkole Angeliką i w szkolnej łazience ładuje sobie blokery hormonalne. To urzędnicy oświaty mieliby decydować, czy rodzice dziecka o skłonnościach samobójczych dowiadują się o jego „drugim” LGBT życiu.
Kiedy rodzic powiadamiany jest o ryzyku samobójstwa u jego dziecka, lub próbie ważne jest by szkoła nie przekazywała mu poufnych osobistych informacji o uczniu takich jak orientacja seksualna czy płeć.
Takie i wiele podobnych wytycznych dotyczących także wysyłania takich dzieci do specjalistów LGBT, zawiera dokument o „Model działania szkół w zakresie zapobiegania samobójstwom”, które współtworzyła m.in organizacja LGBT Trevor Project. Jej przedstawicielem w przy pracach i bezpośrednim autorem był właśnie niebinarny złodziej Brinton. Czyli nawet w sytuacji życia i śmierci to szkolni urzędnicy i organizacje LGBT miałyby decydować czy rodzice mogą otrzymać najbardziej istotne informacje o własnym dziecku.
Dyrektor szkoły, nauczyciele i szkolny specjalista ds. zdrowia psychicznego mieliby decydować czego w ogóle rodzice o swoich dzieciach się dowiadują.
Wcześniej Brinton był jednym z działaczy, który pomagał przeforsować w wielu stanach prawo zakazujące rodzicom skierować własne dziecko na leczenie porady, etc. gdy stwierdzą, że ma nienormatywne skłonności seksualne. Brinton przez lata, m.in. w ONZ, opowiadał jakoby sam był poddawany pełnej tortur terapii, polegającej m.in. na wiązaniu go, puszczaniu homoseksualnych filmów porno, rażeniu go prądem i obkładaniu lodem. Niedobrzy ludzie twierdzą, że to wszystko zmyślił, tak czy owak to walenie prądem najwidoczniej mu się spodobało, skoro publicznie opowiada jak taką energią elektryczną swego męża traktuje. No i jest to ostateczny dowód na to, że nadawał się do Departamentu Energii, by energią jądrową się zajmować. Kto wie, może nawet swego męża dopieszcza.
Przygotowane m.in przez niebinarnego Brintona wytyczne dla szkół, by ukrywać przed rodzicami prawdę o ich dzieciach są oficjalnym dokumentem. Przyjęto go w wielu okręgach szkolnych różnych stanów.
Biciekawski xenogender
Oddzielna sprawa to wprowadzanie do szkół ideologii LGBT. W niektórych stanach nie ma regulacji, ale tam gdzie są i rodzice muszą na to wyrazić zgodę organizacje LGBTWC prowadzą w swym środowisku kursy jak te przepisy omijać, Generalnie jak rodziców oszukiwać, okłamywać. W stanie Maine prowadził je nauczyciel, a sprawa wydała się przypadkowo jak w sieci pokazały się zdjęcia szkoły obklejonej tęczopodobnymi plakatami. Rodzice się zainteresowali i okazało się, że ów z nauczyciel wprowadził do szkoły bez ich wiedzy i zgody organizację LGBT „Out Maine”. Na lekcjach uczniowie dowiadywali się m.in o kolejnych nowych płciach, orientacjach seksualnych i wszelkich możliwych związanych z tym kombinacjach. Kilka przykładów dla spragnionych postępowej wiedzy:
Xenogender to generalne określenie na wszystkie płcie nie wiadomo jakie, czyli te, które nie mają jeszcze swej definicji.
Podwójnie uduchowienie (two spirit) to określenie na trzecią, niebinarną płeć zarezerwowane dla Indian.
Hirja to mniej więcej to samo, tyle że dotyczy tylko mieszkańców Azji Południowej.
Genderfaun to taki ktoś kto ma wszystkie możliwe płcie oprócz żeńskiej.
Demiboy, demigirl - trochę chłopiec, trochę dziewczynka
Biciekawski (bicurious) to ktoś taki kto ma ochotę sprawdzić powiedzenie: „Żeby życie miało smaczek raz dziewczyna, raz chłopaczek”, ale się jeszcze nie zdecydował.
Omniseksualny to ktoś taki, kto czuje pociąg do wszystkich iluś tam płci, nawet tych jeszcze nie odkrytych.
Tak to się w szkołach postępowego Zachodu sprawy mają. Stany Zjednoczone nie są żadnym wyjątkiem, tyle, że ze względu na brak instytucjonalnej, państwowej cenzury jak w państwach Unii, są znacznie częściej opisywane. Działacze LGBT otwarcie, bądź skrycie wprowadzają swą ideologię do szkól, choć oczywiście nieczęsto się zdarza, że są lotniskowymi złodziejami. Podobnych, aspektów, jak choćby sprawa wstępu do toalet, szatni, natrysków dla dziewcząt, chłopców jest wiele. Zasługują one na oddzielne opowieści. Pędzimy za postępem i oświeceniem więc i nam przyjdzie się z nimi mierzyć. Oczywiście jest rozwiązanie - przyznanie rodzicom w formie takiej, czy innej ustawy, pełni kontroli i decyzyjności dotyczącej tego kto i z czym do szkół z zewnątrz wchodzi. Mamy jeszcze szansę być mądrymi nie tylko po szkodzie, ale jeszcze przed szkodą. Dopiero wtedy jest szansa na upragniony spokój.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/626794-niebinarny-zlodziej-lex-czarnek-i-veto-prezydenta