Gdy przychodzi Nowy Rok i w niebo strzelają ognie sztuczne, a ludzie stukają się kieliszkami z szampanem, myślę sobie, iż wśród owych milionów osób znajduje się także cała masa tych o poglądach lewicowych, na co dzień atakujących katolickie tradycje i chrześcijańską kulturę. I dlatego bardzo mnie bawi, że wszyscy oni (w większości nieintencjonalnie) świętują rachubę czasu, który płynie od chwili narodzin… Chrystusa.
Anno Domini – „Roku Pańskiego” przecież. Ongiś rok zaczynał się od chwili przesilenia zimowego, dnia uznanego jako dzień narodzin Jezusa Chrystusa. Tak w cywilizacji zachodniej, wedle kalendarza juliańskiego, liczymy sobie kolejne lata. W historiografii PRL usiłowano zachachmęcić ten fakt, zamieść Chrystusa pod dywan, więc propagowano system oznaczeń lat zapisywany jako „p.n.e.” („przed naszą erą”) – co zastępowało zapis „przed Chr.” („przed Chrystusem”). A przecież i tak przyjście Jezusa na świat rozdzielało czas na dwie części – przed i po. …
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 5,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/580213-na-nowy-rok-dlaczego-nie-siegniecie-do-kalendarza-majow