„Gdzie są dzieci? - pytają Polacy. Nie wszyscy oczywiście. Są tacy, którzy wolą tego pytania nie zadawać, i tacy, którzy bardzo nie chcą na nie odpowiadać” - grzmiała na łamach „Gazety Wyborczej” Emilia Dłużewska.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Konflikt w Agorze nie słabnie! Dziennikarz portalu gazeta.pl krytykuje „GW” za skandaliczny artykuł: „Ludzie, nie idźcie tą drogą”
Ale może być im z tym trudno, bo im dłużej pytanie zostaje bez odpowiedzi, tym głośniejszym echem się odbija. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie aktywiści, reporterzy, którzy czekają przy granicy, by ginącym z zimna ludziom nieść pomoc, a nam przekazywać ich imiona, opowieści i detale
— histeryzowała.
Gdzie są teraz te dzieci? Polscy funkcjonariusze wywieźli je z powrotem do lasu, na granicę z Białorusią, która ani myśli wpuszczać uchodźców z powrotem
— perorowała zapominając, że za los tych dzieci odpowiadają przede wszystkim ich rodzice oraz reżim w Mińsku, a nie polscy pogranicznicy, którzy jedynie przestrzegają obowiązującego w Polsce prawa.
Gdy zaczęli o nie pytać posłowie opozycji, aktywiści i dziennikarze, ruszyła propagandowa machina: prorządowe media najpierw powtarzały, że rodzice tych dzieci nie chcieli azylu w Polsce, później zaczęły oczerniać Sadowską
— ciągnęła swój wywód publicystka „GW”.
Gra na emocjach
Ale nie były w stanie zagłuszyć pytania: gdzie są dzieci? Może dlatego, że to pytanie najprostsze. Nie ma w nim nazw partii, politycznych postulatów, abstrakcyjnych pojęć. Jest tylko zgroza, którą czujemy instynktownie i która sprawia, że każdy rodzic, słysząc to pytanie, oblewa się zimnym potem
— snuła makabryczne wizje.
Może dlatego, że przebrzmiewa w nim inne, dużo starsze pytanie: „Gdzie jest brat twój, Abel?”. To, które starotestamentowy Bóg zadaje Kainowi
— dodała Dłużewska.
A może dlatego, że żyjemy w kraju, w którym dobrem dzieci tłumaczy się najbardziej absurdalne pomysły, od zakazu rozwodów po walkę z edukacją seksualną. W którym w debacie publicznej mówi się o „dzieciach nienarodzonych”, odbierając narodzonym kobietom ich fundamentalne prawa
— podkreślała przewrotnie.
Czy pani Dłużewska czy jakikolwiek inny publicysta „Gazety Wyborczej” brali w obronę głodujące polskie dzieci, kiedy przedstawiciele poprzedniej ekipy rządzącej kazali im zaspakajać głód szczawiem i mirabelkami? Skąd zatem ta sztuczna empatia wobec tych, których los zależy od reżimu Łukaszenki, a nie polskich władz i służb?
aw/Gazeta Wyborcza
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/569028-publicystka-gw-histeryzuje-ws-dzieci-na-granicy