Dziś w nocy na Węgrzech zmarł Attila Szalai, wielki przyjaciel Polski i Polaków. Należał do tzw. pokolenia autostopowiczów, czyli generacji młodych Węgrów, która przez trzydzieści lat przyjeżdżała do Polski, by przeżyć zakazaną przygodę. W ich kraju po stłumieniu antykomunistycznego powstania w 1956 roku podróżowanie autostopem było bowiem zakazane, podobnie jak działalność klubów studenckich czy publiczne granie jazzu.
Dla wielu młodych Węgrów podróż do Polski była wydarzeniem inicjacyjnym. Dzięki temu wkraczanie w dorosłość i odkrywanie nieznanych wcześniej sfer wolności kojarzyło im się nieodmiennie z polskością. Wracali naładowani energią życiową z olbrzymim kapitałem sympatii do naszego kraju. Ich niepokorny duch sprawił, że z czasem znaleźli się w pierwszych szeregach antykomunistycznej opozycji.
Taką osobą był Attila Szalai, który w rozmowie ze mną wspominał:
„Od starszych kolegów, którzy już jeździli do Polski, słyszeliśmy niestworzone rzeczy, że w Polsce można bezkarnie nosić długie włosy i brodę. Na Węgrzech wtedy – za Kádára – jak twój wygląd nie pasował do zdjęcia w dowodzie, to milicjant dawał ci mandat, brał cię za uszy, prowadził do fryzjera i pilnował, by cię ostrzyżono na wzór fotki, jaką miałeś w dowodzie. Słyszeliśmy też o zakonnikach i zakonnicach, których co pięć minut można było spotkać na ulicy, jak chodzą swobodnie w habitach. Dochodziły do nas słuchy, że w Polsce działa nawet uniwersytet katolicki. Słyszeliśmy, że ponad 80 proc. ziemi pozostało w rękach prywatnych, czyli że nie ma praktycznie kołchozów. Że na każdym rogu jest jakiś klub jazzowy, a u nas jazz był uważany za wstrętny wpływ kapitalistycznej dekadencji. I że awangarda sztuki teatralnej ma się dobrze i w ogóle sztuka, a zwłaszcza literatura mają większą swobodę.”
Po raz pierwszy przyjechał do Polski zaraz po maturze w 1968 roku. Tak opowiadał mi o tym w wywiadzie zawartym w książce „Węgierski łącznik”:
„Nigdy nie zapomnę, jak jechaliśmy z kolegą nad Bałtyk i łapaliśmy stopa pod Olsztynkiem. Mieliśmy ze sobą węgierską flagą, która działała jak czarodziejska różdżka. Wystarczyło nią machnąć, a zatrzymywała każdy wolny samochód. Proszę sobie wyobrazić: jedzie garbus, zatrzymuje się spory kawał za nami, wraca. Widzę, że w środku już siedzą cztery osoby, a nas jest dwóch, nie ma więc dla nas miejsca. Z garbusa wyskakuje średniostarszawy pan. Podbiega do mnie, łapie za flagę i ze łzami w oczach całuje ją. Ściska nas, obcałowuje i mówi coś o Węgrach. Byłem zaszokowany. Nie wiedziałem, co jest grane. Zanim doszedłem do siebie, on poupychał rodzinę w garbusie i nas obu wepchnął do środka. Próbowaliśmy odmawiać, ale był kategoryczny: «Nie ma mowy, musicie jechać z nami«.”
Wiele razy przemierzał nasz kraj wzdłuż i wszerz. Zakochał się w Polsce i w 1976 roku zamieszkał na stałe w Warszawie. Zajmował się głównie tłumaczeniami na węgierski literatury polskiej (m.in. Herberta, Iwaszkiewicza czy Andrzejewskiego), pisał o Polsce dla czasopism literackich (np. „Nagyvilág”, „Tiszatáj”, „Alföld”) lub robił o naszej kulturze słuchowiska dla Węgierskiego Radia. W czasach „Solidarności” podjął współpracę z opozycją. Po stanie wojennym działał w podziemiu. Pod różnymi pseudonimami pisywał do konspiracyjnych pism w obu krajach. Był łącznikiem między polską a węgierską opozycją antykomunistyczną, kursując regularnie między Warszawą a Budapesztem.
Po upadku komunizmu powrócił na Węgry, gdzie pełnił wiele funkcji w mediach i w dyplomacji. Był m.in. redaktorem naczelnym dwóch dzienników „Új Magyarország” i „Napi Magyarország”. W Warszawie pracował m.in. jako radca ambasady czy dyrektor Węgierskiego Instytutu Kultury. Ostatnim miejscem, w którym pracował, był Instytut Badań i Archiwum Transformacji Ustrojowej w Budapeszcie.
Kilka lat temu ciężko zachorował, ale nie poddawał się. Był aktywny w życiu społecznym i kulturalnym, angażował się w liczne wydarzenia publiczne, wiele razy przejeżdżał do Polski. Niestety, choroba pokonała go, gdy mógł zrobić jeszcze bardzo wiele.
Przez ostatnie lata pracował nad zredagowaniem swojego dziennika, który prowadził na gorąco przez kilkanaście lat swojego pobytu w Polsce. W zeszłym roku pasjonująca lektura, obejmująca na 900 stronach zapiski z lat 1976-1990, została wydana drukiem na Węgrzech.
Podczas premiery książki w Budapeszcie wystąpił m.in. wicepremier Węgier Zsolt Semjén, który podzielił się swymi wrażeniami z lektury:
„Szalai dzieli z nami swoje prywatne problemy i radości, opisuje codzienną rzeczywistość, maluje historyczne tło polskiej teraźniejszości. Uczestniczy w demonstracjach, pisze i rozpowszechnia samizdat, przewozi przez granicę mikrofilmy, pełniąc niejako rolę kuriera między opozycją w Polsce i na Węgrzech.
(…) Tę napisaną dynamicznym piórem książkę, mimo jej niezwykłej objętości, ciężko jest odłożyć, ponieważ co rusz pobudza ona naszą ciekawość. Wsadza nas w wehikuł czasu, starszym pokoleniom dostarcza okazji do wspomnień, dla młodszych stanowi zaś pouczającą lekcję historii”.
Warto by to unikalne świadectwo naszego węgierskiego przyjaciela ukazało się drukiem także w Polsce. Należy mu się to od nas.
Żegnaj, Przyjacielu! Do zobaczenia!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/524077-na-wegrzech-odszedl-wielki-przyjaciel-polski-attila-szalai