Przed laty, aby zyskać popularność (millenialsi czytają: fejm), trzeba było błysnąć na planie filmowym, deskach teatru, scenach muzycznych, arenach sportowych. Dziś wystarczy po prostu być. Wysyp nowych celebrytów pokazuje, że przeciętność jest w cenie. Byle wpisać się w algorytmy serwowane przez Instagram czy YouTube. Okres kwarantanny sprawił jednak, że modni influencerzy okazali się zupełnie przezroczyści.
Gdzie się podziały gwiazdki Insta?
Owszem, początkowo media społecznościowe zalała fala cudownych porad, jak sobie radzić zna kwarantannie, co można robić w domu, jak przetrwać koronawirusa, itd. Jedna z sezonowych gwiazdek obwieściła również, że koronawirus ginie w temperaturze powyżej 27 stopni. A tak poza tym pijcie dużo wody i zdrowo się odżywiajcie! Pal licho ludzi, których popisy instagramowych celebrytów obchodzą tyle, co zeszłoroczny śnieg (którego prawie wcale nie było). Rzecz w tym, że taka gwiazda ma rzeszę wyznawców, która bezrefleksyjnie wsłuchuje się w głos swojego guru. Influencer może powiedzieć zdawkowe „sorki” i świecić twarzą przy opakowaniu kolejnego produktu apelując o lajki i szery. Armia fanów pozostanie za to z rozdziawionymi buziami. Bo jakże to? Autorytet, gwiazda czy jeszcze lepiej – Ten Znany Koleś z Instagrama powiedział nieprawdę?
W miarę upływu tygodni, zmniejszyła się również liczba cudownych wskazówek. Wielu influencerów gdzieś się schowało, a przecież zamknięcie w czterech ścianach mogłoby służyć rozbudzeniu kreatywności. No właśnie – kreatywności. Problem w tym, że gwiazdy cyfrowego firmamentu niczego nie tworzą. W dużej mierze swoją popularność opierają na wpasowaniu się w schemat lubię/nie lubię, podłapywaniu trendów i zwinnym poruszaniu się w meandrach świata kogo znać/gdzie bywać. Gdy wszystko jest zamknięte ciężko wrzucić zdjęcie z koktajlem warzywnym w nowej wegańskiej knajpce czy strzelić selfie z kolejnej podróży. Nie miejmy złudzeń – w świecie przed koronawirusem kultura obrazkowa znów zaczęła triumfować.
Proroctwo Tomasza Beksińskiego
Z tego punktu widzenia proroczy okazał się ostatni tekst nieodżałowanego dziennikarza Tomasza Beksińskiego z 1999 roku:
Skończyła się telewizja (reklamy różnych elegancko opakowanych gówienek co chwila gwałcą nasze oczy i uszy). Skończyła się muzyka (łomoty, zgrzyty, bełkot). Moda przyprawia o dreszcz grozy i obrzydzenia (gwoździe w nosie). Niby-telewizyjne ekraniki podłączone do tajemniczych skrzynek nadzorują nasze życie. Całe zastępy zgarbionych i ślepnących człekokształtnych małp surfują po Internecie. Najkrótsza droga do ludzkiego serca (?) nie prowadzi już przez żołądek, ale przez komputer. Zostajemy w nim zredukowani do (dot-com) i zamknięci w cyberprzestrzeni, aż ktoś wciśnie klawisz enter, ponieważ „lubi czytać nasze listy”. Nie ma już miłości.
Można tylko gorzko uśmiechnąć się i pozazdrościć Beksińskiemu niedoczekania dominacji wydmuszek ery social mediów. Czas kwarantanny pokazał totalną bezwartościowość miraży postpopkultury XXI wieku. Tyle że nasze mózgi, tresowane latami przez macherów od informacyjnej papki, szybko wypierają fakty. Minie kwarantanna i akurat ten element życia również powróci. W końcu łatwiej jest polubić zdjęcie przy kawusi niż przeczytać opis aromatu pełnowartościowego naparu.
Ale póki co – celebrujmy ciszę.
Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie „Sieci Extra”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/501845-miraze-na-kwarantannie-swiat-bez-influencerow-nie-stracil