I zostawiła notkę o następującej treści:
Życie stało się dla mnie nie do zniesienia. Wybaczcie mi.
Pochowano ją w Paryżu na Cmentarzu Montmartre, miała tylko 53 lata. Kiedy zastanawiałam się, co mogło przeważyć szalę – była wciąż piękną kobietą, w średnim wieku, ale we Francji, Wielkiej Brytanii czy Ameryce, ludzie w każdym wieku mają życie prywatne – ogromnie popularną, majętną, otoczoną kochającą rodziną, życie czekało! I wtedy padły słowa „co zje, to wymiotuje, sama powoduje wymioty”, zrozumiałam, co mogło być tym ostatnim klockiem, który spowodował upadek całej tej konstrukcji.
Dalida była bulimiczką! Czyli zdeformowany obraz świata, zakłócone relacje z otoczeniem, trudności w utrzymaniu satysfakcjonujących związków z partnerami, wieczne psychiczne ups and downs. Patrz: lady Diana, księżna Walii, która zmieniła życie rodzinne – oczywiście nie bez walnej pomocy swego niedojrzałego i egocentrycznego męża – w piekło. Tak więc kluczem do wyjaśnienia życia i osobowości tej wspanialej artystki estrady może być także poważna choroba artystki, bulimia.
Film „Dalida. Skazana na miłość” – podtytuł, to ukłon w stronę szerokiej damskiej widowni, która czytuje namiętnie „Twój Styl” czy „Vivę!” – to gatunkowa hybryda, biografia, dramat, film muzyczny. Zrealizowała go Lisa Azuelos, córka znanej francuskiej aktorki i piosenkarki, Marie Laforet. Reżyser, scenarzystka, producentka i aktorka, od dawna związana z show businessem, a – jeśli wliczymy krótkometrażówki – jest to ósmy film, przy którym pracowała.
Obraz nie ustrzegł się błędów, miejscami nieznośnie melodramatyczny lub pompatyczny, lecz równocześnie pełen pasji i prawdy o życiowych tarapatach VIP-ów. Pani reżyser zapewne dobrze pamiętała perypetie swojej matki, i te zawodowe i prywatne. Do roli tytułowej zatrudniła włoską modelkę Svevę Alvati, dwa metry wzrostu, z piękną wyrazistą twarzą i oczach, w których przeglądał się tragizm ludzkiego losu. I ciekawe, ta nawet nie aktorka, lecz modelka, zagrała tę wielką i dramatyczna rolę znakomicie!
Niejednoznaczna, czasem irytująca, czasem wzruszająca, tragiczna. Moim zdaniem to rola na miarę Liberace Michaela Douglasa.
Kolejnym plusem filmu jest pełny koncert piosenek Dalidy, w tym cała masa mało lub kompletnie nieznanych utworów francuskich. Tych klasycznych, artystycznych, z pięknymi poetyckimi tekstami, opowiadających o miłości i zdradach, o odejściach i powrotach, o kruchości szczęścia i nieuchronności cierpienia, o ulotnych chwilach szczęścia i bezlitosnym przeznaczeniu. „Les hommes de ma vie”, „Je me sens vivre”, „Amouresse de la vie” czy “Mourir sur scene”. Ten film uświadomił mi jak mało znamy tę artystkę, zwłaszcza jej piosenki w języku francuskim. Wciąż tłucze się u nas „Gigi l’Amoroso”, „Bambino” czy „Come prima”, ale niezwykle rzadko słychać jej piękne, bardzo emocjonalne, często dramatyczne i znakomicie zaaranżowane piosenki francuskie.
I oto okazuje się, że Dalida jest u nas mało znana, choć trzeba sprawiedliwie przyznać, że w Wielkiej Brytanii – prawie wcale.
W każdym razie, „Dalida” Lisy Azuelo, córki popularnej piosenkarki, za pan brat z dramatami show businessu, to film dla kilku grup widzów. Dla zwolenników biografii, dla entuzjastów wielkich dramatów i trzy, kochających dobre piosenki. Ale także dla tych, którzy nie uciekają od refleksji, jak to życie pełne jest paradoksów, wieloznaczne i pogmatwane. I że czasem można, ale często nie można temu zaradzić.
Felieton ukazał się na stronie sdp.pl
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
I zostawiła notkę o następującej treści:
Życie stało się dla mnie nie do zniesienia. Wybaczcie mi.
Pochowano ją w Paryżu na Cmentarzu Montmartre, miała tylko 53 lata. Kiedy zastanawiałam się, co mogło przeważyć szalę – była wciąż piękną kobietą, w średnim wieku, ale we Francji, Wielkiej Brytanii czy Ameryce, ludzie w każdym wieku mają życie prywatne – ogromnie popularną, majętną, otoczoną kochającą rodziną, życie czekało! I wtedy padły słowa „co zje, to wymiotuje, sama powoduje wymioty”, zrozumiałam, co mogło być tym ostatnim klockiem, który spowodował upadek całej tej konstrukcji.
Dalida była bulimiczką! Czyli zdeformowany obraz świata, zakłócone relacje z otoczeniem, trudności w utrzymaniu satysfakcjonujących związków z partnerami, wieczne psychiczne ups and downs. Patrz: lady Diana, księżna Walii, która zmieniła życie rodzinne – oczywiście nie bez walnej pomocy swego niedojrzałego i egocentrycznego męża – w piekło. Tak więc kluczem do wyjaśnienia życia i osobowości tej wspanialej artystki estrady może być także poważna choroba artystki, bulimia.
Film „Dalida. Skazana na miłość” – podtytuł, to ukłon w stronę szerokiej damskiej widowni, która czytuje namiętnie „Twój Styl” czy „Vivę!” – to gatunkowa hybryda, biografia, dramat, film muzyczny. Zrealizowała go Lisa Azuelos, córka znanej francuskiej aktorki i piosenkarki, Marie Laforet. Reżyser, scenarzystka, producentka i aktorka, od dawna związana z show businessem, a – jeśli wliczymy krótkometrażówki – jest to ósmy film, przy którym pracowała.
Obraz nie ustrzegł się błędów, miejscami nieznośnie melodramatyczny lub pompatyczny, lecz równocześnie pełen pasji i prawdy o życiowych tarapatach VIP-ów. Pani reżyser zapewne dobrze pamiętała perypetie swojej matki, i te zawodowe i prywatne. Do roli tytułowej zatrudniła włoską modelkę Svevę Alvati, dwa metry wzrostu, z piękną wyrazistą twarzą i oczach, w których przeglądał się tragizm ludzkiego losu. I ciekawe, ta nawet nie aktorka, lecz modelka, zagrała tę wielką i dramatyczna rolę znakomicie!
Niejednoznaczna, czasem irytująca, czasem wzruszająca, tragiczna. Moim zdaniem to rola na miarę Liberace Michaela Douglasa.
Kolejnym plusem filmu jest pełny koncert piosenek Dalidy, w tym cała masa mało lub kompletnie nieznanych utworów francuskich. Tych klasycznych, artystycznych, z pięknymi poetyckimi tekstami, opowiadających o miłości i zdradach, o odejściach i powrotach, o kruchości szczęścia i nieuchronności cierpienia, o ulotnych chwilach szczęścia i bezlitosnym przeznaczeniu. „Les hommes de ma vie”, „Je me sens vivre”, „Amouresse de la vie” czy “Mourir sur scene”. Ten film uświadomił mi jak mało znamy tę artystkę, zwłaszcza jej piosenki w języku francuskim. Wciąż tłucze się u nas „Gigi l’Amoroso”, „Bambino” czy „Come prima”, ale niezwykle rzadko słychać jej piękne, bardzo emocjonalne, często dramatyczne i znakomicie zaaranżowane piosenki francuskie.
I oto okazuje się, że Dalida jest u nas mało znana, choć trzeba sprawiedliwie przyznać, że w Wielkiej Brytanii – prawie wcale.
W każdym razie, „Dalida” Lisy Azuelo, córki popularnej piosenkarki, za pan brat z dramatami show businessu, to film dla kilku grup widzów. Dla zwolenników biografii, dla entuzjastów wielkich dramatów i trzy, kochających dobre piosenki. Ale także dla tych, którzy nie uciekają od refleksji, jak to życie pełne jest paradoksów, wieloznaczne i pogmatwane. I że czasem można, ale często nie można temu zaradzić.
Felieton ukazał się na stronie sdp.pl
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/336180-dalida-czyli-czolowe-zderzenie-z-losem-zycie-stalo-sie-dla-mnie-nie-do-zniesienia-wybaczcie-mi?strona=2