Polakami, ich losem, nikt się wtedy nie przejmował. Najważniejszy był radziecki komendant, który pilnował powierzonych mu ludzi. Codziennie rano cała rodzina meldowała się na jego posterunku i szła do pracy. Nie wolno im jednak było mówić po polsku. Ludzi starsi pamiętają bicie za polskie słowa.
Przesiedleni i ich dzieci urodzone w Kazachstanie za uczenie się polskiego, a jeszcze bardziej za modlitwę w ojczystym języku mogli być skazani. Są tu z nami w Pułtusku osoby, które za Ojcze Nasz albo modlitwę różańcową po polsku siedziały w więzieniu
—dodaje dyrektor Domu Polonii.
To spotkało rodzinę pani Adeli, która do dziś pamięta jak jej rodzice trafili na dwa tygodnie do więzienia za to, że rodzina wieczorami modliła się w domu po polsku.
Wieczorami przez okna domów zaglądał radziecki urzędnik, podsłuchiwał i donosił
—mówi.
W ludziach została jednak tęsknota za polskością. To najbardziej było czuć w święta, chociaż i te były zabronione. Po cichu, w ukryciu, śpiewano kolędy, modlono się, opowiadano sobie o polskich tradycjach - to wszystko w ludziach zostało. Tego Rosjanom nie udało się zniszczyć. Do dziś w Kazachstanie są osoby, które nie mówią po polsku, ale w ojczystym języku dobrze znają teksty modlitw i różne pieśni religijne. Polskiego uczono się z modlitewników, które były najcenniejszym i pilnie chronionym skarbem. Jeśli ktoś umiał się modlić po polsku, z dobrym polskim akcentem, to oznaczało, że dba o prawdziwą polskość i zachowuje tradycję.
—opowiada pani Antonina Grabowska i dodaje, że ona na drogę do Polski, na swoje nowe życie w ojczyźnie, dostała od babci jej największy skarb - czyli stary polski modlitewnik.
„Weź go ze sobą do Polski” - mówiła mi babcia na pożegnanie
—wspomina.
Dlaczego pani Antonina zostawiła w Kazachstanie najbliższych i przyjechała do Polski? Urodziła się w Kazachstanie, tam mieszkała, tam ma rodzinę, ale tęsknota za krajem była silniejsza.
Nawet nie wiedziałam, że jestem taka emocjonalna, a okazało się, że podświadomie tęskniłam za językiem, obyczajami, kulturą, kuchnią i wszystkim co polskie. Bardzo chciałam mieszkać w swojej prawdziwej ojczyźnie
—mówi.
„Tutaj nigdy nie czułaś się jak w domu” - powiedział do mnie tata, gdy rozmawiałam z rodzicami o powrocie do Polski. Wiem, że może już nigdy nie pojadę do Kazachstanu, ale może kiedyś odwiedzą mnie rodzice, zobaczymy…
—dodaje dopytywana pani Antonina, której z każdą chwilą bardziej szkliły się oczy.
Gdyby ta repatriacja była możliwa wcześniej moi rodzice też wróciliby do ojczyzny, teraz mówią, że już dla nich jest za późno… ale cieszą się, że ja tu jestem
—podkreśla.
Z uśmiechem i łzami jednocześnie pani Antonia przyznaje, że spełniła marzenia o Polsce swojego dziadka.
On dobrze pamięta ojczyznę i zawsze to, co polskie było dla niego najlepsze. Zawsze opowiadał nam o najlepszych na świecie polskich jabłkach, ich zapachu i smaku, żadne nie mogły im dorównać, żadne nie były tak dobre. Od .36 roku starsi ludzie wspominają to, co polskie
—mówi.
Trzeba to powiedzieć ze wstydem. Nasze państwo przez wiele lat nie pamiętało o swoich rodakach. Dopiero teraz przechodzimy do ofensywy i upominamy się o naszych rodaków. Zaczynamy im realnie pomagać
—włącza się do rozmowy Michał Kisiel.
Musimy zrobić wszystko by tu, w Polsce jak najlepiej znany był los naszych rodaków. Musimy edukować i mówić o tym, jak starano się niszczyć w nich polskość, tępić ją. Ich powrót do ojczyzny, nie jest sprawą tylko rządu, to jest sprawa nas wszystkich, oni niczym nie zawinili, a spotkał ich tragiczny los. Jesteśmy im winni pomoc i wsparcie, każdy z nas powinien być tego świadomy. Równie dobrze to nasze rodziny mógł spotkać ten los, my mogliśmy znaleźć się na ich miejscu. Cały czas tysiące osób czekają na powrót do ojczyzny
– opowiada nie kryjąc emocji i zaangażowania w sprawy naszych rodaków dyrektor Domu Polonii.
Najważniejszy nasz cel, to doprowadzenie do sytuacji, w której nasi rodacy się usamodzielnią. Do tego oprócz dokumentów, nauki języka i setek urzędowych spraw potrzebne są mieszkania i praca. Szukamy dla nich lokalizacji, mieszkań, są ludzie i samorządy, które chcą w tę pomoc się włączyć, ale potrzeby są duże – to 48 rodzin.
—opowiada.
Czasem jednak można natknąć się na nieprzychylne opinie, niektórzy twierdzą, że osoby, którym teraz stara się pomóc nasz kraj nie mają już żadnych związków z Polską. Nie mówią nawet po polsku.
To byłaby nasza największa porażka gdyby ktoś pomyślał, że trzecie czy czwarte pokolenie naszych rodaków, którzy znaleźli się w Kazachstanie to już nie są Polacy. Oni nie wybrali dla siebie tego miejsca I nigdy nie przestali czuć się Polakami
—podkreśla na koniec Michał Kisiel.
Agnieszka Ponikiewska
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Polakami, ich losem, nikt się wtedy nie przejmował. Najważniejszy był radziecki komendant, który pilnował powierzonych mu ludzi. Codziennie rano cała rodzina meldowała się na jego posterunku i szła do pracy. Nie wolno im jednak było mówić po polsku. Ludzi starsi pamiętają bicie za polskie słowa.
Przesiedleni i ich dzieci urodzone w Kazachstanie za uczenie się polskiego, a jeszcze bardziej za modlitwę w ojczystym języku mogli być skazani. Są tu z nami w Pułtusku osoby, które za Ojcze Nasz albo modlitwę różańcową po polsku siedziały w więzieniu
—dodaje dyrektor Domu Polonii.
To spotkało rodzinę pani Adeli, która do dziś pamięta jak jej rodzice trafili na dwa tygodnie do więzienia za to, że rodzina wieczorami modliła się w domu po polsku.
Wieczorami przez okna domów zaglądał radziecki urzędnik, podsłuchiwał i donosił
—mówi.
W ludziach została jednak tęsknota za polskością. To najbardziej było czuć w święta, chociaż i te były zabronione. Po cichu, w ukryciu, śpiewano kolędy, modlono się, opowiadano sobie o polskich tradycjach - to wszystko w ludziach zostało. Tego Rosjanom nie udało się zniszczyć. Do dziś w Kazachstanie są osoby, które nie mówią po polsku, ale w ojczystym języku dobrze znają teksty modlitw i różne pieśni religijne. Polskiego uczono się z modlitewników, które były najcenniejszym i pilnie chronionym skarbem. Jeśli ktoś umiał się modlić po polsku, z dobrym polskim akcentem, to oznaczało, że dba o prawdziwą polskość i zachowuje tradycję.
—opowiada pani Antonina Grabowska i dodaje, że ona na drogę do Polski, na swoje nowe życie w ojczyźnie, dostała od babci jej największy skarb - czyli stary polski modlitewnik.
„Weź go ze sobą do Polski” - mówiła mi babcia na pożegnanie
—wspomina.
Dlaczego pani Antonina zostawiła w Kazachstanie najbliższych i przyjechała do Polski? Urodziła się w Kazachstanie, tam mieszkała, tam ma rodzinę, ale tęsknota za krajem była silniejsza.
Nawet nie wiedziałam, że jestem taka emocjonalna, a okazało się, że podświadomie tęskniłam za językiem, obyczajami, kulturą, kuchnią i wszystkim co polskie. Bardzo chciałam mieszkać w swojej prawdziwej ojczyźnie
—mówi.
„Tutaj nigdy nie czułaś się jak w domu” - powiedział do mnie tata, gdy rozmawiałam z rodzicami o powrocie do Polski. Wiem, że może już nigdy nie pojadę do Kazachstanu, ale może kiedyś odwiedzą mnie rodzice, zobaczymy…
—dodaje dopytywana pani Antonina, której z każdą chwilą bardziej szkliły się oczy.
Gdyby ta repatriacja była możliwa wcześniej moi rodzice też wróciliby do ojczyzny, teraz mówią, że już dla nich jest za późno… ale cieszą się, że ja tu jestem
—podkreśla.
Z uśmiechem i łzami jednocześnie pani Antonia przyznaje, że spełniła marzenia o Polsce swojego dziadka.
On dobrze pamięta ojczyznę i zawsze to, co polskie było dla niego najlepsze. Zawsze opowiadał nam o najlepszych na świecie polskich jabłkach, ich zapachu i smaku, żadne nie mogły im dorównać, żadne nie były tak dobre. Od .36 roku starsi ludzie wspominają to, co polskie
—mówi.
Trzeba to powiedzieć ze wstydem. Nasze państwo przez wiele lat nie pamiętało o swoich rodakach. Dopiero teraz przechodzimy do ofensywy i upominamy się o naszych rodaków. Zaczynamy im realnie pomagać
—włącza się do rozmowy Michał Kisiel.
Musimy zrobić wszystko by tu, w Polsce jak najlepiej znany był los naszych rodaków. Musimy edukować i mówić o tym, jak starano się niszczyć w nich polskość, tępić ją. Ich powrót do ojczyzny, nie jest sprawą tylko rządu, to jest sprawa nas wszystkich, oni niczym nie zawinili, a spotkał ich tragiczny los. Jesteśmy im winni pomoc i wsparcie, każdy z nas powinien być tego świadomy. Równie dobrze to nasze rodziny mógł spotkać ten los, my mogliśmy znaleźć się na ich miejscu. Cały czas tysiące osób czekają na powrót do ojczyzny
– opowiada nie kryjąc emocji i zaangażowania w sprawy naszych rodaków dyrektor Domu Polonii.
Najważniejszy nasz cel, to doprowadzenie do sytuacji, w której nasi rodacy się usamodzielnią. Do tego oprócz dokumentów, nauki języka i setek urzędowych spraw potrzebne są mieszkania i praca. Szukamy dla nich lokalizacji, mieszkań, są ludzie i samorządy, które chcą w tę pomoc się włączyć, ale potrzeby są duże – to 48 rodzin.
—opowiada.
Czasem jednak można natknąć się na nieprzychylne opinie, niektórzy twierdzą, że osoby, którym teraz stara się pomóc nasz kraj nie mają już żadnych związków z Polską. Nie mówią nawet po polsku.
To byłaby nasza największa porażka gdyby ktoś pomyślał, że trzecie czy czwarte pokolenie naszych rodaków, którzy znaleźli się w Kazachstanie to już nie są Polacy. Oni nie wybrali dla siebie tego miejsca I nigdy nie przestali czuć się Polakami
—podkreśla na koniec Michał Kisiel.
Agnieszka Ponikiewska
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/335761-nasz-reportaz-dziadkowie-byli-w-grupie-zeslancow-teraz-spelnilam-ich-marzenie-o-powrocie-do-ojczyzny-opowiada-repatriantka-z-kazachstanu?strona=2