Kraków już dawno znalazł się w innej czołówce – nie ogłaszanej w mediach listy miejsc szczególnie związanych ze świętym Janem Pawłem II. Dlatego ośrodki bezwzględnie walczące z Kościołem ustanowiły to królewskie niegdyś miasto głównym celem swoich ataków – uczyniły z tego zadanie priorytetowe. Środkiem do unicestwienia pamięci po wielkim Krakowianinie, Rodaku i Papieżu ma być właśnie demoralizacja oraz likwidacja kultury. Demoralizacja nie może się udać, gdy człowieka nie pozbawi się równocześnie książki, normalnego przedstawienia teatralnego, tradycyjnej sztuki i uczciwych mediów. Najpierw należy opluć i sponiewierać tradycję, narodowe świętości, rozpić społeczeństwo (wypróbowana metoda, stosowana i przez hitlerowców, i przez bolszewików), następnie umożliwić zgodne z prawem funkcjonowanie całodobowych sklepów z gorzałą i burdeli – np. na fali walki o swobody seksualne. Posługiwanie się takimi środowiskami, z jakich wywodzi się pan czy pani, sam już nie wiem, Grodzka, stało się podstawową strategią w walce z wiarą i Kościołem. Demoralizacja w takim mieście jak Kraków poczyniła dramatyczne postępy.
Rajcowie, by poprawić sobie i miastu wizerunek, wpadli na pomysł, że gdzieniegdzie zamienią czerwoną latarnię na kaganek oświaty. Postanowili wspomóc księgarzy; tych bowiem w dawnej stolicy kultury prawie już nie ma. Kiedyś na tym wielkim placu, nazywanym Rynkiem Głównym, było co najmniej pięć księgarń, kolejne zaś znajdowały się na przyległych ulicach – Grodzkiej, Floriańskiej, Sławkowskiej, Wiślnej, Brackiej, Mikołajskiej. I nie było ich wcale za dużo. Nie bankrutowały, istniały latami. Niektóre miały nawet swoje specjalizacje (np. księgarnia muzyczna). W tym samym rejonie funkcjonowały także co najmniej dwa, trzy antykwariaty. Zaglądali do tych placówek krakowianie, przede wszystkimi jednak wszechobecni wówczas turyści, którzy wywozili z podwawelskiego grodu figurki Lajkonika, ale głównie – książki, książki i jeszcze raz książki. Księgarze dbali o to, by oferta dla turystów była bogata, a w razie braków jakichś tytułów, sami dzwonili do wydawców, by ich ponaglić. Domagali się też wówczas wersji obcojęzycznych. Turyści tym sposobem wywozili z Krakowa i sensowne pamiątki, i sporą porcję wiedzy nie tylko o dawnej stolicy Polski, ale o całym kraju, o jego historii, tradycji, obyczajach.
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Kraków już dawno znalazł się w innej czołówce – nie ogłaszanej w mediach listy miejsc szczególnie związanych ze świętym Janem Pawłem II. Dlatego ośrodki bezwzględnie walczące z Kościołem ustanowiły to królewskie niegdyś miasto głównym celem swoich ataków – uczyniły z tego zadanie priorytetowe. Środkiem do unicestwienia pamięci po wielkim Krakowianinie, Rodaku i Papieżu ma być właśnie demoralizacja oraz likwidacja kultury. Demoralizacja nie może się udać, gdy człowieka nie pozbawi się równocześnie książki, normalnego przedstawienia teatralnego, tradycyjnej sztuki i uczciwych mediów. Najpierw należy opluć i sponiewierać tradycję, narodowe świętości, rozpić społeczeństwo (wypróbowana metoda, stosowana i przez hitlerowców, i przez bolszewików), następnie umożliwić zgodne z prawem funkcjonowanie całodobowych sklepów z gorzałą i burdeli – np. na fali walki o swobody seksualne. Posługiwanie się takimi środowiskami, z jakich wywodzi się pan czy pani, sam już nie wiem, Grodzka, stało się podstawową strategią w walce z wiarą i Kościołem. Demoralizacja w takim mieście jak Kraków poczyniła dramatyczne postępy.
Rajcowie, by poprawić sobie i miastu wizerunek, wpadli na pomysł, że gdzieniegdzie zamienią czerwoną latarnię na kaganek oświaty. Postanowili wspomóc księgarzy; tych bowiem w dawnej stolicy kultury prawie już nie ma. Kiedyś na tym wielkim placu, nazywanym Rynkiem Głównym, było co najmniej pięć księgarń, kolejne zaś znajdowały się na przyległych ulicach – Grodzkiej, Floriańskiej, Sławkowskiej, Wiślnej, Brackiej, Mikołajskiej. I nie było ich wcale za dużo. Nie bankrutowały, istniały latami. Niektóre miały nawet swoje specjalizacje (np. księgarnia muzyczna). W tym samym rejonie funkcjonowały także co najmniej dwa, trzy antykwariaty. Zaglądali do tych placówek krakowianie, przede wszystkimi jednak wszechobecni wówczas turyści, którzy wywozili z podwawelskiego grodu figurki Lajkonika, ale głównie – książki, książki i jeszcze raz książki. Księgarze dbali o to, by oferta dla turystów była bogata, a w razie braków jakichś tytułów, sami dzwonili do wydawców, by ich ponaglić. Domagali się też wówczas wersji obcojęzycznych. Turyści tym sposobem wywozili z Krakowa i sensowne pamiątki, i sporą porcję wiedzy nie tylko o dawnej stolicy Polski, ale o całym kraju, o jego historii, tradycji, obyczajach.
cd na następnej stronie
Strona 2 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/279424-coz-dzisiaj-turysta-wywozi-z-krakowa-przede-wszystkim-kaca-i-chorobe-weneryczna?strona=2