Czy ksiądz Stanisław Małkowski jest mitomanem i kłamcą, który wymyślił sobie napad na samego siebie, świadomie wprowadził w błąd organa ścigania (a zatem teraz za swój czyn powinien odpowiedzieć przed sądem) i w dodatku zrobił to tak sprytnie, że sam sobie zadał liczne ciosy w twarz, brzuch i plecy, których ślady były widoczne jeszcze wiele tygodni później? Czy jest możliwe, by legendarny kapelan Solidarności i przyjaciel Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki był tak cyniczny i zakłamany, by wymyślić sobie to wszystko i jeszcze oskarżyć o napaść niewinnego człowieka, byłego więźnia, którym wcześniej się opiekował i któremu bezinteresownie pomagał? Zdaniem warszawskiej prokuratury tak właśnie jest. Na to przynajmniej wskazuje postanowienie prokuratury, które ksiądz Stanisław Małkowski odebrał w dniu wczorajszym, a które informuje o umorzeniu postępowanie w sprawie napaści na księdza i wypuszczeniu na wolność oprawcy – z braku dowodów winy!
Niniejszym przypomnę, o co w całej sprawie chodzi.
24 sierpnia, około godziny 22 00 zadzwonił do mnie ksiądz Stanisław Małkowski. - Przed chwilą zostałem napadnięty i pobity w moim domu przez więźnia, którym się opiekowałem. Co w tej sytuacji powinienem zrobić? - zapytał krótko. Poradziłem księdzu Stanisławowi, by natychmiast powiadomił policję, tym bardziej, że napastnik, który go pobił i ograbił z pieniędzy, zapowiedział powrót. - Brat, z którym przed chwilą rozmawiałem, poradził mi to samo. Dzwonię zatem na policję - odparł ksiądz Stanisław i poprosił, by nie nagłaśniać sprawy, bo - jak tłumaczył - obawia się o zdrowie mamy, która mogłaby przeżyć stres związany z informacją o napadzie i w efekcie podupaść na zdrowiu. Danego księdzu słowa dotrzymałem i nikomu o wydarzeniu nie opowiedziałem. Ponieważ jednak informacja przedostała się do mediów (co było do przewidzenia, choćby z tego względu, że ślady pobicia widoczne są na twarzy księdza), czułem się w obowiązku nawiązać do tego wydarzenia, które potencjalnie mogło ( może?) okazać się niebezpieczne – i nie myślę tu tylko o pospolitych przestępcach. Nie trzeba bowiem wielkiej „pomysłowości”, by wyobrazić sobie scenariusz, w którym tzw. „nieznani sprawcy” podejmują jakieś działanie zrzucając odpowiedzialność na tychże pospolitych przestępców i odnosząc je do napaści, której ksiądz Stanisław Małkowski właśnie padł ofiarą. O wydarzeniu tym myślałem zatem z jednej strony w kategoriach ostrzeżenia, z drugiej - smutnej refleksji. Ten niezwykły ksiądz, który cudem uniknął śmierci z rąk Służby Bezpieczeństwa, ale nie uniknął rozlicznych - najdelikatniej rzecz ujmując – przykrości w wolnej, podobno, Polsce, do dziś, gdyby nie mieszkanie matki na Saskiej Kępie, nie miałby gdzie się podziać. Przez ostatnich trzydzieści lat, które upłynęły od śmierci Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki, jego najbliższy przyjaciel cały czas jest marginalizowany, a nawet prześladowany, z najróżniejszych zresztą stron. Groźba suspensy za obronę krzyża na Krakowskim Przedmieściu, odebranie posługi w hospicjum Res Sacra Miser czy wyzwiska za uczestnictwo w Kongresie „ Dla społecznego panowania Chrystusa Króla”, to tylko przykłady przykrości, jakie spadają na księdza Stanisława Małkowskiego. Na dobrą sprawę, nie wiadomo za co. Warto w tym miejscu przypomnieć - ku przestrodze - że w stosunku do Księdza Jerzego SB też posługiwała się pospolitymi przestępcami, nim przystąpiono do „ostatecznego rozwiązania”…
Człowiek, który na księdza Małkowskiego napadł, został zwolniony z aresztu z braku dowodów winy, a rzecz cała została umorzona. Innymi słowy - sprawy nie ma.
Czy aby jednak na pewno nie ma?
Wojciech Sumliński
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/236770-ksiadz-malkowski-mitomanem-czyli-z-mocy-bezprawia