Klauzula sumienia nauczycieli to pozorne bezpieczeństwo polskich dzieci

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot.freeimages.com
Fot.freeimages.com

Deklaracja wiary nie zagwarantuje moralnego wychowania polskim uczniom. Raczej spowoduje szersze otwarcie placówek dla zewnętrznych edukatorów, którzy z moralnością i religią nie mają nic wspólnego.

Doczekaliśmy się w katolickiej Polsce czasów, w których ludzie muszą udowadniać swoje przekonania podpisując klauzulę sumienia. Muszą się „bohatersko” ujawniać, czym skazują się na zmasowany atak ze strony lewackich aktywistów. W ten sposób bronią swojej wiary. Pokazują światu, że chcą postępować moralnie, zgodnie z Konstytucją, jednocześnie szanując Prawo Boskie. Nie kradnij, nie zabijaj, nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu - to zasady uniwersalne. Natomiast dzisiaj w Polsce trzeba być odważnym człowiekiem, by przyznać się, że się według nich postępuje.

Zaczęło się od lekarzy i „klauzuli sumienia”. Teraz w internecie pojawił się apel, by deklarację wiary złożyli również nauczyciele. Ten pomysł wzbudził spore kontrowersje. Z pewnością jest dobry, choćby dlatego, że wywołał burzę w lewicowych szeregach. Zdenerwował on ogromnie czołową feministkę i genderystkę Magdalenę Środę, która uważa, że katolickich nauczycieli należy zwolnić z pracy. Jej światłe wypowiedzi, w których zarzuca katolickiemu krajowi przywiązanie do wiary, zacytował portal natemat.pl. Środa, specjalistka od absurdalnych wniosków, dopatrzyła się, że w Polsce komunizm zastąpiono fundamentalizmem religijnym. Zapomniała tylko, że jednym z motorów obalenia komunizmu, była właśnie głęboka wiara w Boga.

W kwestii projektu „klauzuli sumienia nauczycieli” zdążyła się też wypowiedzieć minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska. Ta z kolei twierdzi, że polska szkoła winna być neutralna światopoglądowo, a tym samym nauczyciel powinien tę neutralność zachować. Wyraziła życzenie, żeby dokument pozostał w sferze projektu, bo inaczej rozpęta się „wojna religijna”, a sami podpisujący klauzulę złamią prawo.

Jedno jest pewne - projekt wywołał falę oburzenia i sprowokował lewicę do wystawienia dział. Jednak, moim zdaniem, te armatki są na pokaz. Genderyści świetnie wiedzą, że deklaracja wiary nauczycieli nie stanowi dla nich żadnego niebezpieczeństwa. Rozdmuchują sprawę, by zająć czymś ludzi. A prawda jest taka, że ani certyfikat „Szkoła Przyjazna Rodzinie”, ani klauzula sumienia nie zatrzymają genderowych reformatorów normalności.

Po pierwsze, jeśli nawet wszyscy nauczyciele zdeklarują przywiązanie do wiary, wystarczy w placówkach zmienić dyrektorów. Taką sytuację mogliśmy już obserwować na przykładzie doktora Chazana. Żadnej trudności nie sprawiło władzy zrobienie ze Szpitala im. Świętej Rodziny kliniki aborcyjnej. Wystarczyło zastąpić katolickiego lekarza innym, poprawnym politycznie. Z pewnością wkrótce odbędzie się następna pokazówka, lecz tym razem „kozłem ofiarnym” stanie się dyrektor szkoły lub grupa nauczycieli, którzy podpiszą klauzulę.

Po drugie, „klauzula sumienia nauczycieli” nie zamknie dostępu do polskich szkół zewnętrznym edukatorom. Ministerstwo edukacji wielokrotnie już udowodniło, że placówki te nie są bezpieczne, a genderyści i seksedukatorzy mają szczególne przywileje. Wystarczy przypomnieć reakcję MEN, a właściwie bierność, kiedy zwolennicy gmerania w płci biologicznej zawłaszczali przedszkola i „pospolite ruszenie” tego samego resortu, gdy dyrektorzy szkół zgłaszali gotowość do przyjmowania certyfikatów „Szkoły Przyjaznej Rodzinie”.

Skrajnie różne reakcje MEN pozwoliły zauważyć, po której stronie opowiada się władza, a szybkość działania podjęta przez minister edukacji w sprawie certyfikatów sugeruje paniczne czyszczenie przedpola dla grupy faworyzowanej przez aktywistki genderowe, którą stanowią wszelkiej maści mniejszości seksualne. Wówczas resort wyraźnie zasygnalizował, że nie ma w polskiej szkole miejsca dla wychowania do wartości - w duchu patriotyzmu,  z poszanowaniem godności i praw konstytucyjnych. Szkoła jest neutralna światopoglądowo, ale tylko do czasu, gdy musi wpuścić w swe podwoje seksedukatorów i pozwolić na światopoglądowe eksperymenty na żywych organizmach.

Po trzecie i najważniejsze, największym zagrożeniem dla placówek jest tzw. konwencja przemocowa, która okazuje się być priorytetem Donalda Tuska. Wręczając nominację nowej pełnomocnik rządu ds. równości - prof. Fuszarze, podkreślił, że jej kompetencje i sposób podejścia idealnie pasują do tego, co jako premier zamierza zrobić. Dalej wymienił cele do zrealizowania w dziedzinie polityki równościowej, wśród nich istotne miejsce zajęła właśnie ratyfikacja konwencji przemocowej. O samej idei konwencji i manipulacjach z nią związanych pisałam wcześniej.

Przypomnę, że konwencja tylko pozornie służy zwalczaniu przemocy, bo od tego mamy prawo karne. W rzeczywistości to geszefciarstwo, które zwykle towarzyszy ustawom popieranym przez fanatyczki feminizmu. Jeśli chodzi o tę konwencję, to już od dawna czołowe bojowniczki o gender upominają się o jej ratyfikowanie. Głównym powodem tego jest zapis, który pozwoli im na opanowanie swoją ideologią wszystkich placówek edukacyjnych.

W uzasadnionych przypadkach Strony podejmują działania konieczne do wprowadzenia do oficjalnych programów nauczania na wszystkich poziomach edukacji materiałów szkoleniowych dostosowanych do zmieniających się możliwości osób uczących się, dotyczących równouprawnienia kobiet i mężczyzn, niestereotypowych ról przypisanych płciom

— tak brzmi art.14 z tzw. konwencji przemocowej.

Jednym słowem przyjęcie tej konwencji, która jest według premiera Tuska priorytetem, to zielone światło dla szerzenia wśród uczniów chorych projekcji samozwańczych edukatorów i początek wielkiej wojny ideologicznej, która ma za zadanie masowe urabianie dzieci i apłciowe wychowanie w duchu gender. A jedynym sposobem na niedopuszczenie do placówek reformatorów z szeregów feministycznych jest sprzeciw wobec ratyfikacji konwencji przemocowej, która zamiast walki z przemocą domową jest walką z rodziną, z normalnością, tradycją i naszymi polskimi korzeniami.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych