„Był taką duszą, takim „motorem” tego domu. Miał bardzo dużo energii, bardzo aktywny sposób spędzania czasu. Było wiadomo, że gdy przyjedzie, to on organizuje obiad, grilla, wyjazd na rower i tak dalej. A kiedy siedzieliśmy koło domu na ławkach, to on wtedy np. mył auto. Był taką osobą, która nie siedziała nigdy bezczynnie, bo nie był w stanie. Proszę sobie wyobrazić, jak nagle taka osoba znika. Ten dom staje się wtedy martwy, pusty” - mówi w rozmowie z Telewizją wPolsce Małgorzata Wassermann, poseł Prawa i Sprawiedliwości, adwokat. Rozmówczyni redaktora Marcina Wikły wspomina swojego ojca, Śp. Zbigniewa Wassermanna, jedną z ofiar Katastrofy Smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r.
Pytana przez red. Marcina Wikłę, czy 14 lat to długo, Wassermann odpowiedziała:
To jest tak, że mi się wydaje, że to było wczoraj. Potem uświadamiam sobie, że to jest 14 lat, że my 14 lat żyjemy już bez niego.
Oczywiście, tak długi czas powoduje, że człowiek już sobie jakoś życie przemodelował, przyzwyczaił się do tego, że go nie ma…
— podkreśliła.
Zastrzegła, że to nie kwestia „zapomnienia” o utraconej bliskiej osobie.
To kwestia czegoś innego. Jeżeli umiera ktoś, kto był dla nas bardzo ważny w życiu, to powstaje taka wyrwa. I trzeba tę wyrwę – po pierwsze: przepracować, po drugie: czymś sobie zastąpić
— powiedziała poseł PiS.
„Pierwsze dwa lata są najtrudniejsze”
Pierwsze dwa lata, nie rok, ale dwa lata, są takie najtrudniejsze, ale później już przychodzi takie złagodzenie bólu, co oczywiście nie znaczy, że się zapomina. Nikt nigdy nie zapomni swoich bliskich, których bardzo kochał i których w dodatku traci w tak dramatycznych okolicznościach
— podkreśliła rozmówczyni red. Wikły.
Nauczyliśmy się już żyć bez taty, bez męża, bez dziadka, bez ojca. Natomiast wiadomo, że każda rocznica, przypomina nam o tym, co się wydarzyło
— dodała.
Jakim człowiekiem był Zbigniew Wassermann?
Był taką duszą, takim „motorem” tego domu. Miał bardzo dużo energii, bardzo aktywny sposób spędzania czasu. Było wiadomo, że gdy przyjedzie, to on organizuje obiad, grilla, wyjazd na rower i tak dalej. A kiedy siedzieliśmy koło domu na ławkach, to on wtedy np. mył auto. Był taką osobą, która nie siedziała nigdy bezczynnie, bo nie był w stanie
— tak poseł Wassermann wspominała ojca.
Proszę sobie wyobrazić, jak nagle taka osoba znika. Ten dom staje się wtedy martwy, pusty. Są różne fazy: poza szokiem, żalem, bólem jest faza np. ucieczki. Nam się wydawało, że w domu jest strasznie i że jeśli gdzieś pojedziemy, to będzie lepiej. Po czym jechaliśmy i wcale nie było lepiej
— powiedziała adwokat.
Myślę, że najtrudniejsze było to dla mojej mamy, która stanęła na wysokości zadania tak w pierwszych minutach, jak i przez całe 14 lat, ale ona, może nie do nas, bo to coś, co jest bardziej „podsłuchane”, do innych mówi, że teraz jest szczęśliwa tylko na 50 procent
— wspominała.
Moja mama jest zawsze uśmiechnięta, bardzo silna, bardzo tolerancyjna. Na początku popadała w takie odrętwienie, smutek, natomiast bardzo szybko przywracała się do porządku. Dzieci, które mieszkały w domu mojego rodzeństwa, dziewczynki były małe. Dzisiaj jedna ma 22 lata, druga 19, to wystarczy odjąć 14 lat, a przecież one też, po pierwsze to oglądały, po drugie patrzyły na babcię
— dodała.
Nasza rodzina znacznie się poszerzyła przez te 14 lat, moja mama się bardzo z tego cieszy i mam nadzieję, że jest bardzo szczęśliwa, no ale wiem, że ona mówi, że te 50 proc. umarło i nigdy nie wróciło
— mówiła polityk.
Potrzebował takich normalnych czynności właśnie do życia. One go napędzały. Sprzątał szafki, mył samochód, pracował w ogrodzie. Niespecjalnie mu to wychodziło, no ale mówił, że na emeryturze się podszkoli i będzie lepiej. Nie zdążył…
— wspominała ojca poseł Wassermann.
Ojciec był bardzo aktywny. Na wakacjach to nas strasznie ćwiczył. Codziennie szedł do lasu, na łódkę, na kajak i wiadomo, że było mu przykro iść samemu, więc ktoś musiał iść. A ponieważ miał duże tempo i lubił wcześnie wstawać, to było to pewnego rodzaju poświęceniem. Na pewno niektórzy lubią wstawać o 6 rano na grzyby, na wakacjach, ja nie, ale czasem wstawałam
— dodała.
My wszyscy dostosowaliśmy swoje życie, aby nie pozwolić żadnemu z nas, a zwłaszcza mamie, popaść w depresję. Nasza mama przez wiele lat, nawet przez moment nie została sama. Wcześniej bez przerwy jeżdziłam między Krakowem a Warszawą. Ale wtedy wybudowałam dom w naszym ogrodzie, żeby nie dopuścić do tego, aby mama została sama, dobudowałam się i od tamtej pory tam mieszkam
— powiedziała.
Polityka nie była oczywistym krokiem?
Czy polityka była krokiem oczywistym po śmierci taty?
Nie, to w ogóle nie był krok oczywisty. Był niezgodą na rządy Platformy Obywatelskiej i Tuska. Dziś, po 14 latach, jesteśmy z powrotem w tej rzeczywistości. Bardziej skomplikowanej, bardziej zajadłej, ale przez 8 lat, wydaje mi się, że dużo zrobiliśmy i dlatego było warto. Raczej kontynuacja postawy, bo mój tata poszedł w innym kierunku, w służby specjalne. Ale oczywiście, jest to dla nas naturalne, bo od dziecka patrzylismy na tatę, który był prawnikiem, to siłą rzeczy w nas też rodziło się to, że chcemy być prawnikami
— mówiła Wassermann.
Jeżeli ojciec jest autorytetem dla dziecka, to siłą rzeczy, ono chce go naśladować. A w naszym przypadku tak było, choć ze mną trochę inaczej, bo od początku chciałam być adwokatem, ale np. mój brat od początku chciał być prokuratorem
— zaznaczyła.
Dużo dobroci
Pytana o reakcje społeczeństwa i sposób traktowania rodzin smoleńskich, które - zwłaszcza od środowisk wspierających obecny rząd - dostawały często „po głowie”, Małgorzata Wassermann wskazała:
Dostaliśmy nie tylko „po głowie”, ale też dużo dobroci od ludzi. Jest też ta ciemna strona, o której pan mówi, bo najlepiej było się nie „wychylać”. Bardzo szybko zaczęło to być kierowane z takim nastawieniem, że my jesteśmy, nie wiem, „wariatami”, że domagamy się nie wiadomo czego. „Sekta smoleńska” i tak dalej, więc było bardzo trudno przez to przejść. Ale z drugiej strony doświadczyłam też bardzo dużo dobroci, również od ludzi, którzy się ze mną nie zgadzali.
Według mnie takim sygnałem, że jest odwrót i że można się obawiać o to, jak Katastrofa Smoleńska jednoczy naród, to było zabranie Krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego. Takie tematy zawsze wywołują duże emocje, a tutaj były wybitnie duże, bo to była kwestia posmoleńska. Oni zdecydowali, że to zaczyna się robić dla nich niebezpieczne, że społeczeństwo jest za bardzo zjednoczone i to zjednoczone w kierunku „naszym”. Zaczęli wtedy to społeczeństwo przeciwko nam nastawiać
— dodała.
Wasza gazeta, głównie pan redaktor z panem redaktorem Pyzą, najwięcej chyba w tym temacie zrobili ze wszystkich. I na pewno panowie pamiętacie te wszystkie wrzutki, z gen. Błasikiem i alkoholem, z rzekomą rozmową między braćmi, której nie było. To były te wrzutki celowe i potem była cała ta „jazda” odpalana. I ja się spodziewam, że, niestety, tego dziesiątego, TVN stanie na wysokości zadania i zrobi dokładnie to samo
— podkreśliła.
„Czas stanął w miejscu”
To była sobota, a w poniedziałek jechałam do kancelarii, żeby oddać kalendarz. Nie wyobrażałam sobie, że to zawalę, bo choć nie nadawałam się do tego, aby iść do sądu, to musiałam komuś ten kalendarz zdać, aby ktoś to za mnie ewentualnie zrobił
— tak Małgorzata Wassermann wspominała wydarzenia sprzed 14 lat.
Jechałam bardzo powoli, obawiałam się, aby w tym stanie komuś nie zrobić krzywdy. Stałam na pasach i gdy ludzie przechodzili, zastanawiałam się: „Gdzie oni idą? Dokąd się tak spieszą?”. Bo dla mnie czas stanął w miejscu
— mówiła.
Te pierwsze tygodnie były dramatyczne. Niektórych obrazów nie da się zapomnieć. A są też pewne skojarzenia. Przez wiele, wiele lat, gdziekolwiek bym nie była i czegokolwiek bym nie robiła, kiedy słyszałam melodię z filmu „Różyczka”, melodię Michała Lorenca, to natychmiast zaczynałam płakać, bo wszystko do mnie wracało
— podkreśliła.
Apel o możliwość godnego upamiętnienia
Pytana, czy chciałaby do kogoś zaapelować, aby pozwolono rodzinom ofiar katastrofy na godne upamiętnienie swoich bliskich i nie przeszkadzano w obchodach, odpowiedziała:
Bardzo bym prosiła policję, ale również dziennikarzy, którzy bardzo często nakręcają emocje niektórych portali przeciwko nam, abyście pozwolili nam chociaż raz w roku po prostu godnie upamiętnić tych, którzy zginęli.
Jesteśmy teraz w parku, bardzo niedaleko nas są skwery Pawła Adamowicza. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, aby protestować np. przeciwko nadaniu im imienia tragicznie zmarłego prezydenta Gdańska. Natomiast my w drugą stronę spotykamy się z tym nagminnie
— powiedziała.
jj/Telewizja wPolsce
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/688150-wassermann-10-kwietnia-czas-stanal-dla-mnie-w-miejscu