Media Tomasza Sakiewicza piszą o mnie od kilku dni wyjątkowo dużo i wyjątkowo źle. Ponieważ spotykam się z wieloma pytaniami w tej sprawie – od kolegów z branży, przez rodziny ofiar katastrofy, po ludzi na ulicy, postanowiłem odnieść się do tych publikacji. Widzę też, że potrzebnych jest jeszcze kilka zdań o raporcie technicznym, bo zbytnie gloryfikowanie tej publikacji szkodzi sprawie 10/04, o czym wielokrotnie pisałem i na co wskazywały rodziny smoleńskie.
1) Próbowano przekonać mnie do dyskusji na antenie TV Republika z Ewą Stankiewicz. Napisałem bowiem na portalu wPolityce.pl i w tygodniku „Sieci” artykuł krytyczny wobec raportu technicznego.
CZYTAJ WIĘCEJ: Podkomisja potrzebuje powagi i spokoju zamiast epatowania sensacjami
Ewa stanęła w obronie dokumentu, wchodząc w głęboką polemikę ze mną. W Republice wymyślono więc sobie, że zderzą nasze zdania. Tyle że stacja ta nie jest już dla mnie miejscem do jakiejkolwiek debaty, po tym jak przed tygodniem wyraziła się w ten sposób:
O co chodziło? Przytoczę fragment mojego tekstu sprzed kilku dni:
Nie ma już co ukrywać faktu, że wewnątrz podkomisji istnieje spór co do niektórych hipotez – m.in. trajektorii (a zwłaszcza wysokości) w ostatnich sekundach lotu czy sposobu, w jaki doszło do zniszczenia lewego skrzydła. To właśnie było powodem sprzeciwu części członków przed podpisaniem całości raportu technicznego. Po tym, jak poinformowałem o tym fakcie, przewodniczący podkomisji zarzucił mi „kłamstwo”, którym był „zbulwersowany”, a TV Republika pytała „na czyjej smyczy chodzi dziennikarz wPolityce.pl i >>Sieci<< Marek Pyza?”. Nie reagowałem na te epitety, spokojnie czekając na prezentację raportu. Wtedy okazało się, kto miał rację. W raporcie znajduje się jeden podpis – przewodniczącego. Na konferencji zabrakło sześciorga jego podwładnych. Dopytywany przeze mnie Antoni Macierewicz przyznał, że jeden z nich zrezygnował z zasiadania w komisji. Doprecyzował też, że „aprobata” (a nie – jak mówił wcześniej - „podpisy”) ekspertów dotyczyła nie całości dokumentu, lecz tylko tych części raportu, które leżały w obszarze badań ich zespołów. To zasadnicza różnica, która ma ogromne znaczenie.
Po prezentacji raportu w mediach Sakiewicza nie zaszła żadna refleksja, nie mam więc ochoty ich odwiedzać, by być obrażanym. To chyba zrozumiałe. Trzeba mieć szacunek do samego siebie. Nie akceptuję takiego zwyczaju: napluć na kogoś, po dwóch dniach przekonać się, że niesłusznie (gdyby ktoś w jakiejkolwiek sytuacji uważał plucie za słuszne…), nie powiedzieć marnego „przepraszam”, a następnie dziwić się, że ten ktoś nie chce przyjąć zaproszenia do domu plującego.
2) Nie o Ewę tu chodzi. Mam do niej duży szacunek za to, co zrobiła ws. Smoleńska na przestrzeni ostatnich ośmiu lat, za jej filmy, dokumentowanie społecznego zrywu na Krakowskim Przedmieściu, za wiele akcji Solidarnych 2010 – tych udanych i nieudanych. Ale Ewa jest w specyficznej sytuacji, skoro jej mąż zasiada w podkomisji i jest autorem dość istotnych badań. Naturalne jest pytanie, skąd Ewa czerpie wiedzę na temat tego, co dzieje się w komisji. Odpowiedź jest oczywista. Żaden z pozostałych członków komisji, o ile mi wiadomo, nie ma małżonka wśród dziennikarzy i nie może za jego pośrednictwem budować narracji o prowadzonych badaniach.
3) W telewizyjnym wystąpieniu Ewa wymienia nazwisko Marka Dąbrowskiego, którego wskazuje jako lidera jakiejś „grupy” wewnątrz komisji, która - zdaniem dokumentalistki - stara się udowodnić, że „2+2=8”. Mówi też, że ludzie ci działają w sposób „amatorski” i „wbrew dowodom forsują pewną z góry ustaloną tezę”. To nieładne zachowanie, bo zarówno pan Dąbrowski, jak i rzekomi członkowie „jego grupy” (z mojej wiedzy wynika, że nie ma żadnej „grupy Dąbrowskiego”) nie mogą się bronić – mają w umowy wpisany zakaz publicznych wypowiedzi o pracach komisji. Taki zapis obowiązuje wszystkich, ale część badaczy najwyraźniej uzyskuje dyspensę od przewodniczącego – regularnie występują w Telewizji Republika. Ci, którzy mają odmienne zdanie, muszą siedzieć cicho.
Gdyby faktycznie z „grupą” było tak, jak mówi Ewa Stankiewicz, można by się zastanawiać, dlaczego „grupa” ta weszła w skład komisji i co w niej jeszcze robi. Dlaczego jest to tolerowane? A może jednak jest inaczej? Może ci, którzy „szukają dziury w całym” są wielką wartością dla komisji, bo starają się uchronić ją przed kompromitacjami, a doprowadzić do opublikowania takiego raportu, który w każdym zdaniu będzie się bronił z pozycji naukowych?
4) Skoro po raz kolejny słyszę – Ewa Stankiewicz podkreśla to po wielokroć – że bezsprzecznie udowodniono, iż ten samolot nie mógł się tak zachować, jak twierdzą raporty MAK i Millera, gdy słyszę, że komisja przeprowadziła badania komputerowe w tej sprawie, m.in. „rozbijając” maszynę wirtualnie o zdecydowanie twardsze podłoże, muszę zapytać: po co w takim razie Narodowy Instytut Badań Lotniczych z Wichita (NIAR) ma to robić raz jeszcze, za kilka milionów złotych? Czy przypadkiem nie dlatego, że dopiero te badania (po przeprowadzonym w lutym przeskanowaniu całej konstrukcji bliźniaczego TU-154M) pozwolą na zdecydowane wyciąganie wniosków, a dotychczasowe obarczone są jednak pewnymi błędami wynikającymi z braku szczegółowych danych wejściowych? Sama Ewa poniekąd to przyznała w 21. minucie rozmowy.
Przy okazji warto zapytać: czy umowa z NIAR została wreszcie formalnie podpisana? Nikt dotychczas tego nie ogłosił. I zadać pytanie kolejne: dlaczego tej umowy nie podpisano, gdy ministrem obrony (decydującym o budżecie podkomisji) był Antoni Macierewicz? Przecież już na na początku 2017 r. NIAR prowadził dla komisji badania dotyczące wbitych w ziemię drzwi tupolewa.
5) Też bym bardzo chciał, aby raport Millera przestał być oficjalnym dokumentem państwa polskiego. Wiem, w jaki sposób powstawał – ujawnialiśmy to w tygodniku „Sieci” i w telewizji wPolsce.pl m.in. publikując nagrania z posiedzeń KBWLLP – jak był szyty „pod tezę”. Ale nie mogę zgodzić się na stwierdzenie Antoniego Macierewicza, że został anulowany „decyzją podkomisji”. Podkomisja nie ma takiej siły sprawczej. Gdy opublikuje raport końcowy, wtedy będzie można dyskutować o zastąpieniu jednego dokumentu drugim. Dziś to przedwczesne i bezpodstawne prawnie.
Ewa Stankiewicz mówi: „Jeśli nawet nie można go zastąpić raportem technicznym, bo takie jest prawo, to trzeba wycofać bezwzględnie - i to natychmiast - raport, który jest raportem sfałszowanym.”
Ale cóż to znaczy? Jaka ma być procedura tego wycofania? W oparciu o jakie przepisy? Chętnie je poznam. Powyższy cytat z wywiadu telewizyjnego i tak łagodzi to, co Ewa napisała w swojej polemice ze mną na niezalezna.pl, gdzie czytamy:
Raport techniczny dokumentuje ustalenia więcej niż wystarczająco, by zażądać anulowania raportów MAK i Millera. Wobec krytycznej wagi ustaleń obalających hipotezy raportu Millera, wtórującego raportowi MAK, poraża stwierdzenie dziennikarza o „publicystycznej formie” uwagi o ”anulowaniu” raportu komisji Millera”. Na gruncie prawnym jest to mocno wątpliwe? Byłoby to niezwykle kompromitujące dla „gruntu prawnego”, który wymagałby pilnej korekty. To tak, jakby powiedzieć, że wprawdzie mamy dowody niewinności człowieka, który od 20 lat siedzi w więzieniu, ale na gruncie prawnym nie możemy go wypuścić z więzienia.
Zabawny argument, bo nieprzystający do sytuacji. Powtórzę: zawarte w raporcie technicznym stwierdzenie o anulowaniu raportu KBWLLP to nic więcej niż publicystyka. A skoro, jak twierdzi Ewa, „grunt prawny” mamy skompromitowany, to proponuję rozpocząć działania zmierzające do zmiany prawa, a dopiero po nowelizacji przepisów dywagować nad anulowaniem raportu Millera. Precyzując: zmiany wymaga nie tylko Prawo Lotnicze, ale też Rozporządzenie Ministra Obrony Narodowej z dnia 4 lutego 2016 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie organizacji oraz działania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (czyli rozporządzenie Antoniego Macierewicza m.in. powołujące podkomisję – nie ma w nim słowa o zastępowaniu raportów ich nowszymi wersjami).
6) Ewa pyta w swoim tekście: „Jeśli ten raport techniczny nie jest przełomem, to co nim jest?” Pisze też: „Nie odniosę się tu do zarzutu o braku nowości – w przypadku takiego raportu nie o newsy chodzi.”
Dotykamy tu zasadniczego problemu z raportem technicznym. Wszystko co w nim zapisano, już wcześniej słyszeliśmy – od przewodniczącego komisji i jego podwładnych w naprawdę licznych wypowiedziach medialnych.
Jak więc może być przełomem coś, co dobrze już znamy?
Podkreślmy jeszcze jedno: wartość prawna raportu technicznego jest dokładnie taka sama jak dowolnej wypowiedzi badaczy w jakiejkolwiek telewizji – żadna. Będzie ją miał dopiero raport końcowy.
Nie stawiam raportowi technicznemu zarzutu braku nowości, ale stawiam zarzut szkodzenia sprawie poprzez medialną paplaninę o „bezsprzeczności”, „niepodważalności”, „ostateczności” (i o wielu innych -ościach) dowodów. To wciąż tylko słowa.
7) Jaki jest problem z raportem technicznym dotkliwie przekonałem się w ubiegłym tygodniu po emisji w TVN24 materiału Piotra Świerczka opartego na opinii biegłych przygotowanej na zlecenie prokuratury wojskowej.
Jest ona mniej więcej tożsama z ustaleniami komisji Millera. Świerczek – który po skandalu z „newsem” o rzekomej kłótni gen. Błasika z kpt. Protasiukiem powinien na zawsze dać sobie spokój z opowiadaniem o Smoleńsku – zrobił niestety dobrze oglądający się materiał, wiarygodny w swoim przekazie (proszę mnie dobrze zrozumieć – nie twierdzę, że rzetelny, wręcz przeciwnie, ale zapewne przemawiający do wyobraźni widza TVN lepiej niż wszystkie konferencje Millera i Laska razem wziętych). Oczywiście brakowało w nim odniesienia się do wielu kwestii, np. odnalezienia fragmentów skrzydła jeszcze przed brzozą, manipulacji szczątkami samolotu na miejscy katastrofy, rzeczywistych skutków komend wydawanych przez kontrolerów etc.
Postanowiłem sięgnąć do raportu technicznego, by znaleźć w nim adekwatne ad vocem. Niestety mocno się zawiodłem. Jeśli ktoś chciałby za pomocą dokumentu podkomisji polemizować ze sklejoną w kilka tygodni (jak sądzę) produkcją kilku telewizyjnych propagandystów, polegnie.
To fragment 18. strony raportu technicznego:
Dokładnie te same zdjęcia widzieliśmy w materiale TVN24. Tam usłyszeliśmy, że – według biegłych – takie odkształcenia są spowodowane zetknięciem z drzewem, oddają nawet kształt pnia. Eksperci podkomisji twierdzą zaś, jak widzimy, że „są wyrwane i wygięte na zewnątrz konstrukcji, co świadczy o działaniu wysokiego ciśnienia”.
Jednym i drugim mamy wierzyć na słowo.
Inny przykład – to zdjęcie z raportu:
Podkomisja chce, byśmy widzieli na nim tylko wywinięcia poszycia na zewnątrz, czy podłużnice wygięte ku górze. Nie zajmuje się np. widocznym na środku fragmentem górnego poszycia wygiętym w przeciwnym kierunku. A TVN pokazuje nam coś jeszcze. Owszem wskazuje na przełom skrzydła:
ale podkreśla np. przełamanie ścianki dźwigara nr 29 „do tyłu, jakby do środka konstrukcji, wywołane – według biegłych – przez nacierające drzewo”.
czy przewody paliwowe, wygięte do tyłu „zgodnie z kierunkiem cięcia brzozy”
i tak dalej… Komu wierzyć? - zapyta w dobrej wierze ktoś niedostatecznie zmęczony tą polemiką, a raport wcale nie przekona go, że racja jest po stronie podkomisji.
Mógłbym długo jeszcze dowodzić, dlaczego raport techniczny jest niepełny, zdawkowy, publicystyczny. Wątpię jednak, czy ma to większy sens.
Pozostawię za to jedną kwestię do przemyśleń: wiecie Państwo, dlaczego TVN24 tak a nie inaczej skonstruował ten materiał? Dlaczego dzień po publikacji raportu wyemitował produkcję, którą miał gotową od dawna, a w której tak plastycznie i przekonująco odniósł się do wszystkich najważniejszych „bezsprzecznych”, „niepodważalnych” dowodów zebranych przez podkomisję, do tych „asów w rękawie”? Właśnie dlatego, że komisja ta nie chce pracować w ciszy i podzielić się swoimi ustaleniami wraz z publikacją raportu końcowego, lecz co chwilę epatuje kolejnymi sensacjami. Adwersarz ma dzięki temu znacznie ułatwione zadanie.
Obejrzyjcie sobie robotę Świerczka jeszcze raz pod tym właśnie kątem. A później zastanówcie się, czy lepiej niczym niepodległości bronić wadliwego raportu technicznego, czy jednak wreszcie badać tę sprawę profesjonalnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/390661-jeszcze-slowo-o-raporcie-technicznym-i-prezencie-dla-tvn-w-odpowiedzi-ewie-stankiewicz