Nagromadzenie faktów nieuwzględnionych przez komisję Millera świadczy o tym, że od początku rozważała ona jeden scenariusz przebiegu katastrofy smoleńskiej - uważa wiceszef podkomisji powołanej przez MON do ponownego zbadania katastrofy dr Kazimierz Nowaczyk.
Ekspert zwraca uwagę, że komisja, nazywana później komisją Millera, była powołana dopiero pięć dni po katastrofie.
Pominięto polsko-rosyjskie porozumienie z 1993 r., zgodnie z którym powinna powstać komisja mieszana. Zamiast tego były oddzielne komisje w Polsce i w Rosji. Naruszono prawo lotnicze, bo na czele polskiej komisji stanął na początku pan Edmund Klich, szef „cywilnej” komisji badania wypadków lotniczych, podczas gdy powinna to była być osoba z instytucji podległej MON
– mówi uzasadniając wznowienie prac nad katastrofą smoleńską.
Jak podkreśla, polscy prokuratorzy pracujący w Smoleńsku nie byli oni oficjalnym organem administracji państwowej.
Nie mieli sprzętu. Mogli tylko obserwować badania prowadzone przez Rosjan. Były problemy z przepustkami. Rosjanie, jak chcieli, to wpuścili, jak nie chcieli, to nie wpuścili.
Nowaczyk wskazuje też na podstawowe błędy przy badaniu ciał ofiar.
Analiza przyczyn zgonu 96 ofiar została ograniczona do czterech członków załogi oraz gen. Andrzeja Błasika. Przystąpiono do badań z założeniem takiej, a nie innej koncepcji katastrofy. Dlatego badano tylko załogę i gen. Błasika, bo od początku była mowa o tym, że przebywał w kabinie. Nie badano żadnych innych ofiar.
—mówi i przypomina, że stan ciał, miejsce ich znalezienia, różnice w obrażeniach mówią bardzo dużo o przebiegu wydarzeń.
Mówią o tym wyraźnie wskazania dotyczące metody badania katastrof lotniczych dołączone w formie instrukcji do aneksu nr 13 konwencji chicagowskiej. Zalecane są one również przez NATO przy badaniu katastrof samolotów wojskowych
— stwierdza Nowaczyk
Wiceszef komisji odnosi się też do sprawy ewentualnej obecności materiałów wybuchowych na szczątkach samolotu.
Prokuratura nie zaprzeczyła, że spektrometry ruchliwości jonów wykazały obecność środków wybuchowych. Natomiast próbki do badań laboratoryjnych, czyli wymazy na waciku zapakowane w folię, wysłano najpierw do Moskwy, gdzie były przez kilka miesięcy przechowywane w nieznanych warunkach. Gdy przyjechały do Polski, w CLKP przeprowadzono badania, których wyniki zostały zakwestionowane przez autorytety naukowe. Dwoje pracowników PAN prof. Krystyna Kamieńska-Trela i prof. Sławomir Szczepański przygotowało na zlecenie rodzin opinię, która podważyła wiarygodność wyników z CLKP i wskazała błędy w badaniach oraz jak należałoby je usunąć
— przypomina.
Nowaczyk zwraca też uwagę na obecność śladów tlenku węgla w krwi ofiar, zignorowaną przez Komisję Millera, a która może świadczyć, że jeszcze w czasie lotu na pokładzie samolotu doszło do pożaru.
W dodatku, raport komisji Millera mówi, że ofiary zginęły natychmiast, więc nie mogły wdychać tlenku węgla, i że nie ma oparzeń, popaleń, zwęglonych ciał. Nie zgadza się to wszystko.
—- dodaje.
Wg Nowaczyka przy padaniu katastrofy trzeba też wziąż pod uwagę, że polscy prokuratorzy odnaleźli fragment samolotu w odległości 40-50 metrów przed brzozą.
Przy zderzeniu z prędkością 270 km/h z drzewem nie ma możliwości, żeby fragmenty skrzydła leciały do tyłu
—- podkreśla. I dodaje:
Na brzozie, na cienkiej gałązce zawisł fragment żebra z wewnętrznej części skrzydła. Mamy dokładne zdjęcia. Jeśli było uderzenie w brzozę, to drzewo nie upadło łagodnie. To był ogromny wstrząs. Czy w takiej sytuacji mała część skrzydła mogła zawisnąć na drzewie? I dlaczego złamana część drzewa upadła pod kątem prostym do kierunku lotu?
Nowaczyk formułuje też nową teorię na temat udziału brzozy w destrukcji samolotu.
To, że są odłamki, nie oznacza, że w drzewo uderzyło całe skrzydło. Jeżeli wcześniej coś się stało ze skrzydłem i rozpadło się ono na kawałki, to jakiś większy jego fragment mógł złamać brzozę.Są koncepcje przedstawione na zespole parlamentarnym i na konferencjach smoleńskich, mówiące, że ten końcowy fragment skrzydła odpadł wcześniej w wyniku eksplozji. Jako członek podkomisji mówię tylko i wyłącznie o tym, co można uznać za fakty. Nie chcę ich w tej chwili interpretować
—zaznacza.
Nowaczyk zauważa też, że w trakcie śledztwa zniszczono bardzo ważny dowód
Nagranie rozmowy z Jaka-40 to był jedyny dowód z nagrań, który przybył do Polski bez żadnego pośrednictwa Rosjan. I co zrobiono?! Ten fragment, gdzie chor. Muś mówił, że powinna być zapisana wypowiedź o 50 metrów, został zniszczony podczas odtwarzania.
– mówi.
Tego fragmentu, gdzie mogło paść polecenie zejścia na 50 metrów, nie ma. Zniknął!
– podkreśla
Jest mi wstyd za państwo polskie, gdy widzę, co się działo w obliczu tej katastrofy. Powinniśmy głęboko schować raport Millera, bo jest on podważeniem autorytetu państwa. To była jedna z najtragiczniejszych katastrof w historii lotnictwa i opublikowanie takiego raportu, gdzie są ewidentne błędy, przekłamania i ukrywanie faktów, jest nieakceptowalne! Czegoś takiego nie wolno zostawić.
— mówi prof. Nowaczyk.
Przypomina też, że zarówno raport Komisji Millera jak i rosyjski – koncentrowały się na winie pilotów.
ansa/Interia.pl/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/288030-kazimierz-nowaczyk-powinnismy-gleboko-schowac-raport-millera-bo-jest-on-podwazeniem-autorytetu-panstwa