Moje wspomnienie. Znałem wielu z tych, którzy zginęli 10 kwietnia. Z nimi Polska byłaby lepsza

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Jacek Turczyk
fot. PAP/Jacek Turczyk

Lech Kaczyński miał nieprawdopodobną pamięć, Maria Kaczyńska była mistrzynią dialogów równoległych, Janusz Kochanowski - polskim Monty Pythonem, a Sebastian Karpiniuk - świetnym parodystą.

W piątą rocznicę smoleńskiej tragedii bardziej niż zwykle uświadamiamy sobie, kogo straciliśmy. Znałem wielu z tych, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 r. Dopiero po ich stracie uświadomiłem sobie, jak mało o tych ludziach mówią oficjalne biografie. Po raz pierwszy dotarło to do mnie, gdy tydzień po katastrofie wspominałem w felietonie tych, których znałem najlepiej, z którymi często się spotykałem. Mieli pasje i zainteresowania, o które postronni nawet ich nie podejrzewali.

Prezydent Lech Kaczyński miał nieprawdopodobną pamięć. Nie tylko potrafił prowadzić bardzo profesjonalne wywody na tematy historyczne, w których swobodnie operował tysiącami faktów, cytatów i szczegółowo referował stan wiedzy. Lech Kaczyński pamiętał właściwie wszystkie osoby, z którymi się kiedykolwiek zetknął. Nie tylko znał wszystkich w „swoich” klasach na wszystkich poziomach nauki, ale jeszcze pamiętał o ich zainteresowaniach, o ich najlepszych „numerach”, o tym, kto z kim siedział w ławce i jak się przez lata przesiadał, kto z kim „kręcił”. Miał też niesamowitą wiedzę o sportowych wydarzeniach z przeszłości. Potrafił np. wymienić skład reprezentacji Polski w boksie w dowolnym roku, wyniki pojedynków podczas najważniejszych imprez. Z równą łatwością operował faktami na temat Wyścigu Pokoju czy pojedynków najlepszych szachistów.

Maria Kaczyńska miała nie tylko klasę, styl i gust, potrafiła opowiadać o dowolnym przedstawieniu operowym czy teatralnym, ale przez lata była mistrzynią robienia czegoś z niczego w kuchni. Opowiadała mi, jak w najgorszych latach PRL, gdy w sklepach prawie nic nie było, potrafiła z bardzo małej ilości produktów przygotować obiad czy kolację nawet dla dwunastu osób. W czasach wolnych związków zawodowych oraz „Solidarności” krążyły legendy, że tylko „u Marylki” można zjeść coś smacznego, nawet gdyby niczego nie miała w lodówce. Już jako pierwsza dama miała niesamowitą podzielność uwagi, której nauczyła też swego męża. Rozmowa z nimi to były właściwie dialogi równoległe. W tym samym czasie Maria opowiadała np. o sztuce, a Lech o polityce czy historii i jednocześnie każde z nich komentowało to, co mówi drugie.

Rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego zapamiętałem nie tylko jako świetnego prawnika i gentlemana w angielskim stylu, ale przede wszystkim jako ambasadora w Polsce brytyjskiego humoru. Z bardzo poważną miną bezlitośnie wkręcał rozmówców. Kochanowski często przybierał pozy Johna Cleese’a, jednego z komików Monty Pythona i prowadził rozmowę w stylu skeczów tej grupy. Śmiało można powiedzieć, że nikt tak mistrzowsko nie stosował ironii w rozmowie jak Kochanowski. Brytyjskie poczucie humoru cenił też sobie bardzo poseł SLD Jerzy Szmajdziński. On z kolei miał angielski dystans do wszystkiego, wystudiowany w szczegółach oraz minach i ćwiczony przed lustrem.

Nie zapomnę prezesa NBP Sławomira Skrzypka jako wybitnego znawcy ichtiologii. O rybach i innych morskich stworach nauczył się właściwie wszystkiego, żeby nie zawieść swoich synów. Pamiętam jak w domu Skrzypków synowie stoją przed supernowoczesnym akwarium i pytają ojca o pływające w nim ryby. A on opowiada nie tylko o poszczególnych gatunkach, ale też o miejscach, gdzie te ryby żyją w naturze. I razem snują plany podróży, np. do Amazonii.

Posłankę SLD Jolantę Szymanek-Deresz wspominam, jak sypie informacjami o zawodowym tenisie, czyli głównie o najważniejszych meczach tenisistek, np. niesamowitym finale Wimbledonu w 1978 r. między Martiną Navratilovą i Chris Evert. Posła PO Sebastiana Karpiniuka pamiętam, jak z pasją opowiada o koszykówce. Jak wymienia składy drużyn ligi NBA i cytuje statystyki dotyczące najlepszych graczy. Jak opowiada, kto w danym roku był najwyżej w drafcie, czyli naborze do poszczególnych klubów. Często opowiadał o tym parodiując kolegów z klubu PO, bo miał niesamowity talent parodystyczny. A najlepiej i najśmieszniej Karpiniuk parodiował Grzegorza Schetynę i Stefana Niesiołowskiego.

Posła PiS Zbigniewa Wassermanna zapamiętałem, jak rozpala się, gdy mówi o gotowaniu. Opowiadał, że kiedy wreszcie wracał z Warszawy do Krakowa, podążał na Plac Imbramowski, gdzie robił zakupy, które potem zamieniał w domu w pyszne potrawy. Często przygotowywał dania na cały tydzień. Wassermann był dumny z tego, że znają go wszystkie panie na straganach Placu Imbramowskiego, że wymienia się z nimi przepisami.

Szefa BBN Aleksandra Szczygłę pamiętam, jak z oficjalnych uroczystości wymyka się, by zapalić papierosa typu slim. I jak opowiada, że prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu chyba jako jedyny zafundował prawdziwy survival. Po prostu zabrał go kiedyś wieczorem do gospodarstwa swoich rodziców. Były potworne roztopy i po ciemku brnęli po kostki w błocie, aż Lech Kaczyński spytał, czy do rana mają szanse dotrzeć na miejsce. Pamiętam żelazny uścisk dłoni wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Putry z PiS, który mimo ogromnej siły (na rękę kładł każdego) był jednym z najłagodniejszych ludzi w polskiej polityce. Wspominam delikatny sposób podawania ręki przez Aleksandrę Natalli-Świat i energię, jaka wstępowała w nią, gdy rozmawiało się o gospodarce. Stawała się wtedy waleczną lwicą.

Pamiętam niespotykaną delikatność wielkiego jak drzewo Władysława Stasiaka, szefa kancelarii prezydenta, chyba najlepiej zorganizowanego człowieka, jakiego w życiu spotkałem. Wspominam ekscentryczne przywiązanie Pawła Wypycha z kancelarii prezydenta do citroena 2CV, którego traktował jak członka rodziny. Pamiętam, jak odważna i świetna w polemikach Grażyna Gęsicka opowiada o tym, co budzi jej największe przerażenie. A budziła je wicepremier w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego Zyta Gilowska.Energiczna Gilowska ze spokojną Gęsicką nie rozmawiała. Ona na nią krzyczała.

Wspominam wulkan energii - Przemysława Gosiewskiego. Pamiętam swoje zdumienie, gdy opowiada, jak w jeden dzień potrafi „obskoczyć” nawet pięć imprez i wszędzie zabiera głos. W czasie, gdy był w jednym miejscu, wysłannicy już pędzili w drugie i przygotowywali grunt do wielkiego wejścia swego szefa. Wpadał w kulminacyjnym momencie imprezy, zabierał głos i pędził do kolejnej miejscowości. Pamiętam, jak ożywia się prezes IPN Janusz Kurtyka, gdy mówiło się o średniowieczu. Bo ten okres historii pasjonował go najbardziej. Kurtyka burzył się, gdy powtarzano bzdury o średniowieczu jako epoce ciemnoty i zacofania. Mówił wtedy o wielkich osiągnięciach matematyki, filozofii, o budowniczych katedr, o wspaniałych bibliotekach klasztornych.

Od pięciu lat nie ma z nami wielu wspaniałych ludzi. Co zaskakujące, wciąż mało wiemy o tym, jacy byli naprawdę. A dowiadując się tego, uświadamiamy sobie, jaką stratę ponieśliśmy. Z nimi Polska byłaby inna. Na pewno lepsza.


Nowość wSklepiku.pl!

Dama”autorstwa Marii Dłużewskiej.

Pierwsza obszerna biografia Marii Kaczyńskiej, złożona ze wspomnień członków rodziny, przyjaciół oraz innych osób towarzyszących prezydentowej na kolejnych etapach życia. Książka zawiera blisko sto zdjęć i dokumentów rodzinnych.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych